11.6 C
Warszawa
niedziela, 6 października, 2024

Jan Ziemniak – Stanisław Srokowski

26,463FaniLubię

(Laureat III nagrody konkursu Gazety Obywatelskiej 2022 w dziedzinie prozy. Urodzony w 2005 r. Gdy pisał to opowiadanie, był uczniem III klasy LO w Oławie. Jak podaje w nocie biograficznej, interesuje się samorozwojem i psychologią społeczną – St. S.)

Jan Ziemniak

Śladami umarłych

- Autopromocja - KLIKNIJ NA GRAFIKĘ-

20.06.2022 wschodnia Ukraina. Trzy dni temu moja siostra wyruszyła do pobliskiego miasta Kriest w poszukiwaniu sprawnego samochodu. Nasze auto, jak i inne we wsi, zostało zniszczone podczas rosyjskiego nalotu. W normalnych okolicznościach poszedłbym ja, ale w trakcie ataku wybuch jednej z bomb spowodował zawalenie stropu naszej piwnicy. Gruz częściowo mnie przysypał i uraz głowy posłał mnie na kilka dni do łóżka. W tym czasie moja siostra wzięła na siebie zadanie znalezienia sprawnego transportu. Kretynka, mogła poczekać! A tak się boję, że mogę jej już nie zobaczyć. Miasto znajduje się 20 km od naszej wsi, więc droga pieszo nie mogła jej zająć więcej niż pięć godzin. Nie ma jej od trzech dni. W domu zostali rodzice i młodsze rodzeństwo. Rodzice są w podeszłym wieku i niezbyt sprawni, brat ma pięć lat, a druga siostra siedem. Oni też się nigdzie nie mogą stąd ruszać. Jedzenia z trudem, ale powinno im starczyć na tydzień. Muszę w tym czasie znaleźć tę narwaną dziewczynę i sprawne auto. To jedyna szansa na ucieczkę z tego piekła.

21.06.2022. Nad ranem udało mi się dotrzeć do Kriest. Od południowej strony znajdowały się bloki z wielkiej płyty, a przynajmniej to, co z nich zostało. Obecnie była to wielka sterta gruzu i zbrojenia. Na horyzoncie kłębiły się chmury szarego dymu po nocnym bombardowaniu. Na szczęście skończyło się, zanim dotarłem na miejsce. Idąc pustymi polami, byłem raczej bezpieczny, chociaż w tych czasach wszystko bywa złudne. Gdy przemierzałem ruiny blokowiska, zdziwił mnie absolutny brak ludzi. Normalnie, zawsze po nalocie, wychodzili z piwnic po zapasy i opatrzeć rannych. Na zewnątrz panował całkowity spokój, tylko podmuchy wiatru miotały śmieci po zgliszczach osiedla. Po 30 minutach szukania zobaczyłem starszego faceta nabierającego wodę z tego, co zostało po fontannie na niewielkim skwerku. Dokoła oprócz kilku drzew widać było bloki niezniszczone przez rosyjskie bomby. Postanowiłem podejść do mężczyzny i wypytać o siostrę. Z odległości dwudziestu kroków musiał mnie usłyszeć, bo szybko się obrócił i spojrzał prosto na mnie. Uniosłem ręce w uspokajającym geście i delikatnie skinąłem mu głową. Powoli zacząłem podchodzić, jednak coś nie dawało mi spokoju. Wokół panowała kompletna cisza przerywana tylko powiewami wiatru i odgłosami kroków na gruzie. Coś było nie tak. Im bliżej podchodziłem, tym bardziej niepewnie się czułem. Nagle w jednym z okien niezniszczonego bloku, zobaczyłem lekki błysk i ułamek sekundy później ciszę rozdarł dźwięk strzału. Momentalnie rzuciłem się na ziemię, wpadając do niewielkiego krateru obok fontanny. Przytuliwszy twarz do ziemi, starałem się jak najbardziej rozpłaszczyć w błocie. Nie widziałem nic poza otaczającą mnie ziemią, a serce w piersi dudniło z taką siłą, że ból zmuszał mnie do przymknięcia oczu.

