Zamordowana w 2006 roku w Moskwie pisarka Anna Politkowska była autorką wielu reportaży przedstawiających kwintesencję postsowieckich rosyjskich realiów.
Jedna z autentycznych historii, utrwalonych przez Politkowską, opowiada o rosyjskim staruszku – weteranie tego, co stalinowska propaganda nazywała wielką wojną ojczyźnianą. Sędziwy staruszek mieszkał w starym drewnianym domku a w związku z tym, że zima była wyjątkowo ciężka i długa, w czasie trwających jeszcze na przełomie lutego i marca trzaskających mrozów nie miał już nawet kopiejki na choćby kilogram opału czy cokolwiek do zjedzenia. Wszystko wskazuje na to, że w ostatnich dniach życia człowiek ten głodował. Kiedy znaleziono jego zwłoki, ubrane w mundur z rzędem orderów okazało się, że są one przymarznięte do podłogi. Na uśmiechniętej twarzy zmarłego malował się jednak wyraz błogości przemieszanej z wielkim wzruszeniem. Można się więc było domyślać, że na przekór wszystkiemu staruszek ten umarł z poczuciem szczęścia. Wyjaśnieniem zagadki okazał się być list, który zmarły trzymał w zamarzniętych dłoniach. Był to standardowy, ale adresowany imiennie list z faksymile Władimira Putina, jakie jedno z kremlowskich biur wysyła do każdego wojennego weterana w jego dziewięćdziesiąte (a także setne, co się oczywiście zdarza rzadko) urodziny. Wyrażonym w tym maszynowo drukowanym, pakowanym i wysyłanym liście życzeniom dla jubilata towarzyszyły słowa o wojnie, w której uczestniczył, jako największym zwycięstwie w dziejach świata. No i oczywiście, że nigdy nie było równie wspaniałego państwa, jak Rosja wraz z jej armią, przed którą drżą wszystkie inne potęgi całego globu.
Wydarzenie opisane przez Politkowską obrazuje kwintesencję najpowszechniejszego w Rosji sposobu myślenia i postrzegania rzeczywistości. Od czasów średniowiecza, kiedy to Ruś znalazła się pod butem mongolskiej dziczy, w mentalności mieszkańców tej wielkiej krainy nie zmieniło się nic. Mniej może istotne jest to, że w sensie pochodzenia genetycznego wielka część (szacuje się, że co najmniej jedna trzecia, choć może nawet więcej, niż trzy czwarte) przodków współczesnych Rosjan stała się w nie mniejszej części, niż Słowianami, po prostu Mongołami. To właśnie w czasie stuleci mongolskiej tyranii wielka część mieszkańców ziem ruskich swoim wyglądem przestała przypominać typowych Słowian. Zamiast więc ludzi w wielkiej mierze wysokich, niebieskookich i jasnowłosych przeważać zaczęły fizjonomie i postury typu azjatyckiego. To, co się ma w genach, może być bez jakiegokolwiek znaczenia, ale właśnie w wiekach satrapii mongolskiej mieszkańcy państwa zwanego potem Rosją w skali masowej stali się po prostu mentalnymi Azjatami. Stąd przekonanie, że jednostka ludzka nie tylko ma znikomą wartość, ale że nie jest jej należne minimum podmiotowości to przekonanie w Rosji najpowszechniejsze. Owocem tego przekonania jest powszechna zgoda na własną wegetację opartą na słoninie, pajdzie chleba i butelce bimbru. Jednak warunkiem koniecznym tej zgody na najbardziej skrajne nawet upodlenie jest potrzeba przynależności do tego, co jest największą z potęg. Wszystkie polityczne sukcesy kolejnych wcieleń ruskiego imperium wynikały właśnie z tego, że wielomilionowe masy gotowe były nawet mrzeć z głodu, byle tylko carski majestat lśnił złotem a buty carskich armii deptały kolejnych wrogów. Z tej przyczyny niedawno pokazywany film o pałacu Putina, w którym nawet każda ze szczotek klozetowych kosztuje więcej, niż przez całe życie zarobi przeciętny Rosjanin, w Rosji nie mógł spowodować większego wstrząsu. Przeciwnie – w następcach pokoleń wychowanych pod knutem wiadomość o tym, że ich car nawet wypróżnia się do sedesu wysadzanego brylantami jedynie potęguje podziw i rozkosz płynącą z podlegania takiemu władcy.
Dotychczasowy bieg wojny z Ukrainą dla takiej mentalności i tego rodzaju postawy wobec świata jest skrajnie dewastujący. Dla swojego poczucia przynależności do potęgi, której boi się cały świat, przeciętny Rosjanin jest w stanie poświęcić bardzo dużo. Jednak kiedy okazuje się, że wielkie mocarstwo, którego czuje się cząstką, dostaje baty od wielokrotnie mniejszej Ukrainy i otoczone być zaczyna nie respektem, ale odrazą, najważniejszy fundament ruskiej satrapii zaczyna kruszeć. Owocem sukcesów obrońców Kijowa i innych walczących miast może być więc nie tylko utrwalenie niepodległości naszego wschodniego sąsiada. Dla wielu krajów świata oznaczać to może mniejsze zagrożenie ekspansją nikczemnego kacapskiego imperializmu.
Artur Adamski