10 C
Warszawa
wtorek, 16 kwietnia, 2024

Rojenia o podziemiu – Artur Adamski

26,463FaniLubię

Działalność konspiracyjna, czyli podziemna, ma w Polsce bardzo długą tradycję a jej historię wyznacza wiele tysięcy prześladowanych, torturowanych, zakatowanych w śledztwach prowadzonych przez carską Ochranę, niemieckie Gestapo, sowieckie NKWD, prosowieckie UB i SB.

W latach II wojny światowej z rąk najeźdźców i okupantów zginęły setki tysięcy Polaków działających w konspiracji. W publicznych egzekucjach Niemcy rozstrzelali większość członków genialnej młodzieżowej grupy literacko – artystycznej „Sztuka i Naród”. Ostatni zostali zamordowani w obozie Auschwitz, Tadeusz Gajcy zginął w Powstaniu Warszawskim. W ulicznych egzekucjach Niemcy rozstrzeliwali też nauczycieli prowadzących lekcje w ramach Tajnej Organizacji Nauczycielskiej, profesorów, adiunktów i asystentów konspiracyjnych wyższych uczelni. Do zamordowanych tym sposobem należał jeden z największych inżynierów XX wieku, twórca nowoczesnego spawalnictwa Stefan Bryła. To technologie jego autorstwa umożliwiły wzniesienie w Nowym Jorku najwyższego wówczas na świecie drapacza chmur a potem wznoszenie kolejnych, parokrotnie wyższych od tych sprzed czasów Stefana Bryły. Po zagarnięciu Polski przez Sowietów eksterminacja polskich patriotów walczących w podziemiu o niepodległość ojczyzny trwała w najlepsze. Z rąk siepaczy z UB i KBW zginęło nie mniej, niż 50 tysięcy ludzi polskiego podziemia. Niektórzy badacze tych „białych plam historii”, przez dziesięciolecia stanowiących temat kategorycznie zakazany uważają, że liczba zabitych ludzi podziemia była trzykrotnie wyższa. A jeszcze większa przeszła przez straszliwie więzienia, cele śmierci, obozowe katownie w rodzaju Jaworzna. Skala terroru, wprowadzonego w Polsce wraz ze stanem wojennym, była dużo mniejsza, ale ludzie niepodległościowego podziemia nadal trafiali do więzień, padali ofiarami tortur i skrytobójstw. Grupa młodych konspiratorów z Wałbrzycha w połowie lat osiemdziesiątych była zmuszana do składania zeznań za pomocą szczypiec rażących prądem elektrycznym. Wrocławski nastolatek Dariusz Bogdan, związany z Solidarnością Walczącą i Polską Niezależną Organizacją Młodzieżową, był w czasie przesłuchań bity uderzeniami pałką po ranach, odsłoniętych wraz z zerwanym opatrunkiem, dłonie gruchotano mu po włożeniu ich do szuflady zamykanej kopniakami, tłuczenie głową o ścianę doprowadziło Darka do pęknięcia czaszki i nieodwracalnej utraty sprawności ruchowej. Podobny był los Artura Holki, który po pobiciu przez ZOMO następne 40 lat życia spędził w wózku inwalidzkim, władając tylko jedną ręką (pierwszą pomoc ze strony państwa otrzymał dopiero w czasach rządu Mateusza Morawieckiego). Ich warszawskiego rówieśnika Emila Barchańskiego, też drukarza podziemia, traktowano podobnie a kilka tygodni po jego wyjściu z więzienia wyłowiono z Wisły. Jeszcze w 1989 roku ginęli związani z podziemiem kapłani, którzy dołączyli do zabitych w poprzednich latach działaczy organizacji Kotwica, do zabitego działacza Solidarności Wiejskiej Piotra Bartoszcze, do Lesława Martina – zakatowanego działacza podziemnej Solidarności z wrocławskich Zakładów Piekarniczych i przynajmniej kilkudziesięciu innych. Dla kolejnych kilku tysięcy podziemie wiązało się z pobytami w więzieniach, z utratą zdrowia, często bezpowrotną. I oczywiście – z codziennym narażaniem siebie i swoich bliskich, z oceanem poświęconego czasu, z ruiną karier zawodowych, naukowych, z ciągłym zmaganiem z chwiejącą się wiarą w sens usiłowań powszechnie uważanych za beznadziejne.

