9,1 C
Warszawa
piątek, 29 marca, 2024

Wśród swoich – na zawsze

26,463FaniLubię

Tajemnicą poliszynela było, że ks. Niezabitowski z Powidzka, wioski leżącej niedaleko Żmigrodu, nazywał się w rzeczywistości Gancarz i miał od Sowietów „czapę”. Jeśli komuś przypadkowo wypsnęło się prawdziwe nazwisko księdza, zaraz się reflektował.

O perypetiach księdza wiedzieli także okoliczni mieszkańcy Kaszyc Milickich, Przedkowic, Kanclerzowic, Dobrosławic i Sań.

- Autopromocja - KLIKNIJ NA GRAFIKĘ-

Ksiądz Antoni Gancarz przybył jako Niezabitowski do Powidzka w 1946 roku z miejscowości Stojaniec w woj. lwowskim. Był proboszczem w tamtejszej świątyni. Podczas wojny był kapelanem AK.

Gwałty dokonywane przez żołnierzy sowieckich na ludności polskiej spowodowały odwetowe akcje partyzantów. W jednej z nich miał brać udział ksiądz. To wystarczyło, aby ktoś usłużny powiadomił Sowietów o udziale księdza i jego roli w oddziale. Duchowny musiał zmienić nazwisko na Niezabitowski, co znaczyło: „ten, którego nie udało się zabić Sowietom”.

Ksiądz Gancarz ratował nie tylko Polaków. Kiedy partyzanci mieli przeprowadzić akcję odwetową na pewnej ukraińskiej wiosce, ksiądz stanowczo zaprotestował. Do tego stopnia, że dowództwo odwołało akcję. Ksiądz starał się tłumaczyć, że to nie Ukraińcy są wrogami Polaków, a władza sowiecka. Miał swoja teorię na temat rodzącego się nacjonalizmu ukraińskiego. Twierdził, że Ukraińcy byli inspirowani przez sowieckich agentów do siania zamętu w Polsce. No, a w czasie wojny nacjonalistyczny ruch ukraiński zyskał nowego sprzymierzeńca – Niemców, którym także zależało, by szachować polskie podziemie na Kresach. Swoją postawą ksiądz zyskał szacunek Ukraińców. Kiedy Polacy musieli wyjeżdżać ze Stojańca, Ukraińcy ustawili warty, by nie zabrano ze świątyni obrazu Matki Boskiej Stojanieckiej. Ale jeden z Ukraińców uprzedził księdza, że w określonej godzinie zejdzie z posterunku. To wystarczyło, żeby zdjąć obraz i wywieźć go do Polski.

Ksiądz miał także swój udział w ratowaniu dobytku żydowskiego antykwariusza ze Lwowa, Dawida Grunda. Antykwariusz na stare lata osiadł w Wiszence, małej wiosce koło Sądowej Wiszni. Mieszkał w pokrytej strzechą chałupinie. Ksiądz Gancarz czasami go odwiedzał. Otrzymał od niego kilka starych książek, w tym Biblię w XVIII-wiecznej wersji katolickiej przetłumaczoną przez Dietenbergera na język niemiecki. Kiedy Dawid Grund zmarł, ksiądz nie dopuścił do roztrwonienia pozostałości po zmarłym i nakazał zabezpieczyć dobytek do czasu przybycia dalszej rodziny Grunda.

W Powidzku ks. Niezabitowski skupił się na organizacji i działalności parafii. A nie było łatwo. Przywieziony potajemnie obraz Matki Boskiej Stojanieckiej mógł być wyeksponowany w świątyni dopiero w okresie „odwilży”. Natomiast w Bychowie koło Żmigrodu, dokąd trafiła część mieszkańców ze Stojaniec, w miejscowym kościele znajduje się kopia obrazu, ufundowana w 1962 roku przez małżeństwo Franciszkę i Józefa Fitów.

