8,8 C
Warszawa
sobota, 20 kwietnia, 2024

ANTYPOLSKIE BAJKI O POLSKICH PODZIAŁACH – Artur Adamski

26,463FaniLubię

Niektórzy zaprzeczają istnieniu czegoś takiego, jak cechy narodowe. Ja uważam, że w pewnym stopniu coś takiego w świecie jest. Skrajna odmienność historycznych doświadczeń, stulecia życia w specyficznych warunkach ustrojowych, różnice warunków, w jakich się funkcjonuje – wszystko to w sposób oczywisty formuje modele myślenia i zachowania. Te różnice były jaskrawo widoczne nawet w obrębie naszej niegdysiejszej Rzeczpospolitej. Żyjący w ufortyfikowanych majątkach mieszkańcy Kresów o każdej porze dnia i nocy byli gotowi do czynnej obrony przed atakiem. Klasyczny dworek szlachecki na Podolu czy Wołyniu otoczony był czterema wieżami, na które zaalarmowani wiadomością o nadciągającym tatarskim czambule wbiegali i podejmowali walkę bez względu na wielkość sił nacierającego przeciwnika. Do agresorów strzelał każdy zdolny do noszenia broni. A za takich uznawano także starców i dzieci płci obojga. Owocem takiego stylu życia były niezliczone polskie zwycięstwa, odnoszone pomimo kilkakrotnie liczniejszych sił przeciwnika. W tym samym czasie na drugim krańcu Rzeczpospolitej wojny nikt nie widział od całych wieków. Stąd kiedy w 1655 Szwedzi pojawili się pod Ujściem to już po pierwszych fajerwerkach przerażona wielkopolska szlachta przystąpiła do haniebnego paktowania. Nie było w tym nic dziwnego. Odmienne warunki życia formują odmienne tradycje i inne modele wychowania a tym samym – różniące się od siebie charaktery, skutkujące różnicą podejmowanych decyzji.

Historyczne doświadczenia, warunki życia, dominujące wzorce kulturowe, rodzaj bajek i książek, na których się wychowujemy (itd. itp.) w sposób oczywisty czynią nas takimi a nie innymi. I jest rzeczą naturalną, że skutkiem tego Czesi są nieco inni od Eskimosów a Irokezi od Szwajcarów. Jak każdy inny naród także Polacy mają swoje dodatnie i ujemne strony. O dodatnich mówić nie warto, bo że mamy ich najwięcej to przecież oczywistość zarówno dla mnie, jak i dla czytających te słowa. Oczywistość taka sama jak inne przekonanie, charakterystyczne dla mediów tzw. głównego nurtu i wyczarowanej przez nie galerii tzw. autorytetów (których wspólną cechą jest to, że wszyscy oni cierpią na nieuleczalne urojenia wyższościowe). Fundamentalnym przekonaniem tych organów i tych gremiów jest oczywiście to, że jakiekolwiek pozytywne strony polskiego charakteru narodowego, rzecz jasna, nie istnieją.

- Autopromocja - KLIKNIJ NA GRAFIKĘ-

Polskie piśmiennictwo pełne jest rozpraw na temat polskich narodowych wad. Wartość tych dzieł jest rozmaita. Po przeczytaniu słynnej książki Aleksandra Bochańskiego pt. „Dzieje głupoty w Polsce” napisałem do autora list z propozycją, by przy następnym wydaniu zmienił jej tytuł na „Dzieje sieczki w mojej głowie” lub po prostu: „Osobiste dzieje mojej głupoty. Aleksander Bocheński”. Jednym z większych wstrząsów w moim życiu było przeczytanie w zbyt młodym wieku „Rozmów z Gombrowiczem” Dominika de Roux. Dopiero lektura „Dzienników” i reszty książek, tudzież kolejnych biografii autora „Ferdydurke” uświadomiła mi skalę aberracji oraz zdumiewająco kompromitującą skalę niedouczenia tego pisarza. Mówiąc krótko – rojenia ślepego o kolorach rzadko mogą być godne uwagi. Przeróżnych dyskursów nad Polską i polskością przeczytałem co najmniej dziesiątki, choć raczej setki (godny uwagi jest np. Osmańczyk, zdumiewająco niegłupie wydają mi się też niektóre myśli komunistów takich, jak Załuski czy Łagowicz) aż w końcu, parę dziesiątków lat temu, przeczytałem dzieła Romana Dmowskiego. Ciężkie to było przeżycie. Nikt ze znanych mi autorów nie przedstawił tak długiej listy równie precyzyjnie wskazanych polskich słabości. Zastanawiałem się nad każdą z wymienianych i zawsze dochodziłem do wniosku, że argumentacja Dmowskiego jest niepodważalna. Są to analizy gorzkie, opisane genialnie i w wielkiej mierze, pomimo upływu ponad stulecia, nadal aktualne. Są one zarazem listą tego, co powinniśmy w sobie – zmienić. I tu przychodzi mi na myśl jedna z sentencji Josemaiii Escrivy de Balaguer: „Nie mów nigdy, że czegoś w sobie nie zmienisz, bo to sprawa charakteru. Nie! To sprawa braku charakteru!” Dmowski godny jest więc lektury, bo wskazuje on spis polskich deficytów jako ktoś szczerze zainteresowany tym, by te deficyty zostały – nadrobione. Nie ukrywa, że będzie to trudne, ale zarazem jest pewien, że jak najbardziej – możliwe.

