10.5 C
Warszawa
sobota, 5 października, 2024

„PRZEŁOŻENIE WAJCHY”

26,463FaniLubię

W systemach kierowanych przez władzę o charakterze totalitarnym lub quasi – totalitarnym a także w realiach dominacji jednego przekazu medialnego mamy co jakiś czas do czynienia z procedurą nagłej, radykalnej zmiany stanowiska.

„Przełożeniem wajchy” najdalej posuniętym i skutkującym wielkim personalnym trzęsieniem ziemi w całym bloku sowieckim była dokonana w roku 1967 zmiana stanowiska Moskwy w stosunku do Izraela i równocześnie tych frakcji komunistycznych, którym w latach czterdziestych powierzyła ona sprawowanie władzy w jej imieniu. Przypomnijmy, że we wszystkich krajach tzw. bloku socjalistycznego ich rosyjsko – sowieccy nadzorcy doprowadzili do skonstruowania zawsze dwóch komunistycznych frakcji. Podział ten ułatwiał kontrolowanie i rozgrywanie zarządców każdej sowieckiej kolonii. I zawsze polegał na tym samym – w polskiej, czechosłowackiej, węgierskiej czy bułgarskiej partii komunistycznej wytwarzano dwie nieformalne frakcje. Żydowski działacz polskiej partii komunistycznej, historyk idei prof. Jerzy Jedlicki układ ten nazwał podziałem na „chamów” i „żydów”. Trafności takiego ujęcia nie sposób podważyć. Z takim właśnie, nieformalnym, ale bezwzględnie obowiązującym zdywersyfikowaniem partyjnej nomenklatury mieliśmy do czynieni w każdym kraju zdominowanym przez Związek Sowiecki. Podział taki był tym łatwiejszy, że do jednej frakcji rzeczywiście należały, jak to ujął Jedlicki, chamy. Naprawdę wywodzące się nawet nie ze społecznego marginesu, ale często ze społecznego ścieku. Nierzadko ze środowisk kryminalnych, z najbardziej zwyrodniałych bandytów. Z istoty rzeczy owi bandyci (wielu z nich, skazanych na wieloletnie wyroki, więzienie opuściło za sprawą dekretu prezydenta I. Mościckiego z 2 września 1939) trzymali się razem. Często byli półanalfabetami a lata wojny spędzili w bandach napadających na polskie wioski i dwory. To w celu obrony przed tymi właśnie bandziorami w roku 1940 powołane zostały Bataliony Chłopskie. W pierwszych latach swej walki oddziały BCh nie strzelały bowiem do Niemców, gdyż za jednego zabitego Niemca potrafili oni wymordować całe wioski. Bataliony Chłopskie walczyły więc, ale z bandami. Tymi, do których w 1942 zaczęli docierać sowieccy spadochroniarze z informacją: „My tu wkrótce przyjdziemy i to my tu będziemy rządzić”. Oraz propozycją: „Albo przejdziecie na naszą stronę, za co potem będziecie rządzić wraz z nami, albo wszystkich was pozabijamy”. Słysząc taką ofertę hersztowie band się nie wahali. Tym bardziej, że z propozycją tą wiązało się puszczenie w niepamięć niezliczonych mordów, gwałtów, rabunków czy nawet wymordowanie celem ich ograbienia dziesiątek (o ile nie setek) Żydów przez taką np. szajkę Grzegorza Korczyńskiego. Z takich właśnie Korczyńskich już w latach wojny sowiecka propaganda robiła bohaterów, co pozwalało im nadawać stopnie oficerskie a nawet generalskie, powierzać stanowiska państwowe, pisać o nich książki, kręcić filmy czy lansować opowiadające o ich rzekomych „szlakach bojowych” ballady triumfujące w konkursach takich, jak kołobrzeski Festiwal Piosenki Żołnierskiej.

