Pięć lat temu dotarła do Polski, do Krakowa smutna wiadomość. W dalekiej Boliwii została zamordowana polska misjonarka Helena Kmieć. Dziś ta młoda dziewczyna jest przykładem osoby, która pokazuje, jak dążyć do świętości. „Nie mówiła, że jest przeznaczona do tego, żeby wszystkich do nieba prowadzić. Czyniła jednak wszystko, żeby ona sama oraz inni, którym pomagała, doszli do nieba . Tak też się stało, że pięć lat temu została zamordowana. W mojej ocenie ona wtedy złożyła ofiarę i otworzyła się dla niej droga do nieba ” – mówi ks. bp Jan Zając, wujek Heleny Kmieć.
Helena Kmieć urodziła się 9 lutego 1991 r. w Krakowie. Dziewczyna była uzdolniona muzycznie. Już jako pięciolatka zaczęła grać na cymbałkach, potem doszedł flet prosty, keyboard, pianino i w końcu gitara.
Kiedy Helenka skończyła 16 lat, wyjechała do Wielkiej Brytanii – uczyła się w Leweston School w Sherborne, gdzie zdała maturę. Następnie studiowała inżynierię chemiczną w języku angielskim na Politechnice Śląskiej. Dyplom magistra inżyniera obroniła w 2014 r. Równolegle ukończyła Państwową Szkołę Muzyczną II stopnia w Gliwicach, a następnie rozpoczęła pracę jako stewardessa w liniach lotniczych Wizz Air.
W 2012 r. Helenka wstąpiła do Wolontariatu Misyjnego „Salvator” w Trzebini. Od początku mocno angażowała się w działalność wspólnoty. Zawsze była gotowa do podjęcia odpowiedzialności za inicjatywy misyjne. Posługiwała na placówkach misyjnych w Rumunii, na Węgrzech i w Zambii. W lipcu 2016 r. pełniła funkcję koordynatorki Światowych Dni Młodzieży w rodzinnej parafii.
Wypowiedź Helenki w Radiu Maryja
Jest taki piękny film pt. Bella. On się zaczyna takim cytatem: «Jeśli chcesz rozśmieszyć Pana Boga, powiedz Mu o swoich planach». Moje doświadczenie z wolontariatem, które trwa już ponad trzy lata, choć wydaje mi się, że całe życie, jest właśnie w bardzo dużej części taką myślą przewodnią dla mnie. Kiedy dwa lata temu przygotowywałam się do wyjazdu na Ukrainę, a przygotowywałam się prawie cały rok, po czym nagle w maju okazało się, że jadę do Zambii, to było dużą zmianą. Bo to przecież zupełnie inny charakter pracy, inny kraj, inna kultura, zupełnie co innego niż to, do czego się przygotowywałam, co sobie wyobrażałam. Podobnie było zresztą w zeszłym roku, kiedy przygotowywałam się do wyjazdu trzymiesięcznego do Emaus. Niestety tam – z powodu różnych przyczyn zewnętrznych – okazało się, że nie mogę pojechać, więc miałam jechać do Albanii na miesiąc. W ostatniej chwili okazało się, że tam też nie mogę jechać. Kiedy myślałam, że ten wyjazd już się nie uda, w piątek wieczorem, w sierpniu, zadzwoniłam do ks. Pawła i zapytałam: «A właściwie wyjazd do Rumunii to kiedy jest?». Ksiądz powiedział, że są jeszcze wolne miejsca, ale wolontariusze wyjeżdżają nazajutrz o siódmej. No to powiedziałam, że będę w Trzebini i pojadę. I tak właśnie pojechałam do tej Rumunii na wolontariat. To tylko takie dwa przykłady w całym moim wolontariacie, które mi pokazały, że żadne moje plany nie są na szczęście w stanie zniszczyć tego planu, który Pan Bóg dla mnie przygotował i który jest najlepszy dla mnie, bo On najlepiej wie, co mi jest potrzebne.