6,1 C
Warszawa
sobota, 20 kwietnia, 2024

Lampka oliwna Wallenroda – Michał Mońko

26,463FaniLubię

Namnożyło się u nas Wallenrodów! Działali w partii komunistycznej, żeby ją rozwalić od środka. Sądzili i skazywali, ale nieraz podobno uronili łzę. Pysznili się generalskimi szlifami i kazali rozstrzeliwać tylko niektórych. Zostawali prokuratorami PRL, żeby oszpecić prokuraturę. Podpisywali rezolucje w sprawie zaostrzenia walki z reakcyjnym Kościołem, a później szli do „Wierzynka” przy Rynku Głównym, żeby osłabić ostrze rezolucji. Tak mówią ci, co jeszcze żyją, tak mówili ci, co już spoczęli na cmentarzach w alejach zasłużonych.

Prokurator wojskowy, który zażądał kary śmierci dla Inki, został pochowany z honorami kompanii WP. Karę śmierci na Ince wykonał pluton egzekucyjny, a w końcu zastrzelił ją dowódca plutonu. Czy ten dowódca plutonu egzekucyjnego też został pochowany w alei zasłużonych z udziałem kompanii WP? Być może. Tymczasem córka funkcjonariusza UB, dziennikarka „Argumentów”, domowniczka gen. Jaruzelskiego, miała pogrzeb z udziałem biskupów, premiera, prezydenta i byłych działaczy PZPR.

- Autopromocja - KLIKNIJ NA GRAFIKĘ-

Wallenrodów mamy doprawdy wielu i trzeba poszerzyć na cmentarzach aleje zasłużonych. Nazwiska sławne i nieznane, ale jakże zasłużone dla Polski i unicestwienia Polaków. Na cmentarzu powązkowskim jest grób i postać w kamieniu Waldorffa. To znany dziennikarz radiowy i telewizyjny, felietonista „Przekroju”, sybaryta, liberał, zapamiętany opiekun Powązek. Tak o nim powiedzą ci, którym się zdaje, że znają Jerzego Waldorffa.

W swoich wspomnieniach „Moje lampki oliwne” przedstawiał się jako Wallenrod, skryty przeciwnik komuny, zmuszony do życia na pół oddechu. Owszem, w Hotelu Francuskim w Krakowie spotykał się z wysoko postawionymi funkcjonariuszami UB. Cóż, takie były czasy, że trzeba było się spotykać z UB, jeśli się chciało „coś zrobić dla Polski, dla Kościoła”. Waldorff zrobił wiele, ale dla siebie. Chciał żyć pięknie, tajnie i ponad ówczesny stan życia. Przypisując kłamstwa księżom, że brali „funty i dolary”, sam wiódł dostatnie życie za judaszowe ruble.

Imponowały mu dyskretne spotkanie przy kawie i koniaku w Hotelu Francuskim z komunistycznym dyktatorem mediów, Jerzym Borejszą, bratem osławionego płk Józefa Różańskiego. Po latach nieudolnie zacierał za sobą haniebne ślady kolaboracji z UB, opisując rzekomo niechciane spotkania z Borejszą, który wzywał kolejno na rozmowy co bardziej wziętych dziennikarzy do jednego z ciemniejszych pokojów Hotelu.

Wzywani przez Borejszę dziennikarze mieli należeć do tych, którzy nie opowiedzieli się dość wyraźnie za wspaniałościami ustroju komunistycznego – pisał Waldorff. – Więc i ja (Waldorff – przyp. MM) miałem taką tajną rozprawę, w wyniku której, walcząc o każde słowo, musiałem napisać felieton bodajże przeciwko księżom, co wzbraniali się włączyć do grupy księży patriotów.

Ówczesna władza wczesnego PRL ceniła usługi Waldorffa, Gałczyńskiego, Ważyka, Polewki, Szymborskiej, Kijowskiego, Przybosia i wielu, wielu innych. Pisarze i dziennikarze mieli profity, a władza miała korzyść. Zdecydowana większość pisarzy, którzy 3 lutego 1953 podpisali Rezolucję ZLP w Krakowie w sprawie procesu „szpiegów amerykańskich, powiązanych z Krakowską Kurią Metropolitalną, leży dziś w alejach zasłużonych. W ich notkach biograficznych są najwyższe nagrody, ordery, tytuły, a nawet jest Nagroda Nobla.

Władza, ceniąc Waldorffa, jego dyspozycyjność bez reszty, pozwalała mu na popisywanie się rzekomą erudycją, brylowanie po warszawskich salonach i zabawianie kogo się da. Felietony Waldorffa w „Przekroju” nie dotyczyły błahych spraw, lecz ludzkiego życia w więziennych warunkach. Kary te były wykonywane! Niekiedy orzekane były długoletnie więzienia, z których księża wychodzili schorowani i ograbieni z lat życia.

Plując na skazanych, opowiadał się za karą śmierci. Procesy (księży – przyp. MM) typu warszawskiego czy łódzkiego nie są przejawem walki z katolicyzmem – pisał Waldorff w „Przekroju”. – Nikt nie przeszkadza nikomu w Polsce być katolikiem. Oświadczenia rządu w tym względzie są zresztą zupełnie jasne…

Procesy owe nie są również przejawem walki z Kościołem, gdyż nie można reakcyjnej części duchowieństwa katolickiego, a nawet złego papieża-polityka, który popiera pretensje rewizjonistów niemieckich do naszego Zachodu, utożsamiać z wartością i nauką Kościoła katolickiego. W stosunku do tego Kościoła, który jest reprezentowany przez lojalne wobec państwa duchowieństwo, rząd nie objawia zastrzeżeń.

