Od początku prezydentury Joe Bidena zmienił się sposób podejścia do problemu imigrantów na południowej granicy z Meksykiem. Ktoś powie: Jaki problem? Przecież imigranci przechodzący nielegalnie przez granicę to po prostu biedni ludzie, którym trzeba otworzyć drzwi na oścież i wpuścić ich do domu. Tak ironicznie komentują tę sytuację mieszkańcy południa USA.
Graniczne stany, takie jak Arizona i Teksas od dwóch lat zmagają się z setkami tysięcy nielegalnych migrantów, w większości manipulowanych przez gangi zarabiające miliony na tym procederze. Prezydent Trump nie zdążył zbudować do końca długiego na setki mil granicznego płotu, a przez jego liczne nieszczelności tłumy przedzierają się na teren USA. Czują się zaproszeni przez Bidena oraz jego administrację. Prezydent w jednym ze swoich przemówień zaprosił wszystkich, którzy chcą mieszkać w USA. A właściwie zachęcił do nielegalnego przekraczania granicy. Apele i protesty gubernatorów, kongresmenów oraz burmistrzów małych miast nie skutkowały, więc w ostatnich tygodniach gubernatorzy Arizony i Teksasu zmienili taktykę. Po prostu wsadzają tych imigrantów do wynajętych autobusów i zawożą ich do stolicy USA, Waszyngtonu. Burmistrz Waszyngtonu, lewacka (demokratka, choć to zbyt słabe określenie jej sposobu rządzenia) Muriel Bowser była oburzona widokiem pierwszych autobusów, natomiast kilka dni temu, kiedy kolejne autobusy przywiozły nastepnych migrantów, poprosiła, a raczej zażądała, pomocy federalnych władz. Nie poradziła sobie z migrantami, a przybyło ich aż 6800. Niektórych wysłała do hoteli, hosteli, przytułków dla bezdomnych itp. Ale niedługo zabraknie miejsc w hotelach! Protestuje również burmistrz Nowego Jorku, prawie ośmiomilionowego miasta, choć tu przywieziono zaledwie 380 nielegalnych migrantów. Dla porównania – do Teksasu przybyło ich od kwietnia tego roku 305 tysięcy – tylu złapano, bo sporej liczbie udaje się przejść bez zatrzymania.
Po protestach burmistrzów federalny rząd demokratów zaczyna sobie zdawać sprawę, że ma poważny problem. Nielegalnych przybyszów jest już parę milionów i jakoś nie widać, żeby następni rezygnowali z zaproszenia prezydenta Bidena. On sam postanowił zbudować mur dookoła swojej prywatnej posesji w Delaware, co stało się tematem drwin ze strony republikanów, a nawet kilku demokratycznych kongresmanów.
Oczywiście prezydent każdego państwa musi mieć bezpieczną rezydencję, ale powinien zadbać najpierw o bezpieczeństwo obywateli kraju, który reprezentuje.