Unia Europejska już jest całkowitym zaprzeczeniem tego, czym miała być. Wstępowaliśmy do niej jako do organizacji wzajemnie wspierających swój rozwój państw wspólnego rynku. Dziś jest to znikczemniała arena lewackiej orgii, żerowisko sitw nie znających granic swej zachłanności, giga – aparat odwracania wszystkich wartości i znaczeń, mega – tuba niesłychanych wręcz oszczerstw, poręczny instrument niemieckiego imperializmu.
Na arenie tej działają też nieliczni znający jeszcze prawidłowe znaczenie pojęcia takiego, jak „Europa”. Należą do nich tacy eurodeputowani, jak Jacek Saryusz – Wolski, swą niespożytą energię poświęcający temu, by Unia znów była tym, czym miała być wg jej ojców założycieli: Europą ojczyzn, wspólnym domem stojącym na fundamencie łacińskiej cywilizacji. Czy powrót do tego standardu, z którego nie zostało już nic, jest jeszcze możliwy? Mógłby o tym przesądzić wybór obywateli państw członkowskich. Jak dotąd unijny moloch konsekwentnie pchany jest jednak ku rychłemu już przekształceniu w totalnie scentralizowane super – państwo. Takie, nazywając które Czwartą Rzeszą Niemiecką, nie popełnimy absolutnie żadnego nadużycia. Bo w myśl forsowanych obecnie nowych traktatów całkowicie inne być w niej mają prawa Polaków i Niemców. Przepastne różnice między życiem jednych i drugich nie będą już jedynie wynikiem tego, że jeden kraj jest bogatszy a drugi uboższy. Różnice te wprost wynikać będą z nowych zasad ustrojowych i prawnych. Nowe unijne traktaty to koniec wszystkiego, co dałoby się nazwać demokracją czy prawami człowieka. To wyrażony wprost koniec równych praw i początek najprawdziwszego zniewolenia. W sensie też najściślejszym – najprawdziwszej narodowej niewoli.
Nowe unijne traktaty mówią m.in. o odrębności „terenów rdzeniowych” nowej Unii. Czyli najściślej tak, jak w imperiach mongolskim, perskim, rzymskim, belgijskim czy brytyjskim. Inne prawa dla obywateli „metropolii” a inne dla pochodzących spoza niej. Nadal będzie Europarlament. Który i dzisiaj, nie zapominajmy o tym, nie jest organem jakiejkolwiek władzy, lecz jedynie „zgromadzeniem opiniodawczym”. De facto żadnych form rzeczywistej demokracji w Unii nie ma już dzisiaj. Nikt demokratycznie nie wybiera tych, którzy decydują o jej losie. Autorzy totalitarnych zasad nowej Unii (pięciu Niemców i jeden Belg – Guy Verhofstadt) uważają jednak, że obecna kpina z demokracji, jaką jest dzisiejsza „wspólnota” to za mało. Forsują więc projekt, po wdrożeniu którego owe „terytorium rdzeniowe” będzie miało możność decydowania o wszystkim. Ci, którzy do owego „terytorium” należeć nie będą, nie będą też mieli prawa decydowania nawet o najbardziej elementarnych sprawach ich bytu.
Zmiany w mniejszym stopniu uderzą w państwa małe i bardzo małe. Z natury rzeczy mini – organizmy państwowe w rodzaju Malty czy Cypru i tak zawsze zdawały sobie sprawę z tego, że cała ich podmiotowość może być owocem właśnie tego, że nikt drobiazgiem takim, jak one, nie będzie sobie nadmiernie zawracał głowy. Czemu też sprzyja najbardziej peryferyjne położenie tych akurat członków Unii Europejskiej. Podobna jest sytuacja innych małych państw. Najgorszy natomiast los w tym koszmarze, jakim Unia stanie się po przeforsowaniu nowych traktatów, będzie udziałem Polski. Bo z traktatów tych wynika jednoznacznie, że autonomia Polski będzie niewspółmiernie mniejsza, niż któregokolwiek z landów RFN czy krajów związkowych Austrii. De facto – polskiej autonomii ma nie być ŻADNEJ.
