5,9 C
Warszawa
piątek, 19 kwietnia, 2024

Ich życiowa misja – obrzydzać Polskę – Artur Adamski

26,463FaniLubię

Naszą ojczyznę zabijano nie tylko orężną napaścią (zawsze koalicją agresorów, w pojedynkę nikt nigdy nie miał z Polską żadnych szans), wojną gospodarczą (na przykład wygraliśmy taką z Niemcami 88 lat temu), zorganizowanym ludobójstwem, przekupstwem, podstępem, zdradą. Od wieków uderza się też w Polskę niszczącymi jej wizerunek kampaniami oszczerstw.

W dawnych wiekach dyplomacja Krzyżaków oczerniała Polskę jako kraj rzekomo pogański, co miało prowadzić do jej politycznego osamotnienia i pozyskania przeciw niej sojuszników pomocnych w kolejnych ekspansjach. Knowania te przejrzał Kazimierz Wielki. Założył uniwersytet, w którym rozwinął się jeden z najlepszych w Europie wydziałów prawa. Złożył się na to trud całych pokoleń i z czasem polska dyplomacja okazała się skuteczniejsza od krzyżackiej. Sławę zyskała też nauka zwana polską szkołą prawa wojny, której najmocniejszy akord zabrzmiał w roku 1414 na soborze w Konstancji. Tam, w rokowaniach skupiających uwagę całej Europy, polska delegacja z Pawłem Włodkowicem rozniosła na strzępy zespół prawników krzyżackich, kierowanych przez Jana Falkenberga.

- Autopromocja - KLIKNIJ NA GRAFIKĘ-

W stuleciach największej świetności naszego państwa można się było przekonać, że potężni nie muszą się bardzo starać o swój wizerunek. Mocarstwo wzbudzało nie tylko respekt, ale i podziw. Oczerniający je byli traktowani jak pętaki niespełna rozumu, a sami Polacy znali swą wartość, więc Anglikom, Francuzom czy Niemcom okazywali przede wszystkim współczucie. Szczerze bowiem uważali, że nie być Polakiem to duży pech.

Zaczęło to się zmieniać, gdy Rzeczpospolita popadła w tarapaty. Na zlecenia pruskie, rosyjskie i austriackie ruszyły wtedy fabryki antypolskich kalumnii. Największe autorytety kontynentu okazały się od strony moralnej szumowinami łatwymi do kupienia. W balladzie pt. „Sen Katarzyny II” Jacek Kaczmarski śpiewał, że na smyczy trzymała ona filozofów Europy. Plan się powiódł. Państwo z największym odsetkiem populacji cieszącej się pełną podmiotowością, jedna z pierwszych demokracji świata, kraj nieznanej nigdzie indziej tolerancji z publicznymi bibliotekami, jakich nie miały Rzym, Londyn ani Paryż zostało uznane za zagrażający kontynentowi, ziejący zacofaniem wulkan rzekomej agresji. Oczernioną, zaszczutą, osamotnioną Polskę zabito. I zgodnie z pracowicie, od wielu dziesięcioleci przygotowywanym, wieloaspektowym scenariuszem, na jej pomoc nie przyszedł nikt. Ówczesne głowy państw, będące świadkami jednej z największych politycznych zbrodni w dziejach, uzasadniali swą bierność stwierdzeniem, że zniknął przecież kraj odrażający, niebezpieczny, wstrętny. Taki, jak o nim pisali Diderot i Wolter. Do ratowania ojczyzny nie pospieszyli też ci, których mózgi zostały uformowane przez ówczesne odpowiedniki do bólu nam dziś znanej pedagogiki wstydu.

Jeden z głównych problemów Polski polega na tym, że na przestrzeni ostatnich trzech wieków naszemu państwu zdarzała się utrata niezależności, całkowite podporządkowanie zewnętrznym potęgom, kilkukrotne radykalne terytorialne okrojenie, a nawet pełna likwidacja naszego bytu państwowego. Od roku 1717, w którym rosyjskim gwałtem suwerenność Rzeczpospolitej została ograniczona, pełną niepodległością dane nam było się cieszyć w sumie pół stulecia lub niewiele dłużej. Niektóre dekady upływały pod znakiem nieistnienia nawet symbolicznych znamion naszej państwowości, włącznie z wymazywaniem samego imienia Polski, unicestwianiem jej dziedzictwa, dążeniem do likwidacji jej języka. To, że podporządkować, wyeksploatować czy zlikwidować nasze państwo już się udawało, jest dla wielu argumentem, że da się to z Polską zrobić kolejny raz. I jeśli sprawdziły się scenariusze, których żelaznym punktem było niszczenie naszego wizerunku, to znajdują one zastosowanie także obecnie, choć nowych pomysłów też nie brakuje.