- Autopromocja - KLIKNIJ NA GRAFIKĘ-

Ledwie się skończył długi szereg lat przez kilka tysięcy Polaków poświęconych walce podziemnej – beneficjenci transformacji ustrojowej rozpoczęli orgię szyderstw. Dostęp do mediów mieli uprzywilejowany, wręcz zmonopolizowany, więc głos ich grzmiał donośnie. Publiczna Telewizja, zarządzana przez agenta SB Andrzeja Drawicza, niezmiennie zajmowała się lansowaniem kolejnych postkomunistów na liderów elit pookrągłostołowej Polski. W jednym ze służących temu celowi programów tasiemcowego wywiadu udzielał jeden z prowincjonalnych sekretarzy partii komunistycznej Leszek Miller. Usłużna dziennikareczka (oczywiście – typowa „resortowa córeczka”, jak większość wtedy w TVP) zadała mu m.in. pytanie o to, który z krajów świata wybrałby jako miejsce swej emigracji, gdyby jego partia została zdelegalizowana. Miller ewidentnie czekał także na to pytanie. „Zostałbym w kraju i walczyłbym w podziemiu!” – wypalił tonem nie pozostawiającym wątpliwości, że kwestię tę miał doskonale przetrenowaną przed lustrem i w towarzystwie instruktora od „sztuki budowania wizerunku”. Miller oczywiście wiedział, że żadna komunistyczna partia nigdy nie zostanie zdelegalizowana a jemu nigdy włos nie spadnie z głowy, gdyż na straży interesów nomenklatury stał cały aparat państwa, wraz z sądownictwem i bankowymi kredytami, których wcale nie będzie trzeba zwracać. Rolę potencjalnego „bohatera podziemia” mógł więc grać śmiało, polską świętością bezkarnie sobie wycierać swą bolszewicką gębę, tym samym szydząc z pokoleń za swój udział w podziemiu płacących Sybirem, niemieckim obozem lub życiem.

Zaraz po Millerze do szyderstw rzucili się następni. Telewizyjny dziennikarz Maciej Wierzyński w jednym z programów pytał Kornela Morawieckiego, jeszcze tak niedawno więźnia Rakowieckiej a wcześniej zmuszonego przez sześć lat żyć w ukryciu, przed kim w ogóle uciekał (?!). Krótko potem agent SB „Bolek” (znany też jako Lech Wałęsa) z ekranu telewizora pytał przewodniczącego Solidarności Walczącej, czy w podziemiu ukrył się uciekając przed własną żoną. Nie można tego ocenić inaczej – postkomuszy potworek, szumnie zwany Trzecią Rzeczpospolitą, zaczął się od łajdactwa a prymitywizm, chamstwo i pogarda dla wszelkich wartości stała się firmowym znakiem tego koszmaru.

Kilka lat temu pojawił się pomysł, by żyjącym jeszcze działaczom podziemia przyznać choć najskromniejsze świadczenia – paręset złotych dodatku do emerytury, zniżkowe lub bezpłatne przejazdy tramwajami i autobusami, może jakiś bonus medyczny… Jednym z pierwszych, którzy gromko zaprotestowali, był wrocławski poseł Sławomir Piechota. Z mównicy sejmowej gromko zakrzyczał, że przecież po świadczenia te zgłoszą się setki tysięcy, że Polski nie stać… Piechota jest jednym z mistrzów w sztuce udowadniania światu skali swojej bezwstydnej ignorancji. Tym razem jego żałosna, choć donośna paplanina była charakterystyczna dla wszystkich takich, jak on. Czyli tych, którzy w latach walki o polską wolność do sprawy tej nie zbliżyli się nawet na milimetr, stąd i o realiach tamtych zmagań pojęcie mających literalnie żadne. Smutna prawda jest bowiem taka, że wielka część działaczy podziemia dawno już nie żyje a wiek tych, którzy jeszcze wśród nas są, zwykle jest już bardzo sędziwy. W efekcie Urząd d.s. Kombatantów i Osób Represjonowany status działacza opozycji antykomunistycznej mógł więc przyznać zaledwie kilku tysiącom ludzi niepodległościowego podziemia. Około połowa z nich – dziś już nie żyje…

