Potrafiący docenić dziejową rolę Polski od wieków nazywają nasz kraj sercem Europy lub najpierwszym obrońcą europejskiej cywilizacji. Jarosław Marek Rymkiewicz stwierdzał, że nie mając w swych żyłach ani pół kropli polskiej krwi stał się Polakiem, bo „Polska to niezrównana siła duchowa”. Od wieków dla jednych nasz kraj jest najcenniejszym skarbem a dla innych jedynie towarem do przehandlowania.
Wróciłem ostatnio do książek Waldemara Łysiaka, znanego między innymi z przedstawiania wielkiej historii z perspektywy nie wielkich dziejowych procesów lecz postaci wybitnych, choć nie zawsze bardzo znanych. Spoglądając na długi szereg niezwykłych wydarzeń, z których utkane jest niemal jedenaście wieków naszego państwa i narodu trudno oprzeć się wrażeniu występowania kilku prawidłowości, z których jedna właśnie z esejów i powieści autora „Ceny” wręcz bije po oczach. Ową uderzającą i wielokrotnie się powtarzającą sytuacją jest ciągłe współwystępowanie dwóch grup skrajnych. Na jednym skrzydle naszego narodu koncentrują się postacie tak barwne a zarazem absolutnie nadzwyczajne i krańcowo bohaterskie, że raczej próżno byłoby takich, w podobnych ilościach, szukać gdziekolwiek indziej. Równocześnie po przeciwległej stronie aż kipi od, niestety często dominujących w narodowo – państwowych elitach, kreatur najpotworniejszych, szumowin najpodlejszych i pomimo starannego zamaskowania – godnych wyłącznie bezbrzeżnej pogardy.
Już samo postawienie pytania, jak możliwe było trwanie przez tak liczne wieki kraju położonego w sąsiedztwie z wielu stron tak piekielnym, prowadzić musi do wniosku o niewątpliwym a długotrwałym nieziemsko aktywnym istnieniu absolutnie nadzwyczajnej elity obrońców ojczyzny jak mało który inny kraj nieustannie ekstremalnie zagrożonej. I wniosek ten, jak najbardziej słuszny, ma odzwierciedlenie w wielu historycznych faktach. Na przykład takim, jak nieporównywalna z żadną inną na świecie formacją polskiej husarii. Owa super – elitarna polska jazda, znana głownie z niesłychanych wyczynów w stuleciu XVII, w rzeczywistości stanowiła główny trzon polskiej obrony przez parę wieków. Składała się z wojowników o kunszcie najwyższym z możliwych. Żaden z nich nie był samobójcą, każdy swe życie przeznaczał mężnemu odpieraniu najeźdźców, ale też każdy sprawie obrony swej ojczyzny w każdej chwili gotów był oddać swe życie. Setki razy husaria wykonywała szarże mogące uchodzić za straceńcze, ale i setki razy zwyciężała ścierając się z przeciwnikiem kilkukrotnie liczniejszym. I pomimo działań tak ryzykownych rody husarskie trwały przez całe wieki. Wykrwawiły się dopiero w najbardziej wypełnionym wojnami XVII stuleciu, w którym doszło do rzezi tak potwornych, jak kozacka zbrodnia pod Batohem. Bez wątpienia właśnie owo straszne wytrzebienie nadzwyczajnej elity polskich obrońców ojczyzny było jedną z najpierwszych przyczyn upadku Rzeczpospolitej i dokonanych na niej rozbiorów. Mimo jednak, że po wyniszczających wojnach (prof. Andrzej Nowak przypomina ostatnio, że sam „Potop” przyniósł straty większe od strat w obydwu wojen światowych) z polskiej husarii pozostała tylko garstka to nawet ona ciągle potrafiła dokonywać czynów nadludzkich. Takich, jak zatrzymanie w czerwcu 1694 pod Hodowem jednej z największych tatarskich wypraw wojennych. Zatrzymania, pomimo jej co najmniej kilkudziesięciokrotnej przewagi!
