Zamieszczone na łamach „Prawda Jest Ciekawa” wspomnienie Stanisława Srokowskiego przedstawia jeden z epizodów, prowadzących do powstania stowarzyszenia zrzeszającego członków podziemnej organizacji Kornela Morawieckiego. Historia ta jest jednak o wiele dłuższa.
Pierwsza poważna debata na temat powołania Stowarzyszenia SW miała miejsce jesienią roku 1995, przy okazji III Zjazdu Partii Wolności. Zgodnie z przewidywaniami, mocno wygłaszanymi przez Mateusza Morawieckiego na II Zjeździe, dość jeszcze okazałym, odbywającym się w auli Politechniki Wrocławskiej, nasza partia ulegała wówczas coraz większej marginalizacji. Obrazem tego był także jej III Zjazd, odbywający się we Wrocławiu, w osiedlowej świetlicy przy ul. Rydygiera. Obradami kierował Maciek Frankiewicz, z Rzeszowa dotarł na nie ciężko już schorowany Antek Kopaczewski, wielu znanych działaczy SW wśród zebranych już jednak nie było. Zamiast nich pojawiło się sporo osób, które mało kto z nas kojarzył. Jeden z delegatów, którego tożsamość jak się okazało nie była łatwa do ustalenia, wystąpił wtedy nagle z wnioskiem o samorozwiązanie partii. Pierwszym, który zaprotestował, był Edek Wóltański. Prezydium Zjazdu poprosił nawet, by wniosek o rozwiązanie partii nie został zaprotokołowany. Zamiast tego Zjazd zajął się sprawą zmiany jej nazwy. Efektem spychania na margines Partii Wolności było bowiem coraz częstsze jej mylenie z Unią Wolności. Przyjęta wtedy została moja propozycja, skutkiem której od tamtego czasu w użyciu było imię dwuczłonowe: Partia Wolności – Solidarność Walcząca. Zaraz po Zjeździe rozpoczęła się dyskusja nad celowością kontynuowania tego bytu politycznego. Wielu uważało, że zamiast partii powinno powstać stowarzyszenie, którego celem byłyby m.in. bytowe sprawy weteranów podziemia. Fakty były bowiem takie, że setki działaczy Solidarności Walczącej za swą aktywność w latach osiemdziesiątych zapłaciły bardzo wysoką cenę. Wielu podupadło na zdrowiu, popadło w finansową ruinę, nie ukończyło studiów, nie miało pracy. Dla każdego konspiracja oznaczała ocean poświęconego czasu, co przekładało się na pogrzebanie zawodowej czy naukowej kariery, często też utratę przynajmniej części możliwości zarobkowania. Jacek Podlejski zaoferował wtedy pomoc prawną, Winek (nie pamiętam już nazwiska, reemigrant z Australii) proponował wsparcie w procedurze otrzymywania mieszkań komunalnych dla ludzi nie mających gdzie się podziać. Ktoś miał się zająć świadczeniami zdrowotnymi itd. Do sformalizowania tej działalności nie doszło z kilku przyczyn, do których należała i taka, że działacze Solidarności Walczącej coraz częściej spotykali się na pogrzebach. W tym także tych, którzy najbardziej angażowali się w tworzenie zrębów stowarzyszenia.
O rozwiązaniu Partii Wolności zdecydowaliśmy w roku 1996. Dzięki temu niektórzy z nas odnaleźli się potem w bliskich im organizacjach politycznych. W przypadku Maćka Frankiewicza dołączenie do Stronnictwa Konserwatywno – Ludowego umożliwiło objęcie stanowiska wiceprezydenta Poznania. We Wrocławiu ludzie Solidarności Walczącej nie mieli już wówczas swego lokalu, wcześniej znajdującego się przy ul. Kotlarskiej a potem przy pl. Św. Macieja. Rolę niemożliwą do przecenienia zaczęły wtedy odgrywać Mirosława i Iwona Kondratowiczowe, które wraz z Maciejem Ruszczyńskim udostępniły swoje mieszkanie dla cotygodniowych spotkań ludzi Solidarności Walczącej. W ciągu kilkunastu lat spotkań tych było kilkaset. Na przedświąteczne przychodziło po kilkadziesiąt osób. Gościnne progi mieszkania przy ul. Sępa Szarzyńskiego (a potem Księcia Witolda) de facto pełniły niemożliwą do przecenienia rolę utrzymywania więzi miedzy ludźmi konspiracji, ośrodka wzajemnej pomocy i informacji.
