6,4 C
Warszawa
czwartek, 25 kwietnia, 2024

Niemiecki plan dla Polski – Artur Adamski

26,463FaniLubię

Opublikowany przez prof. Bogdana Musiała dokument z roku 1990, będący złowrogim zarysem polityki Republiki Federalnej Niemiec w stosunku do wyzwalającej się spod sowieckiej zależności Polski, nie zawiera niczego, czego nie umiałby wywnioskować każdy, kto ma trochę wiedzy i zdolności myślenia.

Z perspektywy ponad trzydziestu lat widać też, jak konsekwentnie Berlin dążył do zrealizowania wszystkich punktów antypolskiego planu, jak wielu polityków z polskiej sceny mu sprzyjało i jak dużo zdołali razem osiągnąć na wielką szkodę naszego kraju.

- Autopromocja - KLIKNIJ NA GRAFIKĘ-
Foto: IPN
Foto: IPN

Blisko jedenaście stuleci relacji z naszym zachodnim sąsiadem zdumiewa konsekwencją stanowiska zajmowanego w stosunku do Polski. Wizje polityczne Ottona III są w tej historii wyjątkiem potwierdzającym regułę, choć warto odnotować momenty, w których wygrywało myślenie kategoriami wspólnego interesu. Tak było w latach zapaści naszej monarchii wczesnopiastowskiej, kiedy Niemcy wolały mieć za Odrą słabą Polskę zamiast potężnych Czech. Wsparły więc, spokrewnionego zresztą z niemieckimi cesarzami, Kazimierza Odnowiciela, by odbudował nasze państwo, zastrzegając sobie jednak jego degradację z rangi królestwa do księstwa. Per saldo – -mieliśmy z tego korzyść strategiczną, tym bardziej że Kazimierz okazał się jednym z najlepszych władców w naszej historii i tę polską szansę potrafił wyzyskać do maksimum.

Według niektórych źródeł Niemcy mieli też towarzyszyć Polakom stającym pod Legnicą przeciw nawale mongolskiej w 1241 roku. Na podobne braterstwo broni przyszło czekać aż do 1683, gdy w dość podobnej sytuacji trzeba było stanąć do walki pod Wiedniem.

Przez kilka stuleci Polska dominowała nad rozdrobnionymi państwami niemieckimi. Mnóstwo Niemców służyło w naszych wojskach i masowo się polonizowało nawet w tych naszych miastach, w których stanowili większość. Zawsze jednak, kiedy niemiecka państwowość się integrowała i rosła w siłę, odżywały w niej odwieczne wyższościowe urojenia, a wraz z nimi żądza agresji, grabieży, często wręcz likwidacji nie tylko polskiego państwa, ale i narodu. Cała historia niemieckiego przemysłu ma swój prapoczątek w antypolskim bandytyzmie praktykowanym przez Fryderyka II. Wykorzystał on słabość Rzeczpospolitej, z trudem dźwigającej się po zmiażdżeniu wojną północną (ponieśliśmy wtedy straty nie mniejsze niż w czasie potopu szwedzkiego i wojen światowych) oraz to, że Prusy sięgały swymi granicami Wisły. Przy tej arterii handlowej, którą szła większość polskiego eksportu, stary Fryc ustawił armaty i pobierał haracz od każdego statku. To najściślej z tych właśnie zrabowanych Polsce pieniędzy powstały pierwsze w historii Niemiec manufaktury o rozmiarach fabryk i pierwsze zagłębie przemysłowe.

Po zlikwidowaniu naszej państwowości sam Wolfgang Goethe stanął na czele urzędu dążącego do zlikwidowania także naszej narodowości. Miało się to dokonać metodą przemyślnej, totalnej i konsekwentnej germanizacji. Te plany zostały pokrzyżowane przez kolejne polskie zrywy – tłumione przez państwo niemieckie – ale wśród wielu Niemców budzące podziw i sympatię dla tak dzielnie bijących się o niepodległość. Przyjacielem Polski stał się wtedy jeden z najpoczytniejszych pisarzy Karl Holtei, który jednak został za to przez niemieckie władze ukarany odebraniem szans na kierowanie najważniejszym z berlińskich teatrów.

