8,6 C
Warszawa
piątek, 19 kwietnia, 2024

Mity energetyczne – Jerzy Pawlas

26,463FaniLubię

Mimo wojny ukraińsko-rosyjskiej, putinflacji, handlu emisjami – i w konsekwencji zapaści gospodarki brukselskiej – żywotność obłędu klimatycznego nie ustaje.

Paliwa kopalne nie są przyszłościowe – prorokują podający się za ekspertów. Węgiel jest przeszłością – deklamują chórem politycy i papugi medialne. Rozległe perspektywy mają OZE i energia jądrowa. Co tam koszty, co tam iluzoryczne osiągnięcia w „ratowaniu planety”.

- Autopromocja - KLIKNIJ NA GRAFIKĘ-

Totalna opozycja wzięła się także za lansowanie biznesu OZE. Reklamuje wiatraki „przyjazne ludziom” (gdy zmniejszono ich odległość od zabudowy mieszkaniowej) jako element bezpieczeństwa energetycznego, nie uwzględniając podstawowej okoliczności – przecież wiatr wieje, kiedy chce.

Polskojęzyczne media odmieniają we wszystkich przypadkach groźne pojęcie – kryzys energetyczny – choć nie podają przykładów black-downu. Prześcigają się w straszeniu mroźną zimą (mamy przecież zmiany klimatyczne), brakiem węgla, widmem głodu i masowych migracji, bolejąc nad opóźnieniami w tzw. transformacji energetycznej. Bo co by było, gdyby energii zabrakło? Dlaczego więc rząd nie ujawnia „czarnego scenariusza”. Tymczasem „eksperci” publikują takie na pęczki.

W końcu eurokraci wymyślili „dobrowolną” redukcję zużycia gazu (o 15 proc.) w krajach członkowskich, wyłączając możliwość weta (a więc pozatraktatowo). W konsekwencji dominujące w UE Niemcy będą decydowały, ile gazu ma zużywać Polska, a ile w ramach „solidarnej pomocy” ma im przekazywać. Niemniej polskie społeczeństwo ma prawo nie chcieć oddawać Niemcom gazu w ramach „solidarności energetycznej”.

Niezależnie od pomysłu „redukcji popytu gazu”, brukselscy biurokraci sugerują obniżenie temperatury ogrzewania w zimie do 19 proc. i redukcję chłodzenia w lecie do 25 proc. Tymczasem polski rząd wprowadził dopłaty do paliw, by ludzie mogli ogrzać swoje mieszkania. Każde gospodarstwo domowe otrzyma 3 tys. zł na zakup węgla i odpowiednio niższe kwoty na zakup drewna czy gazu.

Coraz mniej pieniędzy w kieszeniach Polaków – krzyczy „pasek” w komercyjnej telewizji. Droga energia, problemy z węglem – biadolą opozycyjni posłowie. Tymczasem rząd zapewnia dopłaty węglowe, energia będzie taryfowana, sezon grzewczy za parę miesięcy, a na lokatach bankowych obywatele zgromadzili blisko bilion złotych.

Czarne złoto = brudna energia

Nasz kraj ma największe złoża węgla ma kontynencie europejskim, ale – jak się okazuje – nie jest to atut naszej gospodarki. Raczej wstydliwe (wobec presji ekologistów) obciążenie. Z zadziwiającą więc konsekwencją od lat 90. ubiegłego wieku ogranicza się wydobycie węgla, co rzutuje przecież na konkurencyjność naszej gospodarki i bezpieczeństwo energetyczne. Takie są rezultaty zielonego obłędu i gospodarki brukselskiej, nie bez przyzwolenia rządzących.

Krajowe wydobycie węgla zeszło już do poziomu 55 mln ton, ale to nie koniec ambicji zwolenników dekarbonizacji. Tymczasem Chiny zwiększają wydobycie o 300 mln ton (w 2021 roku wydobyto 4,07 mld ton). Nie inaczej w USA, Rosji, Australii, Indiach. Niemcy „przejściowo” (podobno do końca 2024 roku) wracają do prądu i ciepła, uzyskiwanych w elektrociepłowniach węglowych. Zwiększają import węgla kamiennego i wydobycie brunatnego. Samowystarczalność energetyczna – wobec kryzysu energetycznego i brukselskiego obłędu klimatycznego – wydaje się zrozumiała. Szkoda, że nie w świadomości krajowych menedżerów.

