Stanisław Cat – Mackiewicz pisał, że Konfederacja Barska wrogom Polski ułatwiła dokonanie pierwszego rozbioru naszego państwa, co w konsekwencji zakończyło się jego wymazaniem z mapy Europy.
Od kiedy dobrych parędziesiąt lat temu poznałem ten pogląd Cata zawsze powątpiewałem w to, czy ma rację. Mam w pamięci długi szereg jego argumentów, ale z jego wnioskami w tym przypadku chyba się nie zgadzam. Moje zastanowienie nad czasami saskimi i stanisławowskimi bierze się natomiast stąd, że obserwując wydarzenia ostatnich dekad mam nieodparte wrażenie wielkich podobieństw obecnych czasów z politycznymi i społecznymi realiami Rzeczpospolitej XVIII wieku. Tak, jak i wtedy, mieliśmy sobie ojczyznę, w której i gospodarka i struktury państwa coraz bardziej gniły. I wtedy i po II wojnie światowej państwo to nie miało rzeczywistej niepodległości, było czymś w rodzaju protektoratu. W związku z tym ćwierć tysiąclecia temu wybuchła Konfederacja Barska. A w roku 1980 – Solidarność. Trzydzieści kilka lat po ruchu konfederacyjnym państwo polskie przestało istnieć. Podobny okres dzieli nas od czasów Solidarności. I jeśli wszystko potoczy się wg dotychczasowego schematu to wkrótce swojego polskiego państwa też już nie będziemy mieli. I najściślej tak, jak w wieku XVIII, elity narodu zdominowane są przez to, co w tym narodzie najgorsze. Przed rozbiorami byli to chodzący na pruskich i ruskich smyczach jurgieltnicy, kawałek po kawałku wyprzedający kolejne składniki polskiej podmiotowości. Z końcem lat osiemdziesiątych służbom na usługach wrogów Polski też udało się z wielkiego ruchu Solidarności wyłuskać to, co było w nim najgorsze. I to z tym, co było w nim najgorsze, sitwy zwane właścicielami Polski Ludowej zawarły „historyczne porozumienie”. Stąd i to, co w polskim narodzie było najgorsze, uformowało się w „elity” z gruntu kalekiego quasi – państwa szumnie zwanego Trzecią Rzeczpospolitą. Czy jest więc czemu się dziwić, że osią narracji tego niby – państwowego potworka stała się pedagogika wstydu? I że ten właśnie obraz ojczyzny, której Polacy powinni się wstydzić, stał się czymś w rodzaju oficjalnej doktryny, w której cieniu dorastały dziesiątki roczników młodych Polaków? I czy można się dziwić, że jednym z pierwszych kroków takich „elit” było sprzedanie, celem całkowitego unicestwienia, większości tego, co w polskiej gospodarce było najbardziej wartościowe, najbardziej perspektywiczne? Że kilkoma pociągnięciami pióra skazano na likwidację cały sektor elektroniczny, komputerowy, większość elektrotechnicznego?
Z pamiętników Polaków XVIII wieku dowiedzieć się można, że odejście w niebyt ich państwa było dla nich zaskoczeniem. Owszem, odnotowywali różne niepokojące wydarzeni i procesy, ale nie dostrzegali celu, do którego one prowadziły. A czy my przejrzeliśmy rzeczywiste intencje prywatyzacji likwidacyjnych czy całej sztafety traktatów tak głupich i nikczemnych, że byle pijaczyna spod budki z piwem w pierwszej chwili trzeźwości by je podarł i się na nie wysikał? A „nasi” reprezentanci podpisywali jeden po drugim, choć każdy oznaczał coraz mocniejsze zaciśnięcie pętli na szyi ojczyzny?
Dokładnie tak, jak w XVIII wieku mieliśmy też w ostatnich dekadach momenty przebudzenia i odrodzenia. Rząd Olszewskiego został jednak obalony, bo większość posłów Sejmu okazała się być wielbicielami szpicli zasłużonych zwalczaniem polskich ruchów niepodległościowych. Większość polskiego Sejmu opowiedziała się właśnie po stronie tych antypolskich kanalii. I uznała, że to one mają Polską rządzić. Tak też, jak w wieku XVIII mocą zagranicznej interwencji odepchnięty od władzy został Stanisław Leszczyński tak też zagraniczną presją (wszyscy znamy to hasło: „ulica i zagranica!”) odepchnięty od władzy został rząd Mateusza Morawieckiego. I tak, jak po jakże podobnych akordach znanych nam z wieku XVIII, tak i teraz celem procesu likwidacji polskiego państwa wrzucony został szybszy bieg.
