Doktryna (nazywana od imienia tego, kto ją nieumyślnie ujawnił, lecz przecież nie stworzył) Sławomira Neumanna to żelazna zasada absolutnej bezkarności każdego członka układu, zawiązanego w Polsce na progu transformacji ustrojowej.
Sądownictwo od czasów komunistycznych nie zostało nawet muśnięte jakąkolwiek formą zerwania z korzeniami tkwiącymi głęboko w realiach totalitarnej dominacji sowieckiej, stąd przewodniczący Klubu Parlamentarnego Platformy Obywatelskiej stwierdzając „Póki jesteś z nami – żaden polski sąd nigdy nie skaże cię choćby nie wiem co” dobrze wiedział, co mówi. W minionym trzydziestopięcioleciu od reguły tej były jednak pewne bardzo rzadkie, ale jednak – wyjątki. W roku 2004, okresie chylenia się ku upadkowi krańcowo zdemoralizowanego, przeżartego wszelkiego rodzaju patologiami rządu postkomunistów aresztowana została Aleksandra Jakubowska. Od najmłodszych lat związana z aparatem partyjnej nomenklatury bliska współpracowniczka Włodzimierza Cimoszewicza i innych liderów kasty właścicieli Polski Ludowej została wtedy ewidentnie przez swych towarzyszy – „rzucona na pożarcie”. Kraj bowiem kipiał od afer, więc zapadłą decyzja, że ktoś z postkomunistycznej elity musi się pojawić na ekranach telewizorów w kajdankach, za kratami więzienia, dzięki czemu trzęsący państwem bonzowie będą mogli narodowi obwieścić, że ich szeregi zostały oczyszczone, zdrowie siły partyjne zwyciężyły i są w pełnej gotowości do służenia swymi rządami nad ludem pracującym miast i wsi przez kolejne kadencje, pięciolatki, dekady … Padło wtedy na Jakubowską. Jak się zresztą potem okazało – przed wielką częścią stawianych jej zarzutów zdołała się ona wybronić i z aresztu śledczego wyjść po kilkunastu już dniach. To jednak, co wówczas przeżyła, stanowić dla niej musiało wstrząs przesądzający o przełomie życiowej drogi. Do towarzyszy, wśród których funkcjonowała niemal od dzieciństwa, już nie wróciła i dokonując jednej z większych wolt w historii współczesnego dziennikarstwa zaangażowała się w pracę dla mediów prawicowych. Czego do dziś postkomunistyczne środowiska nie potrafią jej darować, stąd nieustannie produkują materiały dążące do ukazania Jakubowskiej w jak najgorszym świetle. Kalumnie w nią miotane znaleźć można nawet w sterowanych przez postkomunę internetowych lewackich substytutach niby – encyklopedii.
Drugim głośnym (choć po tragicznej śmierci wszystkimi możliwymi sposobami wyciszanym) przypadkiem „odstrzelania” ważnego członka elity bytu szumnie zwanego Trzecią Rzeczpospolitą była historia Pawła Adamowicza. Co do zasady – wszystko tu wyglądało bardzo podobnie do przypadku Jakubowskiej. Dla Platformy Obywatelskiej trudno o kogoś zintegrowanego z nią bardziej od tego właśnie ambitnego gdańszczanina od czasów studenckich związanego ze środowiskiem Lewandowskiego, Bieleckiego i Tuska, współtworzącego Kongres Liberalno – Demokratyczny i tą drogą zostającego w końcu prezydentem największego miasta polskiego Wybrzeża. W połowie drugiej dekady XXI wieku PO przeżywała jednak głęboki kryzys. Eskalacja patologii, grabieże, masowa wyprzedaż za grosze majątku narodowego doprowadziły do klęski partii Tuska w wyborach parlamentarnych. A przed wyborami samorządowymi zadudniła sprawa patologii tak krańcowych, jak sprzedaż instalacji kanalizacyjnych polskich miast miastom niemieckim, przywłaszczanie setek kamienic na podstawie sfałszowanych dokumentów (a księgi wieczyste potrafiły masowo ginąć lub jak w Krakowie – płonąć) czy korupcja w formach najbardziej bezczelnych. Po szeregu nader podejrzanych decyzji sam Paweł Adamowicz pytany o ilość posiadanych w Gdańsku mieszkań miał kłopoty z wymienieniem liczby. Platforma Obywatelska przed wyborami samorządowymi potrzebowała więc mocnej demonstracji rzekomego oczyszczenia swych szeregów, stąd na kandydata do urzędu prezydenta Gdańska wystawiła nie Adamowicza, lecz Jarosława Wałęsę. W tym przypadku operacja „odstrzelenia” się nie powiodła, bo „odstrzeliwany” wybory wygrał. Nikt nie jest jednak w stanie powiedzieć, jaki byłby los zarzutów stawianych prezydentowi Gdańska, gdyby nie jego nagła tragiczna śmierć.