Za chwilę kolejny strzał rozdarł powietrze. Poczułem lekkie szarpnięcie i coś mokrego na swoich plecach. Całkowicie sparaliżowany strachem ani drgnąłem, z pulsującym sercem i zaciśniętym gardłem ledwo mogłem oddychać. Nie wiem, ile czasu tak leżałem, przynajmniej z kilkanaście minut. Świadomość zaczęła powoli do mnie wracać, a strach odrobinę opadł. Na tyle, że mogłem się ruszyć. Wysiliłem mózg do pracy i zacząłem analizować, co się stało. Więc tak: w bloku naprzeciw usadowił się snajper. To tłumaczy całkowity brak ludzi na zewnątrz. Facet w fontannie musiał być bardzo zdesperowany, skoro wyszedł w dzień. Teraz pewnie też się ukrywa. Przeżyłem dlatego, że sku***el chybił pierwszy strzał, a drugi musiał trafić w plecak. Nie, zaraz. Nie mógł chybić. Szedłem całkowicie odsłonięty i powoli, centralnie naprzeciw niego. Żyję tylko dlatego, że pierwszy strzał nie był wymierzony we mnie. K***a, czyli facet z fontanny musiał być celem. Po kolejnych kilku minutach rozmyślań postanowiłem działać. Powoli zacząłem się czołgać w dół krateru. Zasięg eksplozji naruszył pobliską studzienkę kanalizacyjną. Wślizgnąłem się do niej przez rozerwaną boczną obręcz i z ulgą, cały zasłonięty usiadłem na dnie. Musiałem zrobić szybki przegląd mojego dobytku. W plecaku widniała dziura po kuli, w środku wszystko było zalane. Pie****ny snajper!

Pocisk przebił plecak, butelkę z wodą, koc i wyszedł drugą stroną. Konserwie nic się nie stało, tak samo latarce. Na szczęście latarka jest wodoodporna, ale radio całkiem zamokło i koc również. Ponadto straciłem całą wodę. Pocieszał mnie tylko fakt, że wcześniej przełożyłem papierosy z plecaka do kieszeni kurtki. To była następna rzecz, jaką zrobiłem. Wyjąłem z kurtki mocno wygniecioną paczkę petów i zapaliłem jednego. Oddech powoli dał się unormować. Krótka chwila przyjemności. Wiem, że wydaje się to dziwne, ale nie śpieszyło mi się. Nie mogłem wyjść z ukrycia, bo zostałbym natychmiast zastrzelony. Wydaje mi się, że mój niedoszły oprawca myślał, że nie żyję, ostatecznie trafił we mnie (w plecak). Mimo wszystko musiałem zaczekać do nocy i liczyć na to, że skur***el nie ma noktowizora. Jeśli dam się zabić, prawie na pewno skażę na śmierć swoich bliskich.

22.06.2022. Około północy wypełzłem ze studzienki i pochylony wybiegłem z osiedla. Jak się dowiedziałem później, miejscowi nazwali to miejsce ,,aleją snajperów’’. Wyglądało na to, że miasto było podzielone, w oddali słychać było odgłosy walki. W słabym świetle nielicznych działających lamp zobaczyłem niebiesko-żółtą flagę zatkniętą na sporym budynku. Chciałem się tam dostać. Droga wydawała się czysta, w tej części miasta aktualnie nie trwały walki. Mimo to, po całodniowym ukrywaniu się nie miałem zamiaru iść ulicą i dać się odstrzelić. Postanowiłem pójść przez osiedle domków jednorodzinnych. Większość była zniszczona, ale płoty w zdecydowanej większości były całe. Przeskakiwanie przez nie wydawało mi się bezpieczniejszą opcją. Jednak nie obyło się bez widoków, które zapamiętam do końca życia.

Na większości ogródków znajdowały się groby. Czasami były solidne przysypane gruzem, a innym razem były to na wpół otwarte doły ze szczątkami. Kilka ciał było wywleczonych i rozszarpanych. ,,Cholera, musiały je wywlec zdziczałe psy”. Jeszcze tego brakowało, jakbym miał już mało problemów. Nie miałem ochoty spotkać tej watahy, zwłaszcza nocą. Ciał było dużo, więc istniała szansa, że mogą mnie zaatakowa

z głodu. Z drugiej strony, mogły to zrobić ze strachu czy kierowane instynktem. To w końcu zwierzęta, wojna budzi w ludziach najgorsze cechy, więc im też musiało w jakiś sposób paść na mózgi. Z rozmyślań o dzikości, do niedawna domowych pupilów, wyrwało mnie głośne wycie. To było bardzo znajome wycie – syreny alarmujące przed nalotem. ,,Ja pier**lę, jeszcze tego brakowało” – wycedziłem przez zaciśnięte zęby. Biegiem skierowałem się do najbliższego domku, modląc się, żeby miał piwnicę. Wyjąłem latarkę i włączyłem ją. Miałem już w dupie, czy ktoś mnie zobaczy. Ważniejsze było, by nie skręcić łba w trakcie szaleńczego biegu. Istniała spora szansa, że to fałszywy alarm.