Nie wiadomo, jaki był wpływ księdza Niezabitowskiego na działalność podziemia antykomunistycznego. W latach 1949–1951 w powiatach milickim i trzebnickim działała Organizacja Związku Zachodniego. Jej dowódcą był Jan Chabiński (ps. Sowa), mieszkaniec wsi Gąski, przysiółka Kaszyc Wielkich w powiecie trzebnickim. Chabiński podczas wojny służył w 204 Pułku Piechoty pod dowództwem majora Eugeniusza Kernera, w składzie Brygady Świętokrzyskiej Narodowych Sil Zbrojnych. Kiedy Brygada na przełomie stycznia i lutego przechodziła przez Dolny Śląsk w kierunku Czech, Chabiński pozostał. Nie można ustalić, dlaczego Chabiński opuścił jednostkę. On sam twierdził, że otrzymał taki rozkaz, by zająć się organizowaniem ruchu oporu przeciw Sowietom. Budowę Organizacji rozpoczął pod koniec lat czterdziestych. Był to czas, kiedy po tzw. wyborach do Sejmu Ustawodawczego, komuniści rozpoczęli kolejny etap walki o władzę. „Jednoczono” więc PPS i PPR, ruch chłopski i młodzieżowy. Nasiliły się aresztowania członków podziemia, którzy ujawnili się po wezwaniu komunistów. Zintensyfikowano akcję tworzenia „kołchozów”, czyli rolniczych spółdzielni produkcyjnych. Dotyczyło to szczególnie obszarów należących przed wojna do niemieckich właścicieli majątków ziemskich. Tak było na przykład w Kaszycach Milickich. Dobra ziemskie, liczące ponad 600 ha, należały do rodu Hatzfeldtów, którzy oddawali je w dzierżawę. Ziemia na tych terenach miała dobrą i bardzo dobrą klasę – pszenno-buraczaną, jak mówiono. Nic więc dziwnego, że przybyli z różnych stron Polski osadnicy liczyli na jej użytkowanie. Zgodnie z decyzją władz obszary dawnych majątków ziemskich na Ziemiach Odzyskanych przejęło państwo. Umożliwiało to budowę owych „kołchozów”. I na tym tle dochodziło do konfliktów z prywatnymi gospodarzami, którzy nie chcieli wstępować do owych „wspólnot”. Tym bardziej, że do prac w spółdzielni zaczęto sprowadzać osadników z rożnych stron Polski, najczęściej dawnych wyrobników i tzw. chłopów małorolnych. Nie zawsze potrafili oni sprostać wymaganiom. O należytym zagospodarowaniu tych ziem w „kołchozowym” wydaniu można było zapomnieć. Kradzieże, pijaństwo, prywata kierownictwa zakładu były na porządku dziennym. Rolnicy, dla których ziemia była świętością, uważali takie marnotrawienie za największy grzech. Nic więc dziwnego, że rósł opór wobec komunistycznej władzy. Jan Chabiński powoli zyskiwał zaufanie wśród okolicznych mieszkańców. Udało mu się stworzyć z pięćdziesięciu pięciu osób podziemną organizację, podzieloną na kilkuosobowe grupy. Najpierw Organizacja miała zbudować strukturę oraz zdobyć broń. W kolejnych etapach przewidywano prowadzenie akcji przeciwko aparatowi władzy komunistycznej. Środki na zakup broni miały pochodzić z napadów m.in. na urzędy pocztowe oraz spółdzielnie produkcyjne. Organizacja próbowała zbudować samodzielnie aparaturę nadawczo-odbiorczą. Przygotowywano się do zbrojnego powstania, które miało się rozpocząć wraz z wybuchem nowej wojny Zachodu z Sowietami. Tymczasem aparat bezpieczeństwa także nie próżnował. Zdobywał informacje, instalując w Organizacji swoich agentów. To oni wkrótce zaczęli zdobywać wpływ na działalność Organizacji, z czego pozostali członkowie nie zdawali sobie sprawy. Nie wiadomo, w jakim stopniu napady na Związek Samopomocy Chłopskiej w Przedkowicach, w Pawłowie Trzebnickim, Wysokim Kościele, Trzebnicy i Ujeździe Wielkim były ubeckimi prowokacjami.

Planowano także akcje opanowania więzienia w Rawiczu i wypuszczenia więźniów politycznych. W 1950 roku jednostki KBW otoczyły Kaszyce Milickie i przeprowadziły obławę. Zatrzymano jedenaście osób. W 1951 roku Wojskowy Sąd Rejonowy we Wrocławiu skazał na karę śmierci Jana Chabińskiego oraz dziewiętnastoletniego Stanisława Macha z Dobrosławic. Wyrok wykonano 19 lutego 1951 roku na terenie więzienia przy ul. Kleczkowskiej. Groby zamordowanych znajdują się na Cmentarzu Osobowickim we Wrocławiu. Pozostałym oskarżonym, Kazimierzowi Chariaszowi, Stanisławowi Grzybowskiemu, Edwardowi Sysce i Antoniemu Schabowi, sąd orzekł kary od kilku do kilkunastu lat więzienia. Ostatni skazani opuścili mury więzienia 1955 roku.

Ksiądz Antoni Niezabitowski nie zapominał o rodzinach skazanych. Udzielał im duchowego wsparcia, a kiedy była taka potrzeba, także materialnego. Te kontakty proboszcza z rodzinami „bandytów”, jak nazywano członków Organizacji, nie uszły uwagi ubeków. Ksiądz kilkakrotnie był wzywany na rozmowy do komendy w Żmigrodzie i Miliczu. Na szczęście żaden z ubeków nie skojarzył księdza z poszukiwanym przez Sowietów, księdzem Gancarzem. Parafianie także nie pomogli władzy. Nawet ci z partyjną legitymacją darzyli szacunkiem starego księdza. A gdyby któryś miał za długi jęzor, nie miałby po co wracać do rodzinnej wioski.

Kazimierz Chariasz, rolnik z Kaszyc Milickich jeszcze w latach siedemdziesiątych był wzywany na ubecję, na przykład w czerwcu 1976 roku, kiedy trwały protesty w Polsce. Żaden z członków Organizacji już nie żyje. Kilku z nich jest pochowanych na cmentarzu parafialnym w Powidzku. Tam znajduje się też grób księdza Antoniego Gancarza-Niezabitowskiego.

Do końca chciał być wśród swoich – tych, na których mógł liczyć i którzy go nie zawiedli.

Andrzej Manasterski

1 KOMENTARZ

  1. Ukraińcy nie potrzebowali ani sowieckie, ani niemieckiej inspiracji do mordowania Polaków w czasie II wojny światowej. Wiem to od ojca, Wołyniaka, nauczyciela historii, który zaczął swoją karierę nauczycielską właśnie w Powidzku. Powiedział mi m.in., że jeden z Polaków, który przebrany za Ukraińca wędrując po wsiach usłyszał taką wymianę między Ukraicami – ojcem i synem, którzy w niedzielę siedzieli na ławce przed domem.
    – Bat’ko, a budemo rizaty Lachiw?
    – Budemo synu, budemo.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz swój komentarz!
Proszę wpisać tutaj swoje imię

Powiązane artykuły

Pozostańmy w kontakcie

26,463FaniLubię
274SubskrybującySubskrybuj
- Reklama -spot_img

Najnowsze Artykuły

Skip to content