Patologie uosabiane przez Sutryka nie wyróżniają się specjalnie na tle procederów praktykowanych przez włodarzy innych dużych polskich miast. Czasem jedynie są bardziej spektakularne. Wykorzystywanie urzędu i jego położonych w najściślejszym centrum Wrocławia garaży do prywatnego handlu samochodami to nie jedyna z kreatywności ratusza dolnośląskiej stolicy. Jeszcze bardziej widowiskowa była produkcja filmów pornograficznych w scenografii jednoznacznie wskazującej na miejsca, w których powstawały. Nie tylko umeblowanie gabinetów, ale i widok za oknem (np. charakterystyczna dla zachodniej pierzei Rynku Kamienica pod Gryfami) pozwalały precyzyjnie ustalić miejsce akcji. Wysokiej rangi urzędniczka z zespołu prezydenta Wrocławia nie ukrywała zresztą swej twarzy. W przeciwieństwie do jej partnera, o którym kim był – nie wiadomo. Sądząc po rozmiarach – raczej nie zawodowym aktorem kina porno. Kręcenie w ratuszu pornoli czy prowadzenie w nim lewego komisu samochodów spłynęło jednak przez kierującego tym bajzlem jak po gęsi. Podobnie jak procedery w stylu „ja będę w radzie u ciebie a ty u mnie”, polegające na wzajemnym zatrudnianiu się w radach nadzorczych wielu miast. Tak wielu, że praca w nich w co najmniej dużym stopniu musiała być fikcją. Choć przynoszącą nie małe pieniądze. Establishmentowi Trzeciej RP takie procedery zawsze jednak uchodziły na sucho. Tak, jak niemal zawsze kupowanie dyplomów, uzyskiwanych na „uczelniach” podobnych do tej, do jakiej już przylgnęła nazwa Collegium Tumanum. Fikcyjnymi świadectwami pozwalającymi zajmować stanowiska prestiżowe i dochodowe posługuje się jednak wielu i jak dotąd – raczej bezkarnie. Dlaczego więc nagle zarzuty postawiono właśnie Sutrykowi?
Wyjaśnieniem może być chyba los wyżej wymienionych postaci polskiego życia publicznego, które też nieco oddaliły się od swego polityczno – biznesowego matecznika. Kiedy więc zaistniała taka konieczność – zostały „rzucone na pożarcie”. A zachodziła naprawdę duża potrzeba uspokojenia społecznych emocji i odwrócenia uwagi od kolosalnych kompromitacji premiera. A także od informacji takich, jak rodzinna przeszłość jednej z posłanek partii rządzącej, znanej głównie z niekompetencji i dość głupawych nadużyć finansowych. News o tym, że wyłudzanie przez posłów na sejm państwowych pieniędzy to dla nich nie nowość, bo i mamusia robiła przekręty w ramach „srebrnej afery” a tatuś to nie tylko operator pracującej dla PO fermy trolli i właściciel kilkudziesięciu nieruchomości, na które nie wiadomo skąd wziął pieniądze – to już nieco za dużo. A wyszło jeszcze na jaw, że to także osobnik zamieszany w rabunkowy napad i bestialskie morderstwo z zimną krwią dokonane przez jego braci. Związek z zamordowaniem młodego człowieka metodą ciężkiego pobicia i zakopania żywcem – to też nieco za wiele nawet jak na z gruntu patologiczne realia pookrągłostołowej Polski.
Zasada Neumanna o rzeczywistości, w której żyjemy, stanowi bardziej, niż Konstytucja Rzeczpospolitej Polskiej. Kto należy do układu – ten skutkiem nadużyć największego nawet kalibru – cieszył się będzie całkowitą bezkarnością. Ale co jakiś czas zachodzi potrzeba, by kogoś od tegoż układu się oddalającego, lub funkcjonującego na jego obrzeżach – „odstrzelić”, „rzucić na pożarcie”. Tyma razem – padło na Sutryka.
Artur Adamski