Wierutnym oszczerstwem jest nazywanie przyszłej Unii federacją. Federacją są np. Stany Zjednoczone, w których siła głosu najmniejszego stanu jest taka sama, jak największego. W Unii Europejskiej ma być dokładnie na odwrót: o wszystkim decydować mają najwięksi. I nie zmieni tego nawet wspólny głos mniejszych. Prawo posiadania swych systemów edukacyjnych i w dużej mierze nadzorowania gospodarczych, zachowają landy RFN. Praw tych nie będzie miała Polska. Jeśli pozostaną na jej terenie jakieś ministerstwa to tylko jako delegatury pozbawione prawa własnej inicjatywy a powołane wyłącznie do egzekwowania zewnętrznych dyrektyw. Z czekających na zatwierdzenie traktatów wynika, że w Polsce w sprawie polskich spraw Polacy nie będą już decydować o niczym. Nawet o drodze gminnej, bo i takie kwestie podlegać mają decyzjom z brukselsko – berlińskiej centrali. Autorzy tego potwornego planu nie zajęli w nim stanowiska w kwestii ścieżek rowerowych i osiedlowych chodników. Może to jednak tylko z niedopatrzenia. Nie muszę chyba dodawać, że Konstytucja Rzeczpospolitej Polskiej, wraz z nowymi unijnymi traktatami, stanie się pozbawionym jakiegokolwiek znaczenia świstkiem papieru. Bo nie będzie też już wtedy żadnej Rzeczpospolitej Polskiej. W traktatach nie ma wprawdzie mowy o zakazie używania tej nazwy czy barw narodowych, ale będzie to już wtedy jedynie sfera symboliki należącej do przeszłości. Już jednak to, jak owa przeszłość będzie wykładana na lekcjach historii, decydować się będzie nie w Polsce. Bo obowiązkowe programy nauczania pisane będą i zatwierdzane poza granicami obecnego państwa polskiego.
Z mnóstwa prac i źródeł historycznych (mówią o tym m.in. ostatnie książki prof. Andrzeja Nowaka) wyłania się do złudzenia podobny obraz utraty przez Polskę niepodległości w wieku XVIII. Wtedy wszystko też toczyło się w urzędach i gabinetach a informacje o zapadających decyzjach pełne były najpiękniejszych słów o dobroczynnej pomocy, kierowanej do Polski i Polaków przez władców Prus czy Rosji. Traktaty likwidujące Rzeczpospolitą zaczynały się od słów jeszcze piękniejszych od tych, które dzisiaj wygłaszane są z Berlina czy Brukseli. Preambuły te zawierały frazy: „W imię Trójcy Przenajświętszej” oraz argumenty o „koniecznym zaprowadzeniu praworządności”. Skutkiem tego większość Polaków w roku 1795 w ogóle nie zauważyło momentu, w którym utraciło swoje państwo. A kiedy go już nie było – na protest było za późno. Stąd i nikt w obronie Polski nie kiwnął palcem. No bo jeśli sami Polacy nie stawiają oporu?
Przeczytałem bardzo dokładnie całość nowych unijnych traktatów i stwierdzam z całkowitą odpowiedzialnością, że po ich podpisaniu państwo polskie przestanie istnieć. Te traktaty – przekreślają niepodległość Polski zarazem strącając jej obywateli do pozycji ludności niższej kategorii. Te traktaty to zamysł w stosunku do Polski tak samo likwidacyjny, jak poprzednie plany sąsiadów Polski – te z końca XVIII i końca lat trzydziestych XX wieku.
Czy można uniknąć likwidacji niepodległego państwa polskiego? Można! Wszystko zależy od decyzji ludzi stojących na czele Rzeczpospolitej Polskiej i reprezentujących ją w organach Unii Europejskiej. Mamy wpływ na wybór tych ludzi a jeśli ich wybór już okazał się zgubny to Polacy mają nie tylko prawo, ale obowiązek ludzi tych odwołać i zastąpić takimi, dla których sprawa niepodległości coś znaczy.
Artur Adamski