Było tak w 2/3 przypadków, ale wolałem nie tego sprawdzać, kładąc na szali własne życie. Do środka domu wbiegłem przez taras, z którego pozostał tylko stos połamanych desek i odłamków szkła. Szybki rzut oka na ogromną dziurę w dachu i to, co zostało ze schodów, uświadomił mi, że piwnica jest odcięta i przysypana kilkoma tonami gruzu. Nie słyszałem jeszcze eksplozji, więc miałem czas na znalezienie innego schronienia. Wybiegłem z budynku na wewnętrzną osiedlową uliczkę zaśmieconą wrakami samochodów i skierowałem się do następnego domu. Po krótkiej szarpaninie z drzwiami odpuściłem. Były dobrze zamknięte albo zabarykadowane. Za wejście posłużyło mi okno, które o dziwo miało całą szybę. Moje silne uderzenie krasnalem ogrodowym obróciło ją w drzazgi. Przeskakując przez okno pokaleczyłem rękę o resztki szkła wystającego z framugi. W środku znalazłem to, czego szukałem. Na schodach skierowałem się w dół i po otworzeniu z impetem drzwi dostałem się do piwnicy. Ostry słup światła latarki oświetlił ciasne pomieszczenie. Panował tu zaduch i dało się wyczuć wilgoć. Wystrój był typowy dla piwnicy: kilka szafek, półek, kartonów ze śmieciami i stół. To właśnie pod niego czym prędzej wskoczyłem. Solidny blat mógł zabezpieczyć mnie przed spadającymi z sufitu odłamkami. Niecałą minutę później usłyszałem wybuch, a zaraz za nim następny i kolejny. To nie był pierwszy raz, kiedy chowałem się przed nalotem, jednak ogromny stres ogarnął moje ciało. Żeby zająć myśli, zabrałem się za opatrywanie rozciętej ręki. Nożem wyjąłem odłamki szkła i polałem ranę wódką z piersiówki, po czym owinąłem bandażem. Normalnie moja ręka nadawałaby się do szycia, ale w tych okolicznościach to musi wystarczyć…

Nagle potężny huk, wraz z podmuchem, całkowicie pozbawił mnie przytomności. Gdy się ocknąłem z paraliżującym bólem głowy i piskiem w uszach, podniosłem wzrok i spojrzałem na popękane ściany. Momentalnie ogarnęło mnie przerażenie. Na czworakach, częściowo wsparty o ścianę podszedłem do drzwi i otworzyłem je. Za nimi były tylko odłamki betonu…. K***aaa!!! Bomba musiała eksplodować tuż obok i pogrzebała mnie żywcem… padłem otępiały na kolana i zalałem się łzami. Po chwili zacząłem wręcz wrzeszczeć. Czyli to koniec? Tak właśnie umrę? Z wycieńczenia, w czyjejś piwnicy? Pochowany żywcem? Pocieszeniem jest tylko to, że przynajmniej psy nie rozwleką mojego truchła.

23.06.2022. Jedzenia starczy mi na dwa dni. Po wyżyciu się na meblach i doszczętnemu rozwaleniu piwnicy wypiłem zawartość piersiówki i paląc papierosy wspominałem stare czasy: dzieciństwo, dom rodzinny, wizyty u dziadków w Odessie, szkołę, grę w piłkę z kumplami z klasy i imprezy. To ostatnie szczególnie uwielbiałem. Łkając, trzęsąc się, otulony papierosowym dymem usnąłem z wyczerpania. Ile spałem – nie wiem. Mimo tego, że mam jedzenie, chyba nie chcę się męczyć. Śmierci z głodu nie dożyję, tak samo z pragnienia. Ciężko mi się oddycha. Jest coraz mniej tlenu w powietrzu, a fakt, że wypaliłem całą paczkę papierosów nie pomaga. Nie wiem, jak długo tu jeszcze wytrzymam. Najwyżej kilka godzin, ale nie zmarnuję ich tak, jak poprzednich. Podejmę próbę kopania…

TESTAMENT. Moja kochana Saro. Po kilku godzinach daremnego przerzucania gruzu, poddałem się. Tlenu jest tak mało, że ledwo mogę stać. Mam zawroty głowy i czarne plamy przed oczami. To koniec mojej misji, ale chcę, żebyś wiedziała, że jak przystało na starszego brata, zrobiłem wszystko, co mogłem, by cię odnaleźć całą i zdrową. Mam nadzieję, że żyjesz i udało ci się znaleźć samochód. Uratuj naszych rodziców i rodzeństwo. Oni nie zasłużyli na taki los. Gdybyś nie była taka narwana i zaczekała na mnie, pewnie nie musiałabyś tego czytać, no ale… Pamiętaj, że nieważne, co się stanie – zawsze będę czuwał nad tobą, a kiedyś się jeszcze spotkamy. Buziaki dla młodszej siostrzyczki.

Starszy brat Alex

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz swój komentarz!
Proszę wpisać tutaj swoje imię

Powiązane artykuły

Pozostańmy w kontakcie

26,463FaniLubię
270SubskrybującySubskrybuj
- Reklama -spot_img

Najnowsze Artykuły

Skip to content