7,4 C
Warszawa
wtorek, 16 kwietnia, 2024

Maja Marks – Stanisław Srokowski

26,463FaniLubię

Maja Marks, laureatka III nagrody w konkursie „Skąd Mój Ród”, uczennica klasy VIII b w Szkole Podstawowej nr 6 im. Tysiąclecia Państwa Polskiego w Świdnicy, opiekunka pani Ewa Dominicka.

Maja Marks

Rodzice wyrażają zgodę na publikację.

- Autopromocja - KLIKNIJ NA GRAFIKĘ-

Patrzyłem na stary, podniszczony budynek, w którym dane mi było przyjść na świat, w niezbyt zamożnej rodzinie. Matka była szwaczką w pobliskim zakładzie. Choć nie była wykształcona, to niezależnie od trudności, jakie rzucał nam pod nogi los, zawsze mówiła i mnie, i mojemu starszemu bratu, że kolejny dzień będzie lepszy. Mimo że bardzo dobrze wiedziała, iż nic się nie zmieni. Miała na imię Rebecca, była cudowną osobą i najważniejszą kobietą w moim życiu. Papa Mordechai, choć z wielkim wysiłkiem skupiał się na rozbudowie swojego przedsiębiorstwa, starał się też wychować nas na prawdziwych mężczyzn. W zupełności udało mu się tego dokonać. Próbował ukazywać twardą osobowość, lecz był troskliwym ojcem i przykładnym mężem. Nie mogę też nie wspomnieć o Ephraimie. Nasze wspólne psikusy i wariacje, przez które wszystkim wkoło włosy stawały dęba, były warte pogodnych wspomnień. I jeszcze lekcje języka rosyjskiego u pana Iwanowa, pozostaną w mej pamięci na zawsze. Wbrew zakazom śpiewaliśmy polskie pieśni, rysując karykatury Iwanowa. Do tej pory, gdy to wspominam, twarz mi promienieje oraz śmieję się w myślach. Ciężko wzdycham, kiedy patrzę na dom mojego dzieciństwa.

Tak dawno mnie tu nie było. Opuściłem głowę, gdyż chciałem zobaczyć, w co byłem odziany. Przymała, wypłowiała, czerwona w niebieską kratę koszula z wysokim kołnierzem, który zaciskał mi się wokół szyi, niesamowicie mnie drażniąc. Obdarte na kolanach jasnobrązowe spodnie z podwiniętymi nogawkami, ciemny kaszkiet, w który wtapiały się moje czarne włosy. Tak, to ja z młodości, widzę to wyraźnie. Podszedłem do przyciężkawych drzwi, które już na pierwszy rzut oka wyglądały na próchniejące. Chwyciłem klamkę, delikatnie na nią naciskając, lecz nic nie nastąpiło i drzwi tak jak przed chwilą były wciąż nieruchome, nie otworzyły się. Jeszcze przez dobrą minutę szarpałem się ze spróchniałymi podwojami domu. NIE, JUŻ DŁUŻEJ NIE DAM RADY… Zrezygnowałem, po czym skierowałem się w stronę postarzałych okiennic.

Kwiaty wsadzone w donice, które były przytwierdzone do dołu okiennic, wyglądały tak pięknie, jak gdyby ktoś posadził je wczoraj. Zamknąłem oczy, myśląc o niej… mojej ukochanej… wyglądała tak samo jak ten kwiat – piękna, nasycona kolorami, by za chwilę stracić barwy i uschnąć. Czułem już czający się i wyglądający zza rogu jej koniec, który nadszedł, gdy nikt się tego nie spodziewał. Mój świat nagle runął i rozbił się w stos drobnych kawałków, które rozsypały się tak, by niemożliwe było ich scalenie ze sobą.

Byłaś moją pierwszą, największą miłością, a teraz mija kolejna wiosna o jedną drobną, lekką duszyczkę mniejsza. Klękałem przy twoim łożu, całując lodowate dłonie mego szczęścia, lecz ty już byłaś na linii życia i śmierci, coraz bardziej oddalając się od ziemi, a przybliżając się do Królestwa Nieskończoności i Wieczności. Łzy napływały do oczu. Jedna oddzieliła się od reszty i spłynęła po policzku. Drżącą dłonią wytarłem ją, nerwowo przygryzając wargę.

– Nigdy o Tobie nie zapomnę, na wieki pozostaniesz w moim sercu – rzekłem, jakby do siebie, czując jednak czyjąś obecność…Odwróciłem się powoli i dostrzegłem otwarte drzwi. Bez zastanowienia szybkim krokiem wszedłem do środka. Wpadając do domu, dojrzałem jasną poświatę, jak gdyby lecącą po sędziwych dębowych stopniach. Pobiegłem więc za nią. Postać doprowadziła mnie do sypialni rodziców; stojąc przed drzwiami, słyszałem znajome mi głosy.

– Mam nadzieję, że już nie cierpisz, mój Kochany. Jesteśmy przy Tobie prawie wszyscy – ja, Ephraim, Ewa, Debora. Brakuje tylko Michasia, pamiętasz, jaki on był do ciebie podobny. Widząc go, twoi znajomi wiedzieli od razu, że jest z rodziny Marksów. Wróżyli mu wspaniałą przyszłość, dokonanie czegoś wielkiego… – mówiła kobieta drżącym głosem, szlochając.