- Autopromocja - KLIKNIJ NA GRAFIKĘ-

W ten właśnie sposób powstała frakcja PPR (od 1948 – PZPR) nazwana przez Jedlickiego „chamami”. Jednak to nie jej Stalin zamierzał oddać główną część władzy. Co było logiczne, bo trudno ministrem zrobić człowieka niezdolnego do komunikatywnego wypowiadania się i potrafiącego podpisać dokumenty autografem nieco tylko bardziej skomplikowanym od trzech krzyżyków. Nie sposób też do dyplomacji nawet najbardziej pogardzanego przez siebie kraju skierować bydlaków nie tylko nie znających ani jednego obcego słowa, ale i z rodzimego słownika znających ich niewiele. „Chamami” Stalin i jego następcy obsadzali więc tzw. „drugi szereg”, czyli wiceministrów, wicewojewodów, zastępców dyrektorów departamentów itd. Odstępstwa od tej reguły były, ale rzadkie. „Chamy” zgrzytały zębami, ale wiedziały, że nic nie mogą na ten dyktat poradzić. Zadowalały się jednak tym, co dostawały, a były to przecież luksusy absolutnie niedostępne zwykłym obywatelom PRL – u,. No i liczyły na to, że doczekają się obalenia tych, których Stalin postawił ponad nimi. A we wszystkich krajach zdominowanych przez ZSRS Stalin na najwyższych stanowiskach poustawiał tych, których prof. Jerzy Jedlicki nazwał „żydami”. Spostrzegawczy obywatele wszystkich krajów obozu socjalistycznego od razu ową frakcję komunistyczną i zaprowadzane przez nich stosunki nazywać zaczęli „żydokomuną”. Nie wszyscy członkowie tej frakcji byli narodowości żydowskiej, ale na pewno takich było w niej najwięcej. Istota stalinowskiego zamysłu była taka, żeby byli to ludzie z narodowych mniejszości albo dosłownie przywiezieni z głębi ZSRS – całkowicie obcy, nienawidzący narodów do zarządzania którymi zostali powołani. W Polsce zwano ich popami – od skrótu „pełniący obowiązki Polaka”. Stalin, wraz z cała swą świtą był zdania, że najlepiej jego interesy realizowali będą ludzie gardzący krajami, na szczytach których zostaną zainstalowani. Im bardziej będą tych narodów nienawidzić – tym chętniej będą eksterminować ich elity, tym mniej będą mieli litości dla eksploatowanego świata pracy, tym gorliwiej będą prowadzić rabunkową gospodarkę krajowych zasobów. Np. za polski węgiel eksportowany do ZSRS odbiorcy płacili mniej, niż kosztował sam jego transport do portu a to tylko jeden z tysięcy podobnych przykładów. We frakcji „żydów” dominowały osoby pochodzenia żydowskiego, ale byli to też Ukraińcy, Rosjanie, Białorusini. Wielu nigdy nie nauczyło się polskiego języka, ale ich dzieci często już były tzw. „polską bananową młodzieżą”, wychowaną w nieznanych rówieśnikom luksusach, na wakacje jeżdżącą do Włoch czy Francji, na narty do Szwajcarii i niecałe ćwierć wieku po wojnie grającą na nosach swoim nomenklaturowym tatusiom. Zawsze też mającą poczucie bezkarności, jaka była przywilejem kasty tzw. „właścicieli Polski Ludowej”. I tu w 1968 roku część tej młodzieży się nieco zdziwiła. Bo mimo, że studiowała, to jednak nie miała dość pomyślunku, by zauważyć owe „przełożenie wajchy”. A w roku 1967 właśnie ono zostało dokonane.