W czerwcu 2002 obchodziliśmy XX rocznicę Solidarności Walczącej. Uroczystości były dość skromne a główną ich „platformą medialną” okazał się być miesięcznik „Opcja na Prawo”, redagowany przez Romka Lazarowicza. W społeczno – politycznych realiach pookrągłostołowego potworka, szumnie zwanego Trzecią Rzeczpospolitą, jakakolwiek informacja o tym wydarzeniu gdziekolwiek indziej niemal w ogóle się nie pojawiła. Krótko potem Romek Lazarowicz założył stronę internetową www.sw.org.pl. Byłem wśród tych, którzy zaczęli ją wypełniać dokumentami, relacjami, fotografiami. Dzięki zdjęciom z własnego wesela czy wakacji spędzanych z przyjaciółmi z podziemia do galerii portretów ludzi SW dostarczyłem fotografie Teresy i Krzysztofa Zwierzów, Jasi i Maćka Dziubańskich, Jędrka Stadnickiego, Tośka Ferenca, Andrzeja Sztylera… Inni robili to samo, dzięki czemu strona zaczęła się wypełniać i coraz bardziej tętnić życiem. To właśnie dzięki temu dziełu Romka zaczęli też do nas trafiać ludzie, których innym sposobem być może byśmy nie spotkali. Red. Remigiusz Okraska z dwumiesięcznika „Obywatel” poprosił mnie np. wtedy o artykuł do wydania specjalnego, poświęconego XXV Rocznicy Sierpnia 1980 i formacjom wywodzącym się z Solidarności. Po raz pierwszy od wielu lat w różnych periodykach i na kolejnych stronach internetowych zaczęły się wówczas pojawiać obszerne teksty poświęcone Solidarności Walczącej. Wtedy też wrócił temat formalnego powołania do życia stowarzyszenia złożonego z ludzi tej organizacji. Dodatkowym impulsem było powstanie w roku 2005 dolnośląskiego oddziału Stowarzyszenia Wolnego Słowa, w którym oczywiście znalazło się grono działaczy SW.
Przełomem były obchody XXV Rocznicy Solidarności Walczącej. Centrum przygotowań znajdowało się w siedzibie firmy Michała Gabryela przy ul. Komandorskiej. Od pierwszego ze spotkań Komitetu Organizacyjnego, utworzonego latem 2006, dla wszystkich było jasne, że ich owocem mają być nie tylko obchody, ale i formalne powołanie do życia Stowarzyszenia Solidarność Walcząca. 17 stycznia 2007 w siedzibie firmy Waza przy ul. Komandorskiej w tym właśnie celu zebrało się kilkudziesięciu działaczy SW z kilku regionów Polski. Zaakceptowali oni Statut, nad którym dyskutowano i do którego uwagi zgłaszano od wielu już miesięcy. Zebrani wybrali też przewodniczącego, Zarząd, Komisję Rewizyjną i przyjęli plan działalności na najbliższe lata. Rejestracja w sądzie miała miejsce 21 czerwca 2007.
Po dziesięcioleciach coraz trudniej mi odtworzyć nie tylko wydarzenia z czasów konspiry, ale też te z początku lat dziewięćdziesiątych. A wtedy też dochodziło do sytuacji niezwykłych. Ich ośrodkiem był głównie pierwszy jawny lokal środowiska Solidarności Walczącej, który w roku 1990 zaczął działać we Wrocławiu przy ul. Kotlarskiej. To w nim po raz pierwszy spotkały się ze sobą setki ludzi często przez wiele lat działających w tej samej organizacji, ale nie mających wcześniej ze sobą bezpośredniego kontaktu. Przeżycia z tamtego miejsca i czasu trudno porównać z czymkolwiek innym. To tam należący do innych „odnóg fraktala” czy przez lata utrzymujący ze sobą kontakt przeróżnymi kanałami konspiracji po raz pierwszy spotykali się osobiście. Czegoś takiego doświadczyć mogli tylko ludzie ujawniający się i spotykający ze sobą po długim czasie podziemnej działalności. Te bezprecedensowe i dostępne jakże niewielu sytuacje warto byłoby udokumentować. Spisać, zanim zatrą się w naszej pamięci.
Artur Adamski