12 C
Warszawa
czwartek, 25 kwietnia, 2024

FURIA KACAPSKICH TROLLI – Artur Adamski

26,463FaniLubię

To, że większość działających w Polsce mediów jest niepodległej Polsce wroga, wiem od zawsze. W latach PRL – u w redakcjach wszystkich gazet, stacji radiowych i telewizyjnych (tych „w porywach” były w sumie dwa programy) dominowali ludzie bez reszty oddani interesom sowieckim. W wielu zespołach dziennikarskich większość ich członków była tajnymi współpracownikami Służby Bezpieczeństwa. Regułą było też powierzanie każdej roli kierowniczej (w rodzaju redaktora naczelnego) wyłącznie najwierniejszym ubekom i trzeba było być wyjątkowo gorliwym i wiernym ubekiem, żeby dosłużyć się funkcji bardziej lukratywnych, w rodzaju korespondenta zagranicznego.

Czy coś się zmieniło po roku 1989, przez beneficjentów wielkiego dilu z bezpieką zwanego „przełomowym”? Otóż – nic. Powiem więcej – z kilku przyczyn po roku 1989 z mediami było nawet gorzej. Po pierwsze – wcale nie zniknęła cenzura. W budżecie niemal bankrutującego państwa rząd Tadeusza Mazowieckiego (przez przywykłych do obrażania inteligencji Polaków zwanym „rządem niekomunistycznym”) przewidział wzrost finansowania Urzędów Kontroli Publikacji i Widowisk. Mazowiecki dążył więc do rozbudowy cenzury i zintensyfikowania jej działalności a nie jakiejkolwiek jej likwidacji. Przestała ona działać dopiero w maju roku 1990, po blisko roku działania rządu Mazowieckiego i zawdzięczać to trzeba przede wszystkim stanowczości jego przeciwników.

- Autopromocja - KLIKNIJ NA GRAFIKĘ-

Mieliśmy wtedy w Polsce coś w rodzaju quasi – monopolu medialnego. Bez najmniejszych przeszkód i pełną parą działały wszystkie media postkomunistyczne. Niektóre restrukturyzowały się, uwłaszczały na państwowym majątku, zakładały nomenklaturowe spółki i spółdzielnie. Obok nich działały te, na których powstawanie komuniści wyrazili zgodę w Magdalence i przy okrągłym stole. Zasilone wszystkimi możliwymi funduszami stały się krezusami i kolosami, ale kadrowo i merytorycznie były lustrzanym odbiciem mediów postkomunistycznych. Takie były rodzinne, środowiskowe, przyjacielskie i niejednokrotnie wprost agenturalne korzenie tych propagandowo – dziennikarskich gremiów, więc trudno, żeby było inaczej.

Znamienny jest proces transformacji ponadinstytucjonalnego zjawiska cenzury, jaki zaczął się dokonywać w roku 1986 i kontynuowany był przez całe lata dziewięćdziesiąte. We wrześniu 1986 reżim komunistyczny wprowadził słynny paragraf 51a. Mówił on o tym, że za wydawanie pism bez zgody władz skazanym być można już nie na lata więzienia, ale na trzy miesiące aresztu, grzywnę oraz konfiskatę przedmiotu przestępstwa. Powód tego rozwiązania był oczywisty – Jaruzel wraz ze swoją bandą nie chcieli mieć więźniów politycznych, więc wymyślili inny sposób nękania opozycji. W praktyce działalnie tego paragrafu wyglądało tak, że po rewizji u Barbary Sarapuk skonfiskowano jej samochód a po znalezieniu maszyny drukarskiej u moich przyjaciół Joli i Tadeusza Piątków urządzenie to im odebrano a Tadek został skazany na grzywnę w wysokości 30 tysięcy złotych. Była to wówczas równowartość jakichś czterech – pięciu miesięcznych pensji nauczyciela. Z grzywną tą Piątkowie jakoś sobie poradzili, bo represjonowanym pomagał Kościół, podziemne wydawnictwa też starały się mieć fundusz na tego rodzaju wypadki. A jak wyglądała praktyka cenzury po roku 1989? Otóż w przypadku, gdy redaktorom gazety tzw. „głównego nurtu” nie spodobała się czyjaś wypowiedź – składali oni pozew do postkomunistycznego sądu (innych nie było, absolutnie żadnych bowiem zmian sądownictwo nie zaznało). Postkomunistyczny sąd „z automatu” orzekał, że pozwany ma wypłacić grzywnę oraz na łamach wskazanej gazety (wskazaną była gazeta strony wnoszącej pozew) zamieścić płatne ogłoszenie z treścią przeprosin. Przy czym redaktorzy tej gazety mieli prawo zamieścić to ogłoszenie bez pytania skazanego, po czym wysłać mu rachunek do zapłaty. A po upływie terminu zapłaty – skierować sprawę do komornika. O jakie kwoty chodziło? Grzywna wynosiła zwykle 10 – 20 tysięcy nowych złotych (znów – kilka nauczycielskich pensji). Ale zamieszczenie jednego ogłoszenia potrafiło kosztować nawet sto tysięcy, bo często chodziło o ogłoszenie całostronicowe. Przy czym usłużny sąd orzekał, że takich ogłoszeń miało być np. pięć. Całość oznaczała więc koszt większy od wartości średnich rozmiarów mieszkania, często było to więcej od ceny przeciętnego jednorodzinnego domu. Niczego komornicy nie egzekwują równie chętnie, bo to zawsze łatwe i zysk przy tym duży. A skazany – pomocy nie mógł już się spodziewać znikąd.

