13,2 C
Warszawa
czwartek, 28 marca, 2024

„Przywieziono was tutaj, żebyście wyzdychali” – Bożena Ratter

26,463FaniLubię

Marian Jonkajtys jako ośmioletnie dziecko został wywieziony w drugiej WYWÓZCE 10 KWIETNIA 1940 ROKU rozkazem przywódców sowieckiej Rosji. Sześć lat dzieciństwa i młodości spędził na zesłaniu w Kazachstanie z matką i sześciorgiem rodzeństwa, skazany – jak dziesiątki tysięcy polskich dzieci i ich rodziny – na poniżenie, pracę ponad siły, śmierć z wycieńczenia, głodu, chłodu, chorób.

Nieznane są miejsca, do których wyrzucano tych, którzy zmarli podczas długiej podróży bydlęcymi wagonami. Po dotarciu na miejsce zarządzający kołchozami, obozami pracy witali ich pozdrowieniem: Was, panowie z Polszy, przywieziono tutaj, żebyście wyzdychali.

- Autopromocja - KLIKNIJ NA GRAFIKĘ-

Marian przeżył realizowane PRZEZ SOWIETÓW LUDOBÓJSTWO NA POLSKIEJ INTELIGENCJI zamieszkującej ziemie wschodnie Rzeczypospolitej. Po powrocie wierszem, poematem, pieśnią utrwalał w pamięci narodu los polskich zesłańców i więźniów.

A ich – w bydlęcych wagonach
Przez Grodno, Mińsk – do Irkucka.
W otchłań syberyjskiej tajgi,
Gdzie tylko śmierć bywa ludzka.
Psy, baraki, wszy, pluskwy.
Głód i praca nad siły.
Tyfus, mróz, latem muszki
I bezimienne mogiły.

Ihrowiczanie stali przy szosie i żegnali swoich bliskich. Padały słowa, których nigdy nie zapomnę. Ci co odjeżdżali wołali: „Zostańcie z Bogiem”. Żegnający z płaczem podpowiadali: „Jeźdźcie z Bogiem”, lub – „Niech was Bóg ma w swej opiece”. Dzień ten zapadł mi w pamięć, gdyż widziałem i bardzo mocno przeżyłem zbiorowy płacz nie tylko dzieci, ale całych rodzin polskich wywożonych z kolonii.

Kiedy wywożono Polaków, ksiądz Szczepankiewicz ustawił w oknie plebanii obraz Matki Boskiej Częstochowskiej, a sam błogosławił wywożonych na Syberię. Modlił się o ich szybki powrót. Później często odprawiał nabożeństwa w intencji zesłańców, wcześniej dyskretnie zawiadamiając wiernych. A gdy zesłańcy prosili w listach o pomoc żywnościową, ksiądz mobilizował wiernych do wysyłania paczek. Osobiście przygotowywał lekarstwa i zioła dla chorych na zesłaniu.

W chwili rozpoczęcia wywózki w naszym domu natychmiast rozpoczęło się wielkie gotowanie. Zabijano kury na rosół i mięso, lepiono pierogi, suszono chleb. Cała rodzina pracowała, szykując żywność dla bliskich i znajomych znajdujących się już w towarowych wagonach. Tak w pośpiechu PRZYGOTOWYWANO ZAOPATRZENIE DLA ZESŁAŃCÓW W WIELU POLSKICH DOMACH. Przekazanie im żywności, ciepłej odzieży, a nawet opału do piecyków znajdujących się w wagonach, przyniosło nam pewną psychiczną ulgę, że NIE PUŚCILIŚMY BLISKICH Z PUSTYMI RĘKAMI – pisał Jan Białowąs.

Czesław Blicharski, lotnik 300. Dywizjonu Bombowego „Ziemi Mazowieckiej”, twórca Archiwum Tarnopolskiego, Kustosz Pamięci Narodowej odznaczony Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski napisał w recenzji do książki Jana Białowąsa „Krwawa Wigilia w Ihrowicy w 1944 roku”:

Przeczytałem jednym tchem, mogę śmiało powiedzieć, epopeję ihrowicką. Chociaż nomen omen wiatry dziejowe wywiały Pana z Ihrowicy, pozostał Pan wierny swojej małej ojczyźnie, wpisał Pan ją trwale w dzieje kresowej ziemi. Gdy wypisywał Pan setki nazwisk mieszkańców tego, dla każdego z Was, pępka świata, nie zdawał Pan sobie sprawy z tego, że w tym momencie przywoływał Pan do życia nie tylko tych, którzy stali się ofiarami kainowej zbrodni, ale wszystkich – zważywszy jak mała to była wieś – ZE WSZYSTKICH FRONTÓW TEJ WOJNY I MIEJSC ZSYŁEK, A TAKŻE ZMARŁYCH NA EMIGRACJI, o których niekiedy zapomniała rodzina. Na kartach Pańskiej książki stać będą w karnym ordynku po skończenie czasu. Dziękuję Panu za Pańska pracę i dedykację. Chciałbym na nią zasłużyć.

Aurelia Raszkiewicz, zesłana w głąb ZSRR wspomina:

Codziennie ktoś umierał. Pamiętam te umierające twarze, których bardzo się bałam. Umierali różnie, najczęściej w nocy, we śnie. Nieraz, kiedy się budziłam, a obok leżał ktoś nieżywy, najpierw czekałam chwilę – może się jeszcze poruszy, może się nawet odezwie. Od czasu do czasu dotykałam jego ramienia i cicho pytałam. Na próżno, nie dawał znaku życia.

Zaciśnięte z bólu wargi albo otwarte usta, ukazujące brak zębów czy zaledwie kilka pozostałych po szkorbucie lub cyndze, trwały zamarłe w wyrazie niezasłużonej krzywdy. Na bladym czole pasmo siwych, jasnych lub ciemnych włosów, na których widać było wszy. […] Dla jednych śmierć była przerażeniem, dla drugich wybawieniem. Niektórzy wieczorem wymawiali jeszcze swoje imiona, nazwiska, adresy, lecz nie było gdzie i czym ich zapisać – rano już nie żyli. Świadomość, że nikt nigdy nie dowie się o ich śmierci i o tym, gdzie zostaną pochowani, była dla ludzi jedną z największych tortur psychicznych. Umierali jak zwierzęta, nie zostawiając śladu swego istnienia.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz swój komentarz!
Proszę wpisać tutaj swoje imię

Powiązane artykuły

Pozostańmy w kontakcie

26,463FaniLubię
274SubskrybującySubskrybuj
- Reklama -spot_img

Najnowsze Artykuły

Skip to content