Czyny, jakich dokonywać potrafiły szwadrony polskiej jazdy czy oddziały polskiej piechoty w czasach napoleońskich przeszły do historii jako bohaterstwo wprost niesłychane a zarazem niedościgłe mistrzostwo sztuki wojennej. I to pomimo tego, że epoka napoleońska to w zasadniczej mierze wielkie pasmo niezwykłych zwycięstw armii dowodzonych przez cesarza Francuzów oraz jego generałów. A jednak żadne starcie tamtych czasów nie zostało przez Bonapartego docenione tak, jak wykonana 15 maja 1807 seria szarż polskiej jazdy pod Strugą (zwanych też bitwą pod Szczawienkiem lub bitwą na Czerwonej Ziemi), gdzie paruset Polaków rozniosło półtora tysiąca konnych, pieszych i wyposażonych w armaty Prusaków. Uczestnicy żadnej innej bitwy nie zostali bowiem przez Napoleona odznaczeni proporcjonalnie podobną liczbą najwyższych wojennych medali. Cesarz cenił najbardziej właśnie zdolność zwyciężania małych oddziałów nad znacznie większymi. A w tej sztuce Polacy nie mieli sobie równych, czego dowiedli nie tylko pod Somosierrą czy Fuengirolą, gdzie oddziałowi porucznika Franciszka Młokosiewicza (syna kaliskiego szewca) poddał się wraz ze swym sześciokrotnie liczniejszym wojskiem brytyjski generał lord Blaynley. Z kolei do samego końca wyprawy na Moskwę oddziałem w wojnie tej najsławniejszym był szwadron dowodzony przez Jana Pawła Jerzmanowskiego. Marzeniem każdego uczestnika owej napoleońskiej wyprawy było ubranie się w mundur formacji Jerzmanowskiego. Wielu pragnących to odzienie posiadać oferowało zań cały swój majątek, gdyż nauczeni doświadczeniem Rosjanie widząc kogokolwiek w takim mundurze od razu wiali, gdzie pieprz rośnie. Żołnierze Jerzmanowskiego zdawali się bowiem nie zważać na to, jak bardzo druzgocąca była przewaga przeciwników. Pozostaje tylko żałować, że oddziałów dowodzonych przez Jerzmanowskiego, Poniatowskiego, Kozietulskiego czy Młokosiewicza nie mieliśmy wówczas tyle, by mogły odwrócić bieg całych ówczesnych dziejowych wydarzeń. Tym bardziej wypadałoby tego żałować, że na przeciwległym brzegu spraw honoru i ojczyzny wykwitał chwast najpodlejszy, choć najczęściej magnacko – arystokratycznego pochodzenia. Taki, jak Franciszek Ksawery Branicki, mimo iż jako hetman powołany do roli pierwszego obrońcy rodzinnej ziemi na likwidację naszego państwa reagujący radosnym stwierdzeniem: „Polski już nie ma? A więc jestem – Rosjaninem!” O sprzedajnych szumowinach w rodzaju Ponińskiego, wypełniających większą część polskiego Sejmu, Fryderyk II mówił, że „nic na świecie nie kosztuje tak mało jak polski poseł”. Wiedział, co mówi, bo do spółki z Katarzyną II dosłownie kupił większość naszych politycznych elit tamtego czasu. Rachunki zachowały się do dzisiaj i opiewają na kwotę pięciuset tysięcy dukatów. Za taką sumę przeważająca część gremiów rządzących Rzeczpospolitą krok po kroku doprowadzała do jej zguby, zawsze usłużnie podnosząc rękę w głosowaniach za akceptacją kolejnych rozbiorów. Zadajmy sobie pytanie, czy dostatecznie pamiętamy ową straszliwą lekcję? Czy na pewno wystarczająco mamy w pamięci taki fakt, że polskich posłów, na zgubę Polski, można było kupować dziesiątkami, setkami? Kupować, kupować i w końcu Polskę zli – kwi -do – wać!! I czy jesteśmy pewni, że odpowiedniki beneficjentów ówczesnego pół miliona dukatów – są faktem niemożliwym do powtórzenia? Że zasada, wg której „nie ma niczego tańszego od polskiego posła”, na pewno należy już tylko i wyłącznie – do zamierzchłej i niemożliwej do powtórzenia przeszłości?