Wpływowe ośrodki, życzące nam jak najgorzej, najwyraźniej wyciągnęły wniosek z najgorszego składnika naszych dziejów. Jest nim obecność we wszystkich pokoleniach dużej liczby ludzi urodzonych w Polsce, ale gotowych jej szkodzić. Widząc, jak wielu zarówno w przeszłości, jak i dziś, gotowych jest działać przeciw naszemu państwu i narodowi, można dojść do wniosku, że wrogowie Polski są w Polsce tym „dobrem” naturalnym, którego nigdy nam nie zabraknie. Szumowiny kreowane na rzekome elity czy autorytety nie rodzą się jednak same z siebie. W XVIII w. tacy właśnie przyjmowali od obcych dworów tzw. jurgielt, co w dużym skrócie polegało na tym, że za ok. pół miliona dukatów część polskich posłów, senatorów, ministrów i dowódców wojskowych walnie przyczyniła się do zlikwidowania polskiego państwa. Na to, że podobne transakcje realizowane są i dzisiaj, nie mamy twardych dowodów. Wystarczy się jednak przyjrzeć mechanizmom, skutkującym produkowaniem przez niemałą liczbę obywateli naszego państwa treści ukazujących Polskę w wyjątkowo paskudnym świetle. Spójrzmy na przykład na te książki czy filmy polskich autorów, które są nagradzane na różnego rodzaju festiwalach (głównie z RFN czy Rosji, ale nie tylko). Przyjrzyjmy się treści tych krańcowo zakłamanych, antypolskich oszczerstw, które są fetowane, promowane, upowszechniane, którym nadana jest ranga światowa. Niemal zawsze są to przereklamowane gnioty, wytwory grafomanów i pseudoartystycznych miernot. Jakiejkolwiek prawdy o Polsce próżno w nich szukać. Z tych bzdetów można się dowiedzieć na przykład takich kretynizmów, że w czasie okupacji gorsi od Niemców byli Polacy, więc to przede wszystkim ich trzeba się było bać. Współczesny obraz Polski jest w nich taki, jak w pewnym dokumentalnym filmie sprzed lat, którego tematem był Kraków w roli Europejskiej Stolicy Kultury. Z tego obrazu wynika, że spotkanie trzeźwego Polaka jest mało prawdopodobne nawet w kościele. Sto procent ujęć przedstawiających mszę św. też składało się z dwóch czynności – picia wina na zmianę ze smarkaniem w chusteczki, bez przerwy wyjmowane przez kapłanów z rękawów szat liturgicznych. To te czynności „twórca” eksponował jako istotę wydarzenia. Dla promujących takie „dzieła” wspólny mianownik tego, co zasługuje na wyróżnienie jest jeden – jak najbardziej obrzydliwy wizerunek Polski. A w związku z tym, że drugim z najważniejszych wrogów jurorów jest Kościół, dowalanie powszechnie kojarzonej z katolicyzmem Polsce stanowi proceder optymalny. Stąd od dziesięcioleci wielu „rozdawaczy wyróżnień” realizuje proceder według schematu prostszego od konstrukcji cepa: „Nie masz za grosz nie tylko talentu, ale i sumienia, więc twoja specjalność to obrzucanie swojej chrześcijańskiej ojczyzny łajnem? Super! My się za to odwdzięczamy obsypywaniem cię złotem!” Kto wątpi w istnienie takiego właśnie mechanizmu, ten niech się dobrze zapozna z „twórczością” przynajmniej niektórych laureatów.

Wolność wypowiedzi polega jednak także na tym, że każdej i każdemu wolno produkować i upowszechniać wszelkiego rodzaju ekskrementy, a wszelkiego rodzaju gremiom ustanawiać nagrody, jakimi honorowane mogą być odchody najbardziej nawet ewidentne (inna rzecz, czy powinny być finansowane z pieniędzy podatników). Z odmienną sytuacją mamy do czynienia wtedy, gdy nagłaśnianiem antypolskich oszczerstw zajmują się osoby powołane do reprezentowania Polski i stania na straży jej interesów. Tacy jak członkowie parlamentu polskiego czy europejskiego. Wśród eurodeputowanych trafiła się nam na przykład taka, która za wysokie honoraria zgodziła się wygłaszać wykłady na temat „problemu dyskryminacji kobiet w Polsce”. A wygłaszała je w kraju, w którym status kobiet zawsze był i jest radykalnie niższy niż u nas.

Jakże znamienna jest też reakcja na zdumienie świata, na oczach którego miliony uciekających przed wojną Ukraińców spotkały się z nieznaną nigdzie indziej masową gotowością niesienia pomocy. Natychmiast zmobilizowało to część przedstawicieli (choć zabrzmi to jak jakieś apogeum koszmaru) polskiego państwa i społeczeństwa. Z jakichś przyczyn poczuli się oni zobowiązani do maksymalnie głośnych i krańcowo oszczerczych stwierdzeń, według których pomoc ofiarom wojny to jedynie dowód rasizmu Polaków, a tak w ogóle to Polska jest sponsorem realizowanego przez Rosję ludobójstwa.

Od wielu stuleci polscy patrioci toczą w swym gronie debaty na temat polskich błędów czy narodowych wad. Pełne takich rozważań są książki Romana Dmowskiego, Józefa Piłsudskiego i innych naszych wielkich rodaków. Każdy, kto je czytał wie, że wszystkie ich słowa są odwrotnością kalumnii miotanych dziś przez polskojęzycznych wrogów Polski. Słowa motywowane troską o ojczyznę są czymś przeciwnym do miotanych pod jej adresem obelg. Te pierwsze zwykle pojawiają się w debacie między swymi. Te drugie wygłasza się celem zaszczuwania atakowanych lub na międzynarodowych forach, celem upadlania i zadawania szkód.

W przypadku wypowiedzi osób powołanych do reprezentowania Polski należałoby rozważyć, czy w ich przypadku takie nadużycia wolności wypowiedzi nie powinny być kwalifikowane jako akty zdrady stanu.

Artur Adamski

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz swój komentarz!
Proszę wpisać tutaj swoje imię

Powiązane artykuły

Pozostańmy w kontakcie

26,463FaniLubię
274SubskrybującySubskrybuj
- Reklama -spot_img

Najnowsze Artykuły

Skip to content