Po wygraniu wyborów przez PiS redaktor naczelny postkomunistycznego tygodnika „Polityka” (w latach 1958 – 1990 organu Komitetu Centralnego PZPR) ogłosił, że „trzeba odkurzyć nasze powielacze”. Stary funkcjonariusz prosowieckiego aparatu propagandy chciał tym zdaniem przekonać czytelników swoich kocopałów, że oto nadszedł czas zniewolenia i prześladowań a mówiąc o „naszych powielaczach” sugerował rzekome posiadanie jakiejś „powielaczowej przeszłości”. Trudno jednak o grubszy sposób robienia ze swoich odbiorców kompletnych idiotów. Prawda jest przecież taka, że wychowane w nomenklaturowych przywilejach resortowe dziecko komunistycznej propagandy powielacz zobaczyć mogło tylko na materiałach operacyjnych swoich kolegów z UB. I zapewne tylko od nich w ogóle zna nazwę tego urządzenia.

Niczym innym, jak szyderstwem z polskiej tradycji walki o niepodległość i z bezliku ofiar tej walki jest tzw. „Teatr Polski w Podziemiu”. Oczywiście – w żadnej konspiracji ten teatrzyk nie działa. Nikomu z jego aktorów czy widzów nie tylko nie grozi literalnie nic, ale ogłasza się on w wielu mediach, działa w jak najbardziej oficjalnych przestrzeniach teatralnych, finansowany jest przez wiele podmiotów publicznych. Cały ten pic polega na tym, że grupce ludzi z teatru nie spodobał się demokratyczny wybór większości Polaków i zamiana lewackiego szajbusa bez kwalifikacji na dyrektora wolącego na scenie spektakle od epatowania widowni gołymi pośladkami. Najbardziej zdumiewające jest jednak to, że ludzie uważający się za artystów w szyldzie swej inicjatywy używają słów, których znaczenia nie znają. A zdawałoby się, że jeszcze powinny być w pamięci wrocławian konspiracyjne spektakle Teatru Domowego czy inne tajne inicjatywy, co jakiś czas kończące się represjami. Jeszcze w drugiej połowie lat osiemdziesiątych bywało przecież, że spektakl odgrywany w jednej z willi przy ul. Siedmiu Dębów przerywany był wtargnięciem funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa, zapakowaniem wszystkich widzów do radiowozów, uwięzieniem ich na 48 godzin a potem serią rozpraw i karnych orzeczeń wydanych przez Kolegia d.s. Wykroczeń. Podobnych wydarzeń w samym Wrocławiu było wiele. Sam pamiętam przedstawienie, które Piotr Pawełczyk odważył się zorganizować w akademiku „Wagant”. Skończyło się ono represjami w stosunku do uczestniczących w nim studentów, wyrokiem dla autora spektaklu – Bogusława Kierca.

Rojenia o podziemiu i podszywanie się pod działalność rzekomo podziemną może być wynikiem jedynie skrajnego cynizmu lub krańcowej ignorancji. Albo też jednego i drugiego razem. Tertium non datur.

Artur Adamski

1 KOMENTARZ

  1. Podobnie z prowadzoną przez lewaków księgarnią „Tajne Komplety”, w której kawkę można pić stawiając filiżanki na akwartium wypenionym szyderstwem z katastrofy, w której zginęło 96 osób, wraz z prezydentem RP i dużą częścią elity naszego państwa. Ludzie, którzy z narażeniem życia prowadzili prawdziwe TAJNE KOMPLETY, przewracają się w grobach…

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz swój komentarz!
Proszę wpisać tutaj swoje imię

Powiązane artykuły

Pozostańmy w kontakcie

26,463FaniLubię
274SubskrybującySubskrybuj
- Reklama -spot_img

Najnowsze Artykuły

Skip to content