Cokolwiek by mówić o suwerenności naszego państwa i odpowiedzialności zarządzających nim, to zgoda na likwidację naszych kopalń do 2049 roku jest posunięciem niegospodarnym. Przecież to geologia (wyczerpanie złoża) powinna decydować, a nie zielona ideologia czy karbonofobia brukselskich komisarzy. Niezależnie od tego, nic nie stoi na przeszkodzie, by budować nowe kopalnie. Do wspomnianej daty zdołają wyeksploatować złoże.

Jak pokazuje historia, totalniactwo i fanatyzm nigdy nie popłacały, ale dla eurokratów nie jest to żaden argument. Chcą wyeliminować paliwa kopalne z gospodarki, by – dzięki OZE – „ratować planetę”. Tymczasem wiatry jakoś słabiej wieją, słońce mniej świeci (podobno na skutek zmian klimatycznych). W tej sytuacji powrót do węgla jawi się jako racjonalne rozwiązanie. Nie dla ekologistów i Brukseli. Może kraje, które wracają do elektrowni węglowych wyperswadują unijnym urzędnikom odejście od handlu emisjami. Jeżeli idzie o nasz kraj, to złoża węgla szacuje się na 58 mld ton, co przy obecnym wydobyciu – 55 mln ton – daje perspektywę tysiącletnią.

Śmieciowe technologie

Entuzjazm „zielonych” przesłaniają im proste fakty. Jak wiadomo – rok to 8760 godzin. W naszych warunkach geograficznych panel słoneczny pracuje efektywnie tylko tysiąc godzin, wiatrak na lądzie – 2,3 tys. godzin, na morzu – 3,5 tys. godzin. Gdy te urządzenia pracują, są kłopoty z przesyłem energii do sieci, zasilanej przez tradycyjne elektrownie. Poza tym nadprogramowej energii nie można przechowywać, magazynować. W konsekwencji nie da się bazować wyłącznie na OZE.

Natarczywość, z jaką usiłowano zdewastować krajobraz naszego kraju lasem wiatraków, budziła zrozumiałe zdziwienie. Tymczasem chodziło o upchnięcie wyeksploatowanych wiatraków starej generacji. Podobnie czyniono w krajach środkowoeuropejskich, afrykańskich czy azjatyckich. Problem bowiem w recyklingu tych urządzeń, zresztą o wątpliwej ekologiczności.

Takie wiatraki to tony betonu, stali, miedzi, polimerów (łopaty wirnika). Szacuje się, że tylko w UE do 2030 roku zużyje się 350 tys. ton polimerów. Problem w tym, co z nimi zrobić (w UE będzie to 70 tys. ton do 2024 roku). Stosowanym rozwiązaniem jest cięcie łopat na kawałki i zakopywanie ich w ziemi. Powstają ekologiczne śmietniki. Można też palić polimerowy złom, ale co z ochroną środowiska.

Panele słoneczne stały się modne, bo „europejskie”, postępowe, antywęglowe. Nie pracują, gdy nie świeci słońce. Ich żywotność (25 lat). Potem wyrzuca się je na wysypiska śmieci. To jednak tylko część problemu, bo zawierają materiały toksyczne (kadm, ołów, antymon). W ekologicznym zapale twórcy paneli nie przewidzieli ich recyklingu.

Krajobraz po urządzeniach OZE uzupełniają cmentarzyska samochodów elektrycznych. Okazuje się, że bardziej szkodzą środowisku niż tradycyjne, z silnikami benzynowymi. Nie dość, że emitują więcej CO2, to jeszcze ich baterie wymagają przetworzenia rzadkich metali (lit, kobalt, mangan), co powoduje emisję gazów cieplarnianych. Poza tym ich ekologiczność jest iluzoryczna, gdy baterie ładuje energia elektryczna z paliw kopalnych.

Fenomen CO 2

Dla ekologistów nie ma większego wroga ludzkości niż CO2. Zwalczają go więc z zaciekłością i uporem godnym lepszej sprawy. Ich zdaniem ten gaz cieplarniany, powstający przy spalaniu węgla (stąd idea dekarbonizacji) odpowiada za zmiany klimatyczne (ocieplanie naszej planety), które prowadza do totalnej katastrofy, o ile nie zagłady ludzkości.

