Katorżnicze pobyty na „nieludzkich ziemiach” przekształconych w mroźne więzienia Rosji, od zarania swej historii stanowiącej permanentne, wielkie więzienie narodów, od kilku już stuleci są częścią polskich dziejów i polskich narodowych losów.
Stanowczo zbyt mało o syberyjskiej historii pamiętamy, mimo że jest to wielka część naszej tożsamości, często odciśnięta w nie zawsze w pełni przez współczesnych rozumianych wątkach naszej tradycji. Zwyczaj zostawiania wolnego miejsca przy wigilijnym stole wiąże się bowiem nie tylko z zasadą otwarcia na innych i gotowości przyjęcia niespodziewanego gościa, czy też z pamięcią o zmarłych członkach rodziny. Wolne miejsce przy stole to także akt pamięci o tych, którzy do niego zasiąść nie mogą, bo nie z własnej woli przebywają daleko. O takim pojmowaniu wolnego wigilijnego nakrycia i pustego krzesła wielu przypomniało sobie po wybuchu stanu wojennego, kiedy krótko właśnie przed świętami Bożego Narodzenia wiele tysięcy Polaków znalazło się w więzieniach lub z powodu ich ścigania listami gończymi komunistycznego reżimu musiało się ukrywać. Największe jednak masy Polaków odrywały od rodzin właśnie zesłania, sybirskie deportacje, łagry i katownie oddalone od Polski często o wiele tysięcy kilometrów.
Opisując jedną ze scen zsyłki Adam Mickiewicz użył słów: „Gdybym o nich zapomniał – Ty Boże na Niebie zapomnij o mnie”. Warto więc spytać własnego sumienia, czy na pewno dostatecznie temat ten znamy i czy wystarczająco pamiętamy o tych, którzy w bezkresach Syberii czy Kazachstanu zginęli. A także o tych, których potomkowie ciągle, jakże daleko od ojczyzny przodków walczą o swój biologiczny byt. A jeśli ten udaje im się ocalić – to także o swą narodową i religijną tożsamość. Każdemu, komu towarzyszyć może choć nuta niepewności w sprawie spokoju sumienia, warunek którego w „Dziadach” wyartykułował największy z naszych wieszczów, w sukurs dziś przychodzi monumentalna, przejmująca a zarazem fascynująca księga autorstwa Marka Klecela. Kto wejdzie w jej posiadanie i zapozna się z jej treścią – nie tylko ubogacony zostanie genialnie wręcz opowiedzianym bezlikiem niezwykłych historii. W zaczytującym się w tej lekturze obudzi się też ta pamięć, dzięki której, idąc tropem myśli Mickiewicza – Bóg będzie nas mógł mieć w swojej pamięci.
Z pisarstwem Marka Klecela po raz pierwszy spotkałem się jakieś ćwierć wieku temu, gdy publikowaliśmy na łamach tego samego miesięcznika „Opcja na Prawo”. Było w nim mnóstwo świetnych piór, ale od razu było dla mnie jasne, że styl Klecela jest mistrzowski, perfekcyjny i bardziej, niż oryginalny, bo – niepowtarzalny. Jest to pisarstwo tkane ze zdań nie popadających w przesadę nadmiernych emocji, ale jednak – porażających. Stąd wszystko, co Marek Klecel pisze – pobudza i porusza do głębi. Ten właśnie niepowtarzalny styl zaprzągł on do stworzenia księgi fundamentalnej dla upamiętnienia i zrozumienia jednego z najbardziej tragicznych a zarazem fascynujących składników narodowej polskiej historii.
Kiedy zaczęła się tragedia zesłań Polaków na Wschód? Niewykluczone, że już w średniowieczu. Wielki tatarski najazd z roku 1241 miał bowiem i taki skutek, że część mieszkańców południowych dzielnic Polski została uprowadzona (co i tak było losem nie najgorszy zważywszy, że setki wiosek padły wtedy ofiarą totalnych rzezi). Istnieje domniemanie, że jednym z uprowadzonych był późniejszy największy z europejskich podróżników i lingwistów – franciszkanin Benedykt Polak. Wg niektórych hipotez – pobytowi w mongolskiej niewoli towarzyszyć miała jego niezrównana sztuka przetrwania. I jej właśnie zawdzięczać miał unikatową wiedzę, pozwalającą mu tworzyć pierwsze w historii nauki słowniki języków orientalnych oraz odbyć zleconą przez papieża misję dyplomatyczną na Dalekim Wschodzie.
