Trzy lata temu w wieku 78 lat zmarł Kornel Morawiecki – mój Tato. Doktor fizyki, nauczyciel akademicki, opozycjonista, pszczelarz, rolnik, budowniczy chaty, redaktor Biuletynu Dolnośląskiego, twórca niezależnego środowiska we Wrocławiu, delegat na I Krajowy Zjazd NSZZ Solidarność, konspirator, w czasie stanu wojennego założyciel i przywódca podziemnej Solidarności Walczącej, marszałek senior Sejmu VIII kadencji, wydawca Gazety Obywatelskiej.
W czerwcu 1979 roku – gdy zniewolenie Polski skrywano pod płaszczykiem przyjaźni polsko-radzieckiej a programowa ateizacja spychała na margines ludzi wierzących – podczas pierwszej pielgrzymki do Polski witał papieża Jana Pawła II biało-czerwonym transparentem WIARA NIEPODLEGŁOŚĆ. Wówczas na placu Zwycięstwa w Warszawie nie było podobnie odważnych haseł. Dopiero osiem dni później w Krakowie, działać zaczęło papieskie wezwanie Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze tej Ziemi i naród począł odzyskiwać swoją godność.
Całe życie poświęcił idei urzeczywistniania Wolnej i Solidarnej Polski oraz lepszego i sprawiedliwszego świata. Bardzo dużo wymagał od siebie.
Początkowo chciał zostać lekarzem – tak wielu schorowanych i okaleczonych rodaków żyło w Polsce wkrótce po II wojnie światowej – ale zabrakło Mu kilku punktów aby dostać się na medycynę. Nie chcąc marnować roku wykorzystał swoje uzdolnienia do przedmiotów ścisłych i przyjechał z Warszawy do Wrocławia studiować fizykę. W wieku 19 lat ożenił się z naszą Mamą, Jadwigą Różyczką i wkrótce urodziła się moja starsza siostra. Oprócz Magdusi, przedwcześnie zmarłej z powodu wady serca siostrzyczki, było nas w sumie czworo – Ania, ja, Mateusz i Marysia. Pamiętam, że bardzo często ślęczał do późnej nocy nad książkami. Czytał niewiarygodnie dużo. Mama się denerwowała, że trochę mało pomagał w domu. Za rzadko chodził do piwnicy po węgiel, w dodatku nie pozwalał porządkować sterty gazet na szafie, bo tylko On znał klucz do znajdywania wybranych tekstów. Gdy jako mała dziewczynka chciałam Mu zrobić prezent imieninowy, wiedziałam, że ucieszy Go jakiś tomik poezji. Niestety w czasach realnego socjalizmu, dobre wiersze na półkach księgarń to były białe kruki. Tato, nie chcąc robić mi przykrości, tłumaczył łagodnie, że są lepsi polscy poeci niż Władysław Broniewski, którego strofy udało mi się kupić.
Miał bardzo szerokie horyzonty myślowe. Umiał świetnie tłumaczyć matematykę, znał historię, także tę pomijaną i przekłamywaną przez komunistów, kochał i podziwiał polskich bohaterów narodowych, rozczytywał się w literaturze rodzimej i obcej, na bieżąco aktualizował wszystkie wiadomości geograficzno-gospodarcze. W grze w Państwa Miasta nie miał sobie równych. Nie epatował wiedzą, ale czuło się, że wartości intelektualne i duchowe spychają na margines materialną prozę życia. Nie zwracał specjalnej uwagi na ubiór i zwykle uważał, że niczego nie potrzebuje. Chętnie dyskutował z ludźmi znajomymi i przygodnymi, każdego umiał wysłuchać, starał się go zrozumieć. Bardzo zrównoważony, nigdy lub prawie nigdy nie popadał w gniew, nie przeklinał. Często z Mamą czytali sobie wiersze. Rodzice prowadzili bardzo otwarty dom. Na ogół wieczorami do późna przesiadywali w naszej skromnej kuchni przy ul. Kilińskiego liczni przyjaciele. Rozmowom nie było końca.
Tato lubił kontakt z naturą: spacery w Ogrodzie Botanicznym, wycieczki górskie, pomoc w gospodarstwie na wsi, wyprawy rowerem nad morze, wyjazdy z namiotem nad jeziora. Znakomicie pływał. Mama zawsze się martwiła, gdy na morzu znikał za horyzontem płynąc swoim charakterystycznym spokojnym krytym kraulem. Długie godziny przesiadywał przy ognisku, a gdy dogasało kładł się obok i spał na ziemi do rana. Z piosenek śpiewanych w Pęgowie pod lasem upodobał sobie: Grosza nie mam i nie będę nigdy swego domu miał. Na uczelnię do pracy dojeżdżał rowerem, często po drodze odwoził mnie do przedszkola. Pasjonował się piłką nożną, uważając ją za najciekawszą dyscyplinę sportu. Zawsze żarliwie kibicował polskiej reprezentacji. W młodości wspinał się po górach i dopiero na prośbę Mamy zaniechał swoich taterniczych pasji, bo wiadomo czym to się zwykle kończyło.
Kornel Morawiecki rozumiał nikczemność i fałsz panującej w PRL ideologii komunistycznej zachowując w pamięci tradycje walk powstańczych i czas niepodległego bytu narodu. W końcu Jego ojciec oraz stryjowie byli żołnierzami Armii Krajowej a babcia Helena na wszelkie możliwe sposoby wspierała w czasie okupacji partyzantów w Świętokrzyskiem. Stopniowo odkrywał prawdę o powojennym antykomunistycznym oporze kontaktując się z ocalałymi Wyklętymi. Obserwował jak wielu rozczarowanych położeniem Polski patriotów topiło swój żal i bezsilność w alkoholu. Dlatego sam przez całe życie de facto nie zaglądał do kieliszka.
Mój Ojciec był nieprzeciętną indywidualnością, jednak nikt bardziej niż On nie rozumiał wagi wspólnoty. Podkreślał zawsze wielką wartość dorobku sztafety pokoleń, tych którzy przed nami budowali materialny i duchowy wymiar rzeczywistości. Wiedział, że w pojedynkę jesteśmy jak ziarnka piasku, a dom ojczysty a także gmach cywilizacji tworzymy czerpiąc jedni od drugich. Miał też świadomość jak względne jest bogactwo, którym się pysznią możni tego świata. Po pierwsze uzyskane zostało dzięki społeczeństwu a więc w większym stopniu powinno je wspomagać, po drugie może działać demoralizująco, po trzecie zaś nie dorównuje takim walorom jak myśl i twórczość człowieka. Jak uważał tak robił, przywołując czasem strofy wiersza Czesława Miłosza „Do Jonathana Swifta”:
Dotychczas mówią twoje usta:
Rzecz ludzka nie jest zakończona,
Kto dziejów doskonałość uzna,
Bezbronną śmiercią niechaj skona.
Odwagi, synu. Bierz okręty,
Na linach śmieszną flotę prowadź
I mrówczych mocarstw dawne błędy
Obszarom chmur daj kamienować.
Dopóki niebo jest i ziemia
Dla nowych Miast gotuj przystanie.
Poza tym nie ma wybaczenia.
Będę się starać, mój dziekanie.
Marta Morawiecka