Tak więc prawdą jest, że Polacy mają swoje wady. Dzisiaj chciałbym powiedzieć o jednej. I to tej, której Polacy nie mają, lub mają ją w stopniu nieznacznym, lecz którą od stuleci ciągle Polakom się wmawia.

Wmawianie Polakom wszystkich możliwych wad ma bardzo długą tradycję. Polacy byli piętnowani przez wszystkich, którzy przez jakże długie wieki ich najeżdżali, grabili, rozdzierali, mordowali. Zbrodnie te antypolskim najeźdźcom, najczęściej stojącym na niewspółmiernie niższym od polskiego poziomie rozwoju, przynosiły fortunę. Miały więc te wszystkie kacapskie czy pruskie kreatury czym opłacić wszystkie ówczesne „moralne autorytety” i za co uruchomić przemysłową produkcję antypolskich oszczerstw. Produkcji tej nigdy nie przerwano, kolejnymi falami zalewa ona świat po dziś dzień. Żyjemy więc w towarzystwie nieustających chóralnych utyskiwań nad tym, jacy to jesteśmy byle jacy. Na ubolewaniach takich wielką część swojego życia spędziły też różne Geremki i inni osobnicy z tej serii, tak często jęczący z bólem w głosie o cierpieniu, jakim jest dla nich to, że przypadło im zadanie rządzenia tak byle jakim narodem.

Jednym z naczelnych zarzutów pod adresem Polaków jest ich rzekoma skłonność do podziałów. Propaganda zaborców głosiła, że „gdzie dwóch Polaków – tam trzy partie” i pogląd ten wyrażała na dosłownie tysiące sposobów. W końcu sami Polacy zaczęli z tym poglądem się zgadzać. Proponuję krótkie zastanowienie się nad tym, ile w tej opinii jest prawdy.