Niemiecka walka z polskością trwała od I rozbioru i trudno stwierdzić, czy kiedykolwiek się zakończyła. Współczesny nam RFN stoi nie uznaje żadnej polskiej mniejszości, konfiskaty dokonane przez Hitlera traktuje jako prawomocne. Niemieckie prawo pozwala na orzekanie zakazów rozmawiania z własnym dzieckiem po polsku. Bezwzględność jest jak widać nadal uważana za Odrą za konieczną. Już w XIX w. przekonano się tam przecież, że rugi pruskie nie przechyliły szali zmagań w wojnie gospodarczej z Polakami. Podobnie jak kulturkampf i Hakata nie dały rady w walce z narodową świadomością, a osiedlanie w Wielkopolsce przybyszów z okolic Bambergu skończyło się ich opowiedzeniem się po polskiej stronie.

Bismarckowski kurs znalazł jednak swoją konkretyzację w programie tzw. Mitteleuropy, polegającym na konsekwentnym dążeniu do trwałego gospodarczego upośledzenia Polski. Opublikowany przez prof. Bogdana Musiała dokument z roku 1990 zawiera program wręcz identyczny. Tak jak sternicy polskiej gospodarki z okresu transformacji ustrojowej, tak i ten antypolski program wyznacza identyczny cel: Polacy mają się utrzymywać z pracy, a nie z własności. Ktoś może powie, że to oczywiste. Zauważmy jednak, że właściciel gospodarstwa rolnego czy fabryki też przecież pracuje. Często nie tylko zarządzając, bywa, że trudząc się i robotą fizyczną. Zawsze jest jednak różnica między posiadaczem majątku mogącym z tego majątku czerpać zyski a nic nieposiadającym parobkiem. A wyłącznie rolę parobków dla Polaków widzieli kreatorzy Mitteleuropy, niemieccy autorzy planu z roku 1990 i ci, którzy za grosze i w błyskawicznym tempie wyprzedawali najcenniejsze składniki polskiej gospodarki. To że Polacy mają żyć z pracy, oznaczało, że nie chodzi o najemną robotę w sprzedanych Niemcom fabrykach. Wielka część z nich od razu była bowiem likwidowana jako zbędny konkurent, więc „życie z pracy” należało rozumieć jako zbieranie szparag u bauerów z RFN. Tym samym miał być osiągnięty kolejny odwieczny cel – nie tylko pauperyzacja, ale i depopulacja Polski. Zamęt w Polsce jako cel, o którym wprost mówi dokument z roku 1990, wynikać miał więc też ze sprzyjania dezintegracji i degradacji polskich rodzin.

Polska miała być też pozbawiona własnych mediów. Jak wiadomo polskojęzyczne, lecz niemieckie, dobrze potrafią się zatroszczyć o to, by jedni polscy politycy cieszyli się popularnością, a inni byli spychani do niebytu. Tylko w ostatnim czasie z takich mediów dowiadywaliśmy się, jak podłymi kreaturami byli Polacy walczący w 1920 roku z bolszewicką nawałą. A także, jak szlachetni są Niemcy, którzy tak doskonale rozliczyli się ze swych grzechów, a na Polakach nadal ciążą winy za zbrodnie na Żydach. Media te nauczają nas też, jak krańcowym absurdem jest żądanie odszkodowań za II wojnę światową. Albo jak beznadziejnym złomem, w przeciwieństwie do wyrobów niemieckiej konkurencji, jest nowy polski karabinek automatyczny. Właśnie ten, o którym ukraińscy żołnierze mówią dziś, że jest najlepszy ze wszystkich, jakich używali. I że nawet jeśli żaden niemiecki sąd od czasów wojny nie ukarał ani jednego antypolskiego ludobójcy, a przez dziesięciolecia większość niemieckich sędziów miała za sobą staż w NSDAP, przy czym normą sądownictwa RFN jest wyznaczanie sędziów przez polityków, to i tak oznacza to, że niemieckie sądy są „wolne”, a polskie nie. Bo z samej istoty rzeczy Niemcy to „wyższa kultura prawna”.

Jeśli już w Polsce tak słabo się pamięta niezmienną od wieków politykę Niemiec wobec Polski, to może niech Polacy wczytają się dobrze chociaż w ten opublikowany przez prof. Bogdana Musiała dokument dużo świeższej daty. Może wtedy będzie bardziej jasne, w jakim celu Niemcy tak hojnie finansują konferencje stowarzyszeń polskich sędziów, historyków, ekologów, niezliczonych ośrodków opiniotwórczych czy imprezy w rodzaju Campus Polska.

Artur Adamski

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz swój komentarz!
Proszę wpisać tutaj swoje imię

Powiązane artykuły

Pozostańmy w kontakcie

26,463FaniLubię
274SubskrybującySubskrybuj
- Reklama -spot_img

Najnowsze Artykuły

Skip to content