Co się stało w roku 1967? Do tego właśnie roku w Czechosłowacji dominowali wyselekcjonowani przez Stalina komuniści z tzw. „bandy Slanskiego” (jak niemal wszystkim takim – nazwiska zmienili, naprawdę nazywał się Rudolf Salzman). Podobnie na Węgrzech, gdzie na czele władz sowiecki ustawili Ferenza Rakosiego, ludobójcę z bandy Beli Kuna, który tak naprawdę nazywał się Rosenfeld. I mimo, że w roku 1956 i w Polsce i na Węgrzech zmieniono te rządy, w których osoby narodowości polskiej czy węgierskiej należały do wyjątków, to jednak „żydokomuna” i u nas i nad Dunajem i na Bałkanach trwała w najlepsze. Wg prof. Jerzego Jedlickiego w prawdziwym kłopocie frakcja nazwana przez niego „żydami” znalazła się dopiero w latach 1967 – 1968. A w Polsce była ona najliczniejsza, skala jej nadużyć największa, rozmiary wygenerowanych przez nią patologii – najpotworniejsze. Stąd i krzyk nagle pozbawianych nigdy nienależnych przywilejów był najgłośniejszy. Wszystko wzięło się stąd, że do roku 1967 Związek Sowiecki bardzo liczył na to, że Izrael dołączy do krajów jego obozu. Z tego powodu politycznie i materialnie inwestował w ten kraj, którego podporządkowanie oznaczałoby sowiecką dominację nad wielką częścią basenu Morza Śródziemnego i ogromną połacią Bliskiego Wschodu, wraz z jej surowcowym zapleczem. Takim, którego posiadanie mogło przechylić kwestię panowania nad światem. I nagle te wielkie projekty trafił szlag. Ku bezgranicznemu rozczarowaniu Moskwy Izrael w roku 1967 stoczył zwycięską wojnę z kilkoma zaprzyjaźnionymi ze Związkiem Sowieckim krajami arabskimi. Tym samym został przez Moskwę skazany na potępienie, odrzucenie i przeznaczony do politycznego zwalczania. A wraz z nim – w niełaskę popadły te komunistyczne środowiska, którym już w latach czterdziestych Moskwa powierzyła sprawowanie władzy nad zdominowanymi przez nią krajami i narodami. Miała już kim ich zamienić, bo wraz z upływem ponad dwudziestu lat „ucywilizowały się” frakcje „chamów”. Część z nich zdołano jakoś podkształcić, niektórzy młodsi jej członkowie pokończyli nawet jakieś studia, dorastał narybek kolejnego pokolenia, wychowywany w kontakcie z prawdziwymi inteligentami i tzw. „wielkim światem”. „Żydzi” nie byli już tak niezbędni a do tego okazało się, że bardzo wielu z nich zajmuje stanowiska, do jakich nie posiada często absolutnie żadnych kwalifikacji. Nagle przypominano sobie, że jeden z głównych pieszczochów polskiej kinematografii to mający na sumieniu kilku zamordowanych herszt rabunkowej bandy, którego zbrodnie kiedyś puszczono w niepamięć w zamian za wierną służbę Moskwie. Jakimś też „trafem” właśnie wtedy przypomniano sobie że na czele najważniejszych instytucji polskiej kultury stali ludzie nie legitymujący się świadectwem ukończenia jakiejkolwiek szkoły i że nawet stanowiska uniwersyteckich wykładowców powierzane bywały ludziom bez matury. To, co było atutem w roku 1944, nie było już atutem w roku 1968. Na tle półanalfabetów z frakcji „chamów” cenzus kilku klas podstawówki dawał status niemal arystokratyczny. Po dwudziestu paru latach „żydzi” nie byli już jednak pod żadnym względem bardziej kompetentni od „chamów”. A o ich politowania godnej mentalności świadczy i to, że będąc pewnymi swej rzekomo niepodważalnej pozycji często nie robili nic celem uzupełnienia braków w wykształceniu. Tabuny przeróżnych Helen Wolińskich (tak naprawdę – Fejda Ming) co najwyżej poprzestawały na cenzusie absolwentek trzymiesięcznych „duraczonek”, nadających status sędziego nawet tumanom nie mogącym się wylegitymować świadectwem ukończenia podstawówki. Nawet proceder przyznawania matur, fikcyjnego zaliczania studiów czy nadawania jeszcze bardziej fikcyjnych tytułów naukowych przez uczelnie skomunizowane czy kuriozalne szkółki partyjne, nie objął większości członków tej frakcji. Kreatury w rodzaju Wolińskich zdawały się być pewne swych zasług w eksterminowaniu największych bohaterów wojny z Niemcami. Zdawało się im, że mając na koncie tak wiele zbrodni służących Sowietom, mogą być spokojne o przyznane za sprawą swych katowskich legitymacji naukowe tytuły i państwowe stanowiska. Okazało się jednak, że pomimo krwawych zasług dla Moskwy dała ona zielone światło do weryfikacji i dyplomów i stanowisk. Tym łatwiej, po „przełożeniu wajchy”, dorywa

się było do nich, czyli do większego żłobu, rzucającej się do niego frakcji „chamów”. I usuwać ze stanowisk beneficjentów z frakcji „żydów”, którzy albo żadnego dyplomu nie mieli, albo były to dyplomy przez partyjnych towarzyszy sfałszowane lub wystawione przez „uczelnie” w rodzaju Wieczorowych Uniwersytetów Marksizmu – Leninizmu. Skutkiem tego, że w pisaniu historii ostatnich kilkudziesięciu lat najwięcej do powiedzenia zawsze mieli najbardziej ewidentni fałszerze historii, zdecydowane w Moskwie „przełożenie wajchy” w Polsce nazywane bywa „czystką antysemicką”. Choć oczywiście prawdą jest, że pozbawianymi horrendalnych przywilejów byli wtedy funkcjonariusze prosowieckiej nomenklatury wcześniej wyniesieni do niej za sprawą swojego żydowskiego pochodzenia. Czyli tego pochodzenia, które Stalin i stalinowcy postrzegali jako poręczne, bo cechujące się wrogą obcością, bezwzględnością i nienawiścią w stosunku do Polski i Polaków.