Jest wszakże ktoś, kogo działalność band dywersyjnych jak najżywiej interesuje. Ale ten ktoś nie przebywa na terenie naszego kraju i zainteresowania ma dość specyficzne. Polityka państw imperialistycznych nie od dziś polega na tym, żeby siać wokół zamęt. Na tej taktyce wyrosła i przez wieki trzymała się potęga Anglii i rozszerzało się Imperium Brytyjskie.

Anglia bez narażania jednego Anglika, posyłała pieniądze na dywersję do jakiegoś kraju, to nie z troski o ten kraj, lecz żeby wywoływać niepokoje, idące jej na rękę…

Dobrze jest finansować bandy, które – w razie gdyby nawet choćby tylko polski eksport na jakimś odcinku miał zagrażać interesom ich imperialistycznych mocodawców – będą gotowe zdezorganizować nasze warsztaty produkcji czy arterie komunikacyjne. Za funty i dolary zostały dostarczone karabiny i ryngrafy, które święcił ks. Fertak. Nie chcę wątpić, że księża typu Fertaka są mało liczni. Do tego, że istnieją w ogóle, przyczyniło się w dużej mierze wykształcenie naszego niższego kleru, które jest – w porównaniu z wiedzą kleru katolickiego we Francji – na ogół niezbyt wysokie…

Lecz księża Fertacy mają nad sobą przełożonych, którzy winni ich pouczać, a milczą. Gdyby ukazały się były w swoim czasie listy pasterskie, potępiające szczerze i ostro działalność reakcyjnego odłamu kleru, to zapewne procesy w Warszawie i Łodzi, gdyby zaszły, odbyłyby się bez udziału księży. Do ks. Fertaka nikt nie może mieć pretensji o to, że spowiadał NSZ-owców z ich zbrodni: tajemnica spowiedzi i granice konfesjonału są nietykalne. Ale tylko te granice.

Żaden rząd żadnego państwa nie zgodziłby się na to, by ksiądz poza owymi granicami przechodził z działalności pasywnej przyjmowania grzechów, w aktywną i namawiał wiernych do pospolitych przestępstw, bowiem z punktu widzenia prostej moralności – tak należy zakwalifikować czyny skazanych w Łodzi i w Warszawie.

Reakcyjna góra kleru może uważać, że nasz ustrój obecny jej nie odpowiada. To jej rzecz. Ale nie może pomijać milczeniem przestępczej działalności księży osądzonych w Łodzi i w Warszawie, jeśli pragnie – tak jak całe społeczeństwo – żeby te procesy były ostatnimi (Jerzy Waldorff, Granice konfesjonału, „Przekrój”, 20 marca 1949, s. 3).

Śmierć Józefa Stalina, następnie Bolesława Bieruta, a także kilku komunistycznych przywódców bloku komunistycznego, powstrzymała olbrzymią falę represji. Więzienia znacznie opustoszały, Kościół odetchnął. Ksiądz Kazimierz Fertak został warunkowo wypuszczony z więzienia w 1955 roku w związku z ciężką chorobą (gruźlica), a ostatecznie zwolniono go dopiero w 1956 po ośmiu bardzo ciężkich latach pobytu w Rawiczu.

W latach 1956-1960 ksiądz Fertak był wikarym na warszawskim Bródnie, a w 1968 roku został dyrektorem Domu Księży Emerytów w Warszawie. W tym czasie, będąc studentem na Uniwersytecie Warszawskim, odwiedziłem ks. Fertaka. Kiedy zapytałem go o żołnierzy „Orła”, których w 1948 roku spowiadał, powiedział krótko: „Modlę się za nich”. Za zasługi dla Kościoła, ks. Fertak był wyróżniony przywilejem rokiety i mantoletu oraz godnością kanonika honorowego Kapituły Łowickiej. Zmarł 30 września 1973 roku.

Waldorff przeżył ks. Furtaka o całe 27 lat. W ostatnich latach PRL i w pierwszych latach nowej Polski grał rolę patrioty, człowieka szlachetnego i opiekuna cmentarza powązkowskiego. Przeszłość traktował wybiórczo. Swoje związki z Ruchem Narodowym lekceważył. To, że chwalił Mussoliniego, było żartem. A że pisał do skrajnie prawicowych pism „Prosto z Mostu” i „Jutro”? No to co? Andrzejewski też tam pisał.

Po wojnie związał się raptem z tygodnikami: ze „Światem”, z „Polityką” i z „Przekrojem”. Gdy komuna parcelowała i rozkułaczała majątki, rodzina Waldorffa mogła kupić dworek Rękawczyn. Gdy ludowcy Mikołajczyka i narodowcy Wasiutyńskiego szli pod ścianę, do piachu albo do obozu, Waldorff, zwolennik Mussoliniego, robił karierę w mediach i w życiu.

W nowej Polsce też potrafił się urządzić. Zamiast szczerości i pokuty, grał rolę salonowego klauna, bagatelizował zło, jakie wyrządzał ludziom i Kościołowi. Nie opowiedział całej prawdy o swojej kolaboracji z reżimem. W roku 1976, wzorem komunistycznych dawniej pisarzy, podpisał protest przeciw zmianie konstytucji. Ale nie zdobył się na jakąkolwiek ekspiację.

Zapalił lampkę oliwną – sobie czy swoim ofiarom?

Michał Mońko

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz swój komentarz!
Proszę wpisać tutaj swoje imię

Powiązane artykuły

Pozostańmy w kontakcie

26,463FaniLubię
274SubskrybującySubskrybuj
- Reklama -spot_img

Najnowsze Artykuły

Skip to content