Trzeba sobie więc powiedzieć jasno – z wolnością słowa w Polsce po roku 1989 było dużo gorzej, niż w latach 1986 -1989. W momencie przez ubeków i ich przyjaciół zwanym „przełomem” prezesem TVP został wieloletni rzecznik Jaruzelskiego Jerzy Urban, powszechnie zwany Goebelsem stanu wojennego. Potem zastąpił go wieloletni agent bezpieki Andrzej Drawicz (wśród pamiątek zalegających mój strych mam m.in. ultra – bolszewickie książki tego pismaka podającego się za opozycjonistę, jakimi nagradzano młodzież w szkolnych konkursach z czasów PRL-u). Równocześnie przestawały działać polskie sekcje zagranicznych rozgłośni, z Radiem Wolna Europa na czele. I nie było też już podziemnych gazetek, których w samym Wrocławiu jeszcze w 1990 roku ukazywały się setki tytułów.

Dopiero po wielu latach udawało się w Polsce powstać i odrobinę okrzepnąć pierwszym tygodnikom, nie wywodzącym się ani z pnia komunistycznego ani z odnogi ich przyjaciół. I do dziś na rynku polskich mediów niepodzielnie dominuje jeden przekaz – skrajnie obcy polskim tradycjom i polskim interesom, nie reprezentujący żadnych standardów przyzwoitości, za nic mający wartość taką, jak rzetelność przekazu. Stąd każdy dzień to dla tych przekaziorów kolejna fala wylewanego na Polskę błota. Widać to także dziś, kiedy Ukraina walczy o wolność a zagrożenie wojenne jest dla naszej ojczyzny największe od 1945 roku. A w związku z tym, że media dawnego typu obrosły mnóstwem nowych kanałów komunikacji, mamy dziś do czynienia z istną furią wrogiego Polsce przekazu. I trudno się dziwić, bo jeśli prześledzimy całą historię aparatu propagandy, od 1989 roku zwanego „wolnymi mediami” to dojdziemy do wniosku, że lwia jego część ciągle znajduje się w tych samych rękach. Kiedyś pro – stalinowskich a teraz pro – putinowskich. I nawet, jeśli dołączyły do nich koncerny zagraniczne to najczęściej pochodzą one z Niemiec i miewają rodowód wprost hitlerowski. One też w każdej z kwestii, w których pojawia się interes Polski, wypowiadają się w sposób często mocno zawoalowany, ale zawsze z nim sprzeczny. Czytelniku, widzu, słuchaczu – miej świadomość, kto i czym Ciebie zatruwa.

Artur Adamski

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz swój komentarz!
Proszę wpisać tutaj swoje imię

Powiązane artykuły

Pozostańmy w kontakcie

26,463FaniLubię
274SubskrybującySubskrybuj
- Reklama -spot_img

Najnowsze Artykuły

Skip to content