Kiedy spojrzymy na historię Europy to okaże się, że jest w niej taki kraj, który wyróżnia się rekordowo małą liczbą wojen domowych. Wojny takie rozszarpywały państwa na Wyspach Brytyjskich, Wojna Chłopska w Niemczech była wprost niewyobrażalną rzezią, Rewolucja Francuska – jednym z największych pasm ludobójstw w całych dziejach świata. Przez całe stulecia połowa Włochów nie była pewna, czy dożyje następnego dnia (dlatego Szekspir akcję „Romea i Julii” umieścił właśnie tam, gdzie setki rodów wyżynały się w pień, nie oszczędzając niemowląt i często do ostatecznego skutku). O rzeziach na Rusi, której Mongołowie narzucili do dziś obowiązujące tam standardy, aż się nie chce wspominać. Pojęcie „okrutna inkwizycja”, podle przypisywane Kościołowi katolickiemu, wzięło się stąd, że w Hiszpanii nazwano tak pewien rodzaj policji politycznej, de facto hordy sadystów. Żaden z nich nie miał nic wspólnego z Kościołem a w sposób na skalę masową mordercze watahy zbirów realizowały tam różne masowe zbrodnie, służące przeróżnym iberyjskim celom politycznym. Wszystko to wróciło na hiszpańską ziemię w latach trzydziestych XX w. i z koszmaru tego ciągle kraj ten nie może się otrząsnąć. Listę tę można by kontynuować jeszcze długo. Jak na tym tle wyglądała Polska? W XI wieku mieliśmy tzw. kryzys monarchii wczesnopiastowskiej, której częścią był wielki bunt ludu, ale jej istotą był najazd ościennych mocarstw. W okresie rozbicia dzielnicowego były wojny między poszczególnymi księstwami, ale ich skala to ledwie ułamek permanentnych wojen, toczonych w tym samym czasie między państewkami włoskimi czy niemieckimi. Mieliśmy ruch husycki, który jednak rozmiarem wewnętrznego rozdarcia nie był nawet promilem tego, co działo się wtedy w Czechach. Były też rokosze szlacheckie, choć najsławniejszy do historii przeszedł jako „wojna kokosza”, bo głównym przeciwnikiem okazał się w nim drób a nie ludzie (oddziały buntowników napadały na majątki, ale ich celem nie było krzywdzenie ich mieszkańców, lecz zjedzenie inwentarza). A jak było w okresie reformacji, która w niemal całej Europie uruchomiła pasmo wyjątkowo niszczycielskich wojen? Kiedy Francuz stawał przeciw Francuzowi a Anglik przeciw Anglikowi w Polsce każdy wierzył jak chciał i w kogo chciał, co Zygmunt August skwitował słynnym: „Nie jestem władcą waszych sumień”. W przeciwieństwie do większości kontynentu – nie mieliśmy wojny religijnej. Przeciwnie – wyznawcy wszystkich możliwych religii ciągnęli do Polski ze wszystkich stron. Bo tu nie były one przyczyną jakichkolwiek prześladowań.

Polska ze strony swoich wrogów była poddawana takim procederom, mających na celu jej podzielenie, jakich doświadczyło bardzo niewiele narodów. Wystarczy przypomnieć całe pasmo zbrodni rozbiorów, z przerwami trwających przez całe stulecia. Nasze państwo rozszarpywano przecież nie tylko w wieku XVIII, ale i na Kongresie Wiedeńskim, w czasie którego „przerzucano” np. Warszawę z zaboru pruskiego do ruskiego. W czasie I wojny światowej okupanci podejmowali próby tworzenia na polskiej ziemi całkowicie nowych państwowości czy to żydowskich czy ukraińskich, wielokrotnie zmieniając linie graniczne tak, jak to zrobili np. w 1918 roku w czasie orgii podłości, jaką była niemiecko – bolszewicka konferencja w Brześciu. Ledwie minęło dwadzieścia lat – kolejne kanalie dzieliły Polskę na kolejny sposób. Najpierw Stalin z Hitlerem a po zmianie przyjaciół ten sam Stalin z Roooseveltem. Podziały wśród Polaków się pojawiały, ale nigdy takie, które mogłyby Polskę choć zbliżyć do realiów wojny domowej. To, co sowiecka propaganda nazywa „powojennymi konfliktami” (albo równie głupio) było wyłącznie zabijaniem polskiej wolności przez przywiezionych z ZSRS bandziorów powszechnie zwanych wówczas POP-ami (od skrótu „pełniący obowiązki Polaka”). I tylko z takimi podziałami mamy w Polsce do czynienia dzisiaj. Po półwieczu sowieckiej dominacji to, że „pełniący obowiązki Polaków” są bogaci, politycznie i medialnie potężni i mają mnóstwo zagranicznych popleczników, jest oczywistością. Tym bardziej, że istotą ustrojowej transformacji było uprzywilejowanie wszystkich „pełniących obowiązki Polaków” i ich następców (vide emerytury średnio cztery razy wyższe od średniej krajowej dla każdego ubeka, który w organach terroru służył przez przynajmniej 15 lat). Czy to, że obok Polski i Polaków płynie jakiś w części polskojęzyczny, ale wrogi polskim interesom ściek, może służyć za dowód jakichś podziałów między Polakami? Owszem, ściek ten od 17 września 1939, a nawet dłużej, niezmiennie jest potężny propagandowo. Skutkować to może otumanieniem, ogłupieniem, zagubieniem jakiejś części Polaków. Czy jednak uprawnia to do wniosku, że „Polacy są podzieleni”?