Dziś też jesteśmy świadkami pewnego rodzaju „przełożenia wajchy”. I tak samo, jak „bananowa młodzież”, czyli mało kumaty, rozpasany komfortem i bezkarnością narybek frakcji „żydów” z lat sześćdziesiątych, pieszczochy naszego UBekistanu faktu tego też w porę nie dostrzegły. W 1968 „wajcha” była już „przełożona”, czego wiele głupiuteńkich dzieci komunistycznych sekretarzy swymi rozumkami w porę nie pojęło. Bawiło się więc dalej w „bunt pokoleniowy”, ciężkim szokiem czasem przypłacając, że nagle także one zaczęły być traktowane jak wszyscy inni obywatele PRL-u. W naszych czasach Kurdej – Szatan nadal wrzeszczała opluwając obrońców granic, bo rozumku ma nie dość by dostrzec, co oznajmił Tusk ze swą sitwą. Czyli że teraz już nie kobiety i dzieci, lecz dywersanci atakują polską granicę. Tuż przed „przełożeniem wajchy” śmieciami polskich żołnierzy nazywał też np. Frasyniuk. Co zresztą nie dziwi nikogo, kto zna „intelektualny” „poziom” innych jego wypowiedzi. W realiach, w których możliwe jest nagłe „przełożenie wajchy” niezbędna jest bowiem czujność. Czyli – inteligencja. W roku 1967 wykazał się nią jeden z propagandowych jastrzębi frakcji „żydów” Jerzy Urban (prawdziwe nazwisko Urbach – Glucksohn). Nie należał do partii (celem „poszerzania bazy” chciała mieć i takich), ale stanowił mentalną kwintesencję frakcji „żydów”. Nie tylko (po wszystkich znanych przodkach) był narodowości wyłącznie żydowskiej, co łączył z bezbrzeżną pogardą do wszystkiego, co polskie. Z obrzydzeniem odnosił się do każdego rodzaju polskich obyczajów, w czasie świąt kościelnych szydził z jasełek czy święconki, posty Kościoła katolickiego były dla niego okazją do eskalowania tego, w czym zawsze się pławił, czyli perwersyjno – seksualnych orgii. Z tego słynął i z tej przyczyny był znienawidzony przez frakcję „chamów”, którzy mimo, że byli renegatami, to jednak w niektórych tliła się pamięć kultywowanych niegdyś tradycji a eksperymenty z kategorii seksualnych zboczeń wzbudzały w nich obrzydzenie. Urban jednak dostrzegał to, co się działo i mimo, że jako jeden z pierwszych (bo należał do przypadków najbardziej ewidentnych) decyzją „chamów” został pozbawiony stanowisk i apanaży to jednak potrafił się wkupić w ich łaski. Do powoływanych przez Moskwę na szczyty PRL-owskiej władzy Urban przyszedł wtedy podobno dosłownie na kolanach, obiecał swą najwierniejszą służbę i plując w swe żydowskie gniazdo oferował swe talenty pisarskie, jakime na mnóstwo sposobów deklarował wykorzystywać dla apoteozy „chamów” u władzy. Oferta pisania pod kolejnymi pseudonimami, służenia jako ghost writer czy atakowania swych wczorajszych przyjaciół arsenałem tylko jemu znanych sekretów – zainteresowała zwycięską frakcję. Mimo więc, że całe jego środowisko popadło w niełaskę, on nie tylko przetrwał, ale zrobił karierę. W końcu został rzecznikiem prasowym rządu, prezesem TVP a w pookrągłostołowej Polsce – miliarderem.

Najsmutniejsze w tym wszystkim jest to, że pomimo radykalnego „zmieniania wajchy”, polegającego na odwracaniu narracji o sto osiemdziesiąt stopni dosłownie z dnia na dzień, duża część populacji naszego kraju nadal skłonna jest popierać kreatury w imię obcych interesów zdolne zaprzeczać samemu sobie. A jest przecież więcej, niż pewne, że dla bezrozumnej gawiedzi bezkrytycznie przyjmującej każde zmieniające się jak w kalejdoskopie łgarstwa, emitujące nimi kreatury pogardy mają nie mniej, niż miał Jerzy Urban dla Polski i Polaków.

Artur Adamski

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz swój komentarz!
Proszę wpisać tutaj swoje imię

Powiązane artykuły

Pozostańmy w kontakcie

26,463FaniLubię
270SubskrybującySubskrybuj
- Reklama -spot_img

Najnowsze Artykuły

Skip to content