Jest takie anglosaskie powiedzenie czy też może – zasada moralna. Brzmi oni: „Zawsze wybaczajmy naszym wrogom! Wybaczajmy od razu, bezzwłocznie, szczerze i nieodwołalnie. Wybaczajmy swym wrogom zawsze – natychmiast po tym, jak tylko już zostaną powieszeni.”
Świat uwielbia piękne słowa. Kocha eufemizmy nawet takie, które są odwracającymi rzeczywistość oszczerstwami. W czasie II wojny światowej masowe egzekucje dokonywane w komorach gazowych a następnie spalanie zwłok w krematoriach Niemcy zaliczali do „procedur medycznych”. Tak je dokumentowali, tak o nich informowali. W czasach naszych powstań narodowych inwazje wielotysięcznych oddziałów carskiej armii nazywano w Rosji „uspokajaniem”. Owe „uspokajanie” polegało nie tylko na zbrojnym atakowaniu polskich oddziałów, ale masowym wieszaniu wszystkich podejrzanych o sprzyjanie powstańcom. Na paleniu wiosek i dworów, gwałtach, rabunkach, grabieżach, na pędzeniu tysięcy ludzi w kierunku Syberii. Krótko po II wojnie światowej w zachodnich Niemczech zorganizował się ruch ludzi mówiących o sobie, że są „wypędzonymi”. W roku 1950 organizacja ta, do dziś największa z pozarządowych organizacji w RFN, ponieważ status jej członka jest dziedziczny, wydała bardzo szumną a niektórych nawet chwytającą za serce deklarację. Zaczynała się ona od słów: „Wyrzekając się wszelkich form nienawiści czy jakiejkolwiek formy odwetu…” A zaraz potem wytrysnął nie kończący się do dziś strumień ziejących antypolską pogardą publikacji o polskich grabieżcach, polskich złodziejach, o wołającej o pomstę do Nieba niesprawiedliwości, jaką jest zamieszkiwanie Polaków np. na Dolnym Śląsku. Herbert Hupka, najważniejszy z liderów owych „wypędzonych” i przez dekady poseł do Bundestagu, do końca życia powtarzał: „Ukradziony zegarek pozostaje ukradzionym bez względu na to, czy minęło pięćdziesiąt czy sto pięćdziesiąt lat od aktu owej kradzieży. Bez względu więc na to, jak długo Polacy będą przebywać na Śląsku – zawsze będzie to dla Polaków nie ich ziemia, lecz ziemia, którą ukradli.” Słowa Hupki należą zresztą do najłagodniejszych z tych, jakimi tzw. „wypędzeni” się posługują. Ale każdą okrągłą rocznicę swej deklaracji z roku 1950 obchodzą z wielką pompą zawsze przy tej okazji z dumą powtarzając humanistyczną treść zaczynającą się od słów o przebaczeniu (jakby mieli komu i za co), pojednaniu (tak jakby byli zdolni do zrozumienia znaczenia tego pojęcia) i wyrzeczeniu się woli odwetu (tego to aż komentować nie sposób).
Tego samego rodzaju faryzeizm słyszymy niemal każdego dnia z ust liderów formacji (jakże bzdurnie) nazywającej się „koalicją obywatelską”. Liczne wystąpienia Tuska czy Hołowni streścić można do słów: „Jeszcze tylko tych i tamtych aresztujemy i w więzieniach zamkniemy, jeszcze tylko tych i tamtych zdelegalizujemy, działalności im zakażemy a potem – zaprowadzimy wielkie narodowe – p o j e d n a n i e…”
Wiem, że słuchać takich, jak wyżej wymienieni, to często zadanie ponad zdolność organizmu ludzkiego. Ale posłuchajmy tej ich cynicznej paplaniny i sami sobie odpowiedzmy na pytanie, czy daleka jest ona od przywołanej na wstępie anglosaskiej „rady etycznej”: „Wybaczajmy! Od razu, jak tylko ich – powiesimy.”
Artur Adamski