Jakże wiele racji mieli ci, którzy wydarzenia roku 1989 nazywali zdradą. Byli wśród nich działacze Solidarności Walczącej a także np. ksiądz Stanisław Małkowski ostrzegający, że „to się nieuchronnie dla Polski bardzo, ale to bardzo żle skończy”. W tej chwili coraz więcej wskazuje na to, że te prorocze słowa właśnie się spełniają. Polska – się kończy. A raczej – jest wykańczana.
Kilka lat przed tym, jak dokonała się wielka kradzież wielkiego ruchu Solidarności – sam się w ten ruch zaangażowałem. Przez pierwszych kilkanaście lat po tym, jak na przełomie ósmej i dziewiątej dekady XX wieku dobiegł on swojego kresu, rzadko miewałem ochotę do jakichkolwiek wspomnień. Za dużo było goryczy, zbyt świeży był ból poniesionej klęski. Na wspominki zaczęło mi się zbierać dopiero w okolicach XXV rocznicy Solidarności Walczącej. Po części z powodu przybywania siwych włosów (choć w moim przypadku – raczej łysiny), po części z obowiązku wobec tych, z którymi w organizacji się współpracowało i którzy już z tego świata odeszli. A w największej części chyba z tego powodu, że w konspirze upłynęła mi wielka część młodości. A tę wspomina się zawsze.
Chciałbym powiedzieć bardzo jasno, że w solidarnościowym podziemiu poznałem najwspanialszych ludzi, jakich w swoim życiu spotkałem. Niezmiennie nie ulega też dla mnie najmniejszej wątpliwości, że przynależność do organizacji Solidarność Walcząca oraz wszystko, co mnie spotkało ze strony jej ś.p. przewodniczącego – to największy zaszczyt w moim życiu. To tej podziemnej niepodległościowej organizacji zawdzięczam posiadanie tych wspaniałych przyjaciół, których mam. I to za sprawą tych właśnie podziemnych kontaktów poznałem wtedy kobietę, która od trzydziestu sześciu lat daje radę być moją żoną i która dała mi moje ukochane dzieci.
Bez dwóch zdań – mój skromniutki udział w niepodległościowej konspirze, a w Solidarności Walczącej przede wszystkim, to przeogromny powód do dumy. Coraz bardziej szarpie mnie jednak naprawdę straszliwy niepokój, że znów pcha nam się w polski los ten sam schemat, który w jednej ze swych książek opisywał Stanisław Cat – Mackiewicz. Była sobie Polska – zdominowana i biedna, ale – była. Po czym wybuchła Konfederacja Barska i trzydzieści kilka lat później – Polski już nie było. Jakże za naszych czasów wszystko toczy się podobnie! Był sobie siermiężny, pół – niewolniczy PRL. I w tym PRL – u wybuchła cudowna, zachwycająca, wspaniała Solidarność. Ta, której odnogą najwspanialszą była potem Solidarność Walcząca. A potem ta wielka wspaniała Solidarność (na co Solidarność Walcząca nic nie była w stanie poradzić) została przez zdrajców ukradziona. I zaraz potem wszystko zaczęło się toczyć torem takim samym, jakim polskie sprawy potoczyły się wraz z kresem Konfederacji Barskiej. Trudno mi więc dziś o jakąkolwiek rzeczywistą satysfakcję ze swego udziału w wielkim ruchu Solidarności. Coraz mniej chce mi się wspominać cokolwiek z czasów, w których było on tak wspaniały. Bo przerażenie mnie ogarnia widząc kierunek, w jakim dziś nasza ojczyzna jest pchana. Stąd moje błaganie do wszystkich, do których jestem wstanie z błaganiem tym dotrzeć: zróbmy wszystko, by naszą Polskę zatrzymać przed coraz bardziej nieuchronnym osuwaniem się w przepaść!
Artur Adamski