– Matko, część pieniędzy z fabryki tatki poświęcę na dom dla chorych i potrzebujących Żydów. To była jego ostatnia wola, tatko prosił mnie o wypełnienie jej. – Powiedział cicho, łamiącym się głosem mężczyzna.

Delikatnie pchnąłem drzwi, ujrzałem straszny widok, konającego ojca. Dwie sylwetki małych dziewczynek liczących może z sześć wiosen stały obok matczynego wiklinowego fotela, pomiędzy wysokim czterdziestoletnim mężczyzną z przyprószonymi siwizną ciemnymi włosami i widocznymi zmarszczkami wokół oczu. Coś jednak w dzieciach było innego, były zbudowane ze świetlistych promieni, lecz tak, by można było dostrzec każdy szczegół ciała tych okruszynek. Dziewczynka ociupinkę wyższa, miała na imię Debora. Jej długie włosy, czarne jak noc, spływały za ramiona, a piwne oczy skrywały na pewno niejedną tajemnicę. Ewa natomiast swe jasne włosy miała splecione w dwa warkocze. Akwamarynowy kolor oczu dziewczynki wydobywała alabastrowa cera. Niczym anioł czuwający nad rodziną Marksów. Życie jednak miało dla sióstr inny scenariusz. Szalejąca w latach ich dzieciństwa gruźlica, odebrała im życie. Były starsze ode mnie, dlatego nie dane było mi ich poznać.

– Błagam, nie opuszczaj nas, Ojcze! – krzyknąłem, podbiegając do łoża. – Gdzie jest lekarz! Ratujcie go!! Jak możesz skazywać swego męża na śmierć! – zwróciłem się do matki bezsilnie.

Spojrzałem w jej oczy, które w ogóle na mnie nie patrzyły, tak jak gdybym był dla niej niewidoczny. Zegar przestał bić i zatrzymał się w czasie. Zauważyłem, że tylko jasnowłosa dziewczynka wpatrywała się we mnie.

– Nie słyszą cię, ponieważ jesteś w nieuchronnej przyszłości, która stać się musi. Kiedy się zbudzisz, pomyślisz, że to tylko błahy sen, choć okaże się zapowiedzią – rzekła poważnie

– Kim jesteś? Boję się twej mowy tak samo jak ciebie. Nic z tego wszystkiego nie potrafię pojąć… – głos drżał mi, lecz starałem się nie ukazywać strachu, jaki we mnie się krył.

– Urodziłam się jako twoja starsza siostra, lecz jestem istotą spoza ziemi. Przybyłam od Boga z misją, by nad tobą i twoją rodziną czuwać do końca żywota. Myślisz, że jestem tylko małym niewinnym dzieckiem, a przecież naprawdę jestem silnym aniołem. – Mówiąc to, przeistoczyła się w pięknego anioła odzianego w białą szatę

– Nie chcę tego widzieć! Nie chcę doświadczać tego bólu! – krzyczałem.

– W takim razie żegnaj, lecz wiedz, że śmierć zastanie każdego – szepnęła, po czym wszystko wokół zaczęło niknąć. Z każdą chwilą coraz szybciej i szybciej. Zamknąłem oczy, drżąc ze strachu i tuląc się do nóg matki. Rozkleiłem się jak mały chłopiec, ale po chwili…

– Daddy, wstań, wstań! Mathilda ma dziś urodziny! – sześcioletnia Elaine skakała wysoko na łóżku obok śpiącego ojca

– To był tylko sen. – Szepnąłem z ulgą, siadając na łóżku.

–Trzeba jej kupić jakiś prezent. Marzyła o misiu ze sklepu pana Goldmana. Tego brązowego ze złotymi oczkami… może tatuś też by mi takiego sprawił? – mówiąc, to uśmiechała się promiennie

– Dobrze, księżniczko. Kupię wam te misie, a Simonowi armię ołowianych żołnierzy. Idź teraz szybciutko się ubrać, bo zaraz ruszamy do miasta – podszedłem do szafy, z której wyciągnąłem i założyłem na siebie ciemnozieloną marynarkę.

Kiedy się ubrałem, zszedłem po schodach i czekałem na moją mała córeczkę. Włożyłem płaszcz, a ona znalazła się tuż przy moim boku. Otworzyłem drzwi, przede mną stał mężczyzna z listem.

– Michał Marks? – zapytał nieznajomy.

– Tak, to ja. O co chodzi? – byłem zaskoczony

– Korespondencja zza morza. Chyba ktoś zmarł… – powiedział poważnie mężczyzna.

– Ojciec…– stałem blady, a moje serce przestało bić…

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz swój komentarz!
Proszę wpisać tutaj swoje imię

Powiązane artykuły

Pozostańmy w kontakcie

26,463FaniLubię
274SubskrybującySubskrybuj
- Reklama -spot_img

Najnowsze Artykuły

Skip to content