Po Mongołach okrutny zwyczaj niewolenia i uprowadzania narodów przejęli Moskale, którzy skutkiem trwającego dwa i pół stulecia życia pod tatarskim butem sami stali się nieodrodnymi Azjatami. Pod względem genetycznym podobno w blisko połowie a cywilizacyjnym, czego dowody do dziś dostarczają nam każdego dnia, niemal w całości. Stąd w XVII wieku z terytorium dzisiejszej Białorusi uprowadzili jedną trzecią ludności. I niewiele mniej – z obszaru dzisiejszej Litwy. Nieszczęście to wydarzyło się w latach znanych jako „czas potopu szwedzkiego”. W rzeczywistości (o czym Sienkiewicz nie mógł pisać w realiach carskiej cenzury) w XVII wieku mieliśmy bowiem do czynienia nie z potopem jedynie szwedzkim, ale moskiewsko – szwedzko – siedmiogrodzko – brandenbursko – pruskim. Sięgnięcie do zasady „siła złego na jednego” nie była przypadkiem – każdemu z agresorów znana była ta prawda o polskiej historii, że z jednym wrogiem Polska Piastów, Andegawenów, Jagiellonów a tym bardziej Rzeczpospolita żadnej wielkiej wojny nigdy nie przegrała. Wrogów tych zawsze musiało być co najmniej dwóch. Doskonale wiedzieli to sygnatariusze paktów takich, jak Loewenwolda z roku 1732 czy Hitlera i Stalina z 1939.
W swej znakomitej opowieści Marek Klecel koncentruje się jednak przede wszystkim na wydarzeniach po roku 1768, kiedy to tysiące Polaków Rosjanie uprowadzali z naszej ojczyzny w ramach tłumienia niepodległościowego zrywu Konfederacji Barskiej. Od tego czasu wywożenie na Sybir to w polskiej historii fakt permanentny. Największe rzesze Polaków na Wschód gnane były wraz z aktami kolejnych podbojów oraz tłumionych powstań. A polskie powstania – wybuchały także na Syberii! Jak choćby najbardziej znane z nich, na Zabajkalu, będące dziełem zesłanych aż tak daleko powstańców styczniowych. Nie przypadkiem Jan Pietrzak w swej najbardziej znanej pieśni umieścił słowa „ … i ruszała w pole wiara – od Chicago do Tobolska…” Tobolsk, Irkuck i Nowosybirsk, za sprawą masowych deportacji naszych przodków, stały się bowiem wielkimi ośrodkami polskich myśli i patriotycznych czynów. Syberyjskich śladów polskiej gehenny jest baz liku, choć nie zawsze są one czytelne a jeszcze rzadziej – upamiętnione. Mówiło się np. kiedyś, ze pod każdym pokładem transsyberyjskiej linii kolejowej leży jeden Polak, który życiem zapłacił za niewolniczą pracę przy tej inwestycji, realizowanej z pogardą dla życia i człowieczeństwa. Prawda jest jednak jeszcze gorsza od powtarzanego od XIX wieku mitu, bo jeśli policzyć wszystkich, którzy utracili życie przy tej katorżniczej pracy, to ich liczba będzie większa od ilości podkładów na których ułożono tysiące kilometrów szyn biegnących przez nieludzką ziemię.
Sam pomysł zesłania jako formy kary czy prewencyjnej represji wziął się z pewnej cynicznej i okrutnej oczywistości. Azjatyccy satrapowie, zwani carami Rosji, już u zarania swej tyranii doszli do wniosku, że po co budować w Rosji więzienia, jeśli i tak cała Rosja jest jednym wielkim więzieniem. Przy czym miliony kilometrów kwadratowych Sybiru kryło nieprzebrane bogactwa dóbr mineralnych, zawierało niewyczerpywalne zasoby drewna, stanowiło nie kończące się połacie możliwe do wielorakiego zagospodarowania. Mimo trwającej kilku stuleci bezwzględnej eksploatacji tych wielkich ziem, mimo osadzania na niej dziesiątek milionów ludzi, nie osiągnięto na niej zasadniczo niczego ponad dewastacji środowiska i krajobrazu. Dziesiątki milionów zwłok zadręczonych niewolników znalazło tam śmierć, choć mało kto na niej ma mogiłę z krzyżem i upamiętniającym zmarłego nazwiskiem. Trudno o bardziej wymowny pomnik kacapskiego stosunku do ludzkiego życia oraz rosyjskiej zdolności panowania i gospodarowania.
Jak zwykle arcy – starannie, bardziej niż pieczołowicie wydane przez Białego Kruka monumentalne dzieło Marka Klecela to lektura zarazem wstrząsająca i fascynująca. To wielka opowieść o mniej znanych wątkach polskiego losu, których znajomość jest jednak obowiązkowa dla każdego, kto chce być godnym miana Polaka. To lektura przeżywana do głębi, pomimo trudnego tematu bardzo wciągająca i należąca do tych, których wspomnienie pozostanie w człowieku do końca życia.
Artur Adamski