Ja niestety mam wątpliwości a propos rzekomej nieaktualności „zasad” tak potężnie obowiązujących w Polsce sprzed dwustu czy dwustu pięćdziesięciu lat. Przeciwnie – mam bardzo silne wrażenie, że prawidłowości z wieku XVIII (a mające przecież swe odpowiedniki i w stuleciach wcześniejszych, takie jak Bezprym, Bolesław Łysy Rogatka, Maćko Borkowic, Hieronim Radziejowski czy Janusz i Bogusław Radziwiłłowie) ciągle funkcjonują. Hipolit Cegielski, największy z naszych przedsiębiorców XIX wieku stwierdzał, że antynarodowym zdrajcą jest nie tylko ten, kto sprzedaje polską ziemię, ale i ten, kto w nie polskie ręce oddaje polski handel, polski przemysł. Ale przecież nie wszyscy tak myśleli. Przed wrześniem 1939 na Fundusz Obrony Narodowej najbiedniejsi z Polaków oddawali swe ślubne obrączki. A tymi, za które nie zdążono nabyć oręża mającego bronić ojczyzny, po 1945 ubecy płacili za ich usługi prostytutkom. Na barykadach Powstania Warszawskiego, w katowniach UB i obławach na bojowników Powojennego Powstania Antykomunistycznego wykrwawiali się najlepsi z młodych Polaków, z czego korzystały tabuny kreatur do dziś podających się za rzekome polskie elity. Taki np. Bolesław Gebert, współzałożyciel Komunistycznej Partii Stanów Zjednoczonych od 17 września 1939 organizował w USA wiece wdzięczności dla dobijającej Polskę Armii Czerwonej. A wraz z zakończeniem wojny dołączył do PRL -owskiego estblishmentu, pełnego działaczy niedawnych partii KPP, KPZU, KPZB czyli tych, które w swoich programach miały ponowne rozbiory, ponowną likwidację państwa polskiego. I to właśnie tacy przez kolejne pokolenia stali na czele polskiej nauki, polskiej kultury, polskiej dyplomacji, polskich mediów… Stali? Czas przeszły jakże często nie jest tu uzasadniony – wychowane na ich obraz i podobieństwo dzieci tychże łajdaków do dziś mają do dyspozycji największe gazety, telewizje, rozgłośnie radiowe, uczelnie, strategiczne departamenty ministerstw …
Czy naprawdę coś zasadniczo się zmienia w kolejnych wiekach, dekadach, pokoleniach? W latach osiemdziesiątych wielu działaczy Solidarności Walczącej dokonywało czynów, w które dziś aż trudno uwierzyć. A jednak prawdą jest, że rozsadzali komunistyczny aparat przemocy, siatki konspiracji budowali nawet wśród Tatarów Krymskich i w Uzbekistanie, sieci łączności – w oparciu o uszkodzonego sztucznego satelitę. W pookrągłostołowej Polsce zepchnięci jednak zostali na margines. Bo w niej rządzić mieli ci, którzy usłużnie zlikwidują najbardziej przyszłościowe branże poleskiego przemysłu, za czapkę śliwek opylą 1625 dużych i średnich przedsiębiorstw, z dnia na dzień odbierając środki do życia trzem milionom polskich rodzin. Kto pamięta tygodnik „Spotkania” ten zna i zawarty w ostatnim jego numerze przedruk artykułu z amerykańskiej gazety, w której nabywca kwidzyńskich zakładów papierniczych uwierzyć nie mógł w biznes, jaki ubił wtedy w Polsce. Niemal przy tym nie ukrywając, że kluczem do tego była duża łapówka. Największa polska inwestycja lat osiemdziesiątych, największa i najnowocześniejsza wytwórnia papieru w Europie – kupiona za ułamek ceny maszyn dopiero co sprowadzonych z USA! Ale o tym w Polsce czasów „transformacji ustrojowej” mówić nie było wolno, więc numer tygodnika zawierający ten artykuł okazał się być numerem ostatnim. Może więc kiedy popatrzymy na powyprzedawane narodowe srebra Polski i Polaków, na zgliszcza po zakładach Diora, Elwro czy Optimusa to przypomnieć sobie powinniśmy, co Fryderyk II mówił o cenie, za jaką można kupić decydujących o losie Polski?
Zawsze mieliśmy w Polsce wiernych jej obrońców i najohydniejszych, wrogich Polsce sprzedawczyków. Obrońcy byli w przewadze przez wiele stuleci, czego ślad mamy słowach pieśni o „Polsce otoczonej blaskiem potęgi i chwały”. W XVIII wieku przeważyli jednak antypolscy sprzedawczykowie. Obrońcy znów byli górą w roku 1918 i w latach kolejnych, co przyniosło wielkie narodowe triumfy roku 1919, 1920, 1921 … W roku 1992 premier Jan Olszewski widząc, że star rządów znów trafia w ręce jej niegodnych zadawał dramatyczne pytanie: „Czyja będzie Polska?” Przed kolejną odpowiedzią na to właśnie pytanie, stajemy także dziś.
Artur Adamski