Rzecz jasna oczywistym jest przepastny wręcz katalog różnic, sporów a nawet konfliktów, które w każdym narodzie to rzecz jak najbardziej naturalna. I cała historia Polski jest dowodem na to, że to właśnie u nas społeczne czy narodowe spory poza naturalną w tym temacie normę wychodziły wyjątkowo rzadko. W XVIII wieku mieliśmy spór, ale stroną tego sporu nie była, jak się nam często wmawia, żadna targowica. Ona ex definitione była poza sporem, bo sama postawiła się poza polską zbiorowością. Bo że wrogowie Polski do niej nie należą – to przecież oczywiste. Na początku XX w. mieliśmy ostry konflikt między PPS-em a Narodową Demokracją. W ulicznych starciach zwolenników obydwu opcji padali zabici i ranni. Kilkanaście lat później jedni i drudzy stanęli jednak w tym samym szeregu, by walczyć o niepodległość. A czy był jakiś konflikt między Polakami w czasie II wojny światowej? Owszem, Sikorski mścił się na Piłsudczykach. Ale czyż była to jakaś wojna polsko – polska? W 1980 roku Polacy wywalczyli prawo do niezależnych związków zawodowych. I ile ich wtedy powstało? Oprócz jakiegoś malutkiego, zwanego autonomicznym, Polacy utworzyli jeden. Dziesięciomilionowy! Największy ruch społeczny w dziejach świata! Konflikty i podziały były wszczynane, ale przecież bezskutecznie. A dziś wiemy, że robiła to antypolska agentura.

Ględzenie o jakichś „odwiecznych polskich skłonnościach do podziałów” jest fałszowaniem historii produkowanym przez wrogów Polski. Tego rodzaju rojenia nie są niczym innym, jak tylko życzeniowym myśleniem agentury wpływu, obcych organów propagandy, szpiclów nieprzyjaznych mocarstw.

Jest kategoria czynów, które z każdej zbiorowości wrogie jej elementy automatycznie wykluczają. Jeśli w imię obcych tej zbiorowości interesów dąży ktoś do jej osłabienia, poniżenie, podporządkowania to przecież przestaje być jej członkiem. Świetnie rozumiał to hetman Franciszek Ksawery Branicki, który w momencie III Rozbioru stwierdził: „A więc jestem Rosjaninem”. Wniosek wyciągnął więc logiczny – działał na szkodę Polski, w trakcie czego de facto Polakiem być przestał i w pewnym momencie oficjalnie zdefiniował się jako nie – Polak. Mamy dziś w naszym kraju mnóstwo takich, którzy są na identycznej drodze. Czy choćby w minimalnym stopniu świadczyć to może o jakichś „podziałach między Polakami”? Otóż – nie! Jeśli ktoś sam stawia się poza Polską to konflikt z jego udziałem nie jest już konfliktem wewnątrz – polskim. To jest już wtedy konflikt Polski z kimś, kto do niej nie przynależy.

Jeśli ktoś występuje przeciw polskim granicom, jeśli podważa podmiotowość naszego państwa, wykorzystując swoje stanowisko dąży do jego osłabienia, kłamliwie oczernia Polskę na arenie międzynarodowej to czy może być jeszcze definiowany jako członek zbiorowości, której konsekwentnie zadaje szkody? Może formalnie mieć jeszcze obywatelstwo polskie (choć tacy coraz częściej swoje obywatelstwo definiują jako jakieś „unijnoeuropejskie”), ale tożsamościowo czy mentalnie każdy taki osobnik z polskością już się pożegnał.

Mamy w Polsce część populacji ogłupioną antypolską propagandą. Przede wszystkim mamy jednak w Polsce Polaków i wrogów Polski. Takie i tylko takie linie zasadniczych podziałów między mieszkańcami Polski przebiegają. Wszystkie natomiast rzekome „wojny polsko – polskie” czy „wewnątrzpolskie konflikty” to tylko i wyłącznie wymysły antypolskiej propagandy.

Artur Adamski

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz swój komentarz!
Proszę wpisać tutaj swoje imię

Powiązane artykuły

Pozostańmy w kontakcie

26,463FaniLubię
274SubskrybującySubskrybuj
- Reklama -spot_img

Najnowsze Artykuły

Skip to content