Tymczasem nie jest tajemnicą, że w atmosferze okołoziemskiej dominują azot (75-78 proc.) i tlen (20-24 proc.). Dwutlenek węgla (CO2) to zaledwie 0,3-0,6 promila. Ten, powstały na skutek działalności człowieka, to wielkość śladowa. Warto sięgnąć do podręczników, by zauważyć, że roczna ilość energii cieplnej, będącej wynikiem działalności człowieka, jest ponad sto razy mniejsza od energii słonecznej, docierającej na ziemię. Tak więc, naturalna produkcja CO2 (procesy biologiczne, oceany, wulkany) jest wielokrotnie większa od tej, za którą odpowiada ludzkość.

Można więc mnożyć paradoksy. Jeżeli nasz kraj emituje 300 tys. ton CO2, i jest to wielki problem (dla ekologistów), to Chiny – 10 gigaton i nie jest to dla nich żadna zbrodnia klimatyczna podobnie jak dla innych „przodowników” – Rosji, Brazylii czy Indii, bo nawet nie uczestniczą w międzynarodowych konferencjach. Z drugiej strony, na szczyty klimatyczne zlatują się samoloty, wykorzystuje się floty samochodów, by dyskutować o mniejszej emisji CO2. Tymczasem te zloty produkują więcej szkodliwych gazów niż niejedna metropolia w ciągu roku.

Wracając do praw geofizyki. Dwutlenek węgla (około pół promila w atmosferze okołoziemskiej) powstaje w procesie utleniania, zachodzącego w organizmach żywych biosfery. Dzięki swoim właściwościom fizycznym, schładza powietrze atmosferyczne. Pochłaniając energię, emituje ją poza atmosferę ziemską. Podwyższenie stężenia CO2 w atmosferze zależy od jego obecności w oceanach. Im więcej energii słonecznej dochodzi do nich, tym większa emisja CO2 do atmosfery. Właśnie z takim zjawiskiem mamy obecnie do czynienia. Aktywność ekologistów to tylko przejaw zielonego biznesu.

Wspólnota węgla i stali

Postęp technologiczny produkcji energii wyprzedza nawet zapotrzebowanie na nią. Energię wytwarza się mniej energochłonnie, gospodarstwa domowe zużywają jej mniej (energooszczędne AGD), a mimo to – nie zapominając o warunkach rynkowych – jej cena rośnie, choć powinna spadać. Eurokraci tłumaczą tę anomalię zwiększonym popytem, ale to nie wyjaśnia wszystkiego, bo winna jest unijna polityka klimatyczna (i spekulacje ETS-ami), która zaprzecza nie tylko logice, ale nawet prawom rynkowym. Zielona ideologia degraduje gospodarkę brukselską, powoduje ubóstwo energetyczne.

Brukselska solidarność energetyczna polega na tym, że kraje, które zainwestowały w OZE (Niemcy, Holandia, Dania, a także Szwecja i Hiszpania), muszą na tym zarabiać, sprzedawać te technologie innym. Jeżeli ich gospodarka bazuje na taniej energii węglowej, trzeba je przywoływać do porządku (ratujmy planetę), by przechodziły na OZE. Przecież w realizacji programu morskich wiatraków zachodnie firmy wyeliminują polskie. Program w ciągu 20 lat ma kosztować 140 mld zł. Gdyby chociaż część tej sumy przeznaczyć na rewitalizację kopalń, na rozwój czystych technologii węglowych. Dla wielu fachowców pomysł likwidacji kopalń jest równie bezsensowny jak wdrażanie OZE.

W trosce o klimat unijni urzędnicy redukują produkcję w przemyśle stalowym. Krajowe moce produkcyjne też zostały ograniczone, jakby nie było zapotrzebowania na stal (autostrady, linie kolejowe, rurociągi). Pozostaje paradoks, że eksportuje się złom (UE – 10 mln ton), zamiast recyklingować go na miejscu, produkując stal. Jednak przy obecnym szaleństwie klimatycznym i handlu emisjami, jej produkcja staje się mało opłacalna (przy produkcji tony stali powstają 2 tony CO2, a zakup emisji dochodzi do 90 euro za tonę).

Protoplastą UE była wspólnota węgla i stali. Eurokraci doprowadzili do odejścia od tego fundamentu, rezygnując z konkurencji w światowej gospodarce. Względy klimatyczne przeważyły tak jak interesy państw forsujących OZE.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz swój komentarz!
Proszę wpisać tutaj swoje imię

Powiązane artykuły

Pozostańmy w kontakcie

26,463FaniLubię
274SubskrybującySubskrybuj
- Reklama -spot_img

Najnowsze Artykuły

Skip to content