8,7 C
Warszawa
wtorek, 16 kwietnia, 2024

Głęboka niepamięć – Jerzy Pawlas

26,463FaniLubię

Nawet w epoce posthistoryzmu nie sposób udowodnić, że bez przeszłości można mówić o przyszłości.

Obóz Auschwitz wybudowali Niemcy w 1940 roku jako miejsce eksterminacji polskiej warstwy przywódczej. Obóz Birkenau założyli Niemcy w 1942 roku, aby dokonać ludobójstwa na Żydach. Obchodzona w tym roku 77. rocznica zajęcia Auschwitz-Birkenau przez czerwonoarmiejców jako Międzynarodowy Dzień Pamięci o Ofiarach Holokaustu (właśnie minęła 80. rocznica konferencji w Wansee) jest więc nieporozumieniem. Bo co innego rocznica zajęcia obozu, a co innego holokaust. Poświęcone mu uroczystości powinny się odbywać w Birkenau, a nie w Auschwitz. Wynika to z historii tego miejsca.

- Autopromocja - KLIKNIJ NA GRAFIKĘ-

Czekamy na interesujące podarunki od przyjaciół – ujawnił ukraiński minister obrony. Polska zadeklarowała przekazanie broni i amunicji defensywnej. Swego czasu nasz kraj pierwszy uznał niepodległość Ukrainy. Tego wspaniałomyślnego, bezwarunkowego gestu strona ukraińska nigdy nie doceniła. Nie zgodziła się na ekshumację ofiar ludobójstwa na Wołyniu, nie odcięła się od banderyzmu w swojej polityce historycznej. Na Cmentarzu Orląt Lwowskich nie eksponuje się nawet legendarnych lwów. Pomijając nikłą znajomość tych bolesnych faktów, polskie społeczeństwo, może teraz podziwiać w Zamku Królewskim w Warszawie książki z biblioteki króla Stanisława Augusta Poniatowskiego, które „jakimś cudem” znalazły się Kijowie, skąd je użyczono.

Biurokracja brukselska, realizując swe federalistyczne ambicje, narzuca naszemu państwu swoje pomysły – już to w wymiarze sprawiedliwości, już to w sferze obyczajowej. Polski rząd rozpatruje je, jakby zapomniał o protokole brytyjskim, podpisanym przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego, gwarantującym naszemu krajowi wyłączność w wymiarze sprawiedliwości czy sprawach obyczajowych. Tak więc unijny szantaż (blokowanie funduszy) dotyczący Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego jest niezgodny z traktatem i nie ma żadnego usprawiedliwienia.

Jednak strona polska godzi się na ten kontredans. Teraz przystąpił do niego również prezydent z propozycją reformy Izby. Tę nienormalność pozwala sobie komentować i oceniać Departament Stanu USA – „ten ruch okazuje jego przywództwo i zobowiązania do praworządności w Polsce i relacji Polski z UE”.

Prawda i podróbki

Minister Czarnek rozmawiał z parą prezydencką o projektowanych zmianach w prawie oświatowym. Media nie podają, czy rozmowy dotyczyły wprowadzenia nowego przedmiotu – historia i teraźniejszość, czy histerii opozycji, obawiającej się ukrócenia praktyk manipulacyjnych przez organizacje pozarządowe, grasujące w szkołach za przyzwoleniem lewicowo-liberalnych nauczycieli. A przecież bez przekazania młodym ludziom prawdy historycznej nie sposób mówić o świadomych obywatelach.

Mieniący się reprezentacją chłopstwa, niegdysiejsi współsprawcy stanu wojennego – przejęli historyczną nazwę PSL i legendę Wincentego Witosa. Szalbierstwo się udało. Teraz odpady Włodzimierza Czarzastego – zresztą popłuczyny po PZPR i SLD – paradują w Sejmie i mediach pod zawłaszczoną nazwą PPS. Liczą na powszechną nieznajomość historii, bo przecież nie sposób ich skojarzyć z przedwojennym PPS – reprezentacją niepodległościowej antyrosyjskiej lewicy społecznej.

Prawdziwa historia zawsze się ujawni – obiecują reklamy popularnej hagiografii komunistycznego aparatczyka. W filmie „Gierek”, gloryfikującym I sekretarza KC PZPR, nie ma mowy choćby o masakrze na Wybrzeżu w 1970 roku, o wilii na katowickim Brynowie czy aferze „Żelazo”, o PRL-owskim zadłużeniu czy konstytucyjnej przyjaźni z ZSRS. Jest propaganda w socrealistycznym sosie, mitologia zastępująca przekaz historyczny, tym bardziej demoralizująca, że dzieje PRL nie są znane młodemu pokoleniu. Ono nie będzie domagało się prawdy (jak choćby „Hańba domowa” Jacka Trznadla). Zadowoli się również oglądaniem wspomnieniowej, lecz pomijającej wątek stalinowski, wystawy o noblistce Wisławie Szymborskiej.

Lewicowe odmóżdżenie

Wydawało się, że wystarczy jako taka znajomość angielskiego i obsługi komputera, by uformować postępowego, otwartego klienta, konsumenta i obywatela, wrażliwego na ekologizm, genderyzm, feminizm, mniejszości seksualne i inne lewicowe utopie, wolnego od uciążliwych tradycji i wartości. Reszty takiego wychowania miały dokonać media społecznościowe. Już tylko 12 proc. uczniów II klasy szkoły podstawowej nie korzysta z tych mediów, natomiast 1/3 uczniów szkół ponadpodstawowych spędza w sieci internetowej 4-6 godzin dziennie.

Taka patologia nie wywołuje jednak zainteresowania opozycji, lecz mający wejść do programu nauczania nowy przedmiot, historia i teraźniejszość, wywołuje sprzeciwy. Poseł Michał Szczerba już ogłosił swój protest, choć nawet nie wydano podręczników. – To będzie realizacja pisowskich interesów w polityce historycznej i ideologicznej – stwierdził. – Betonowa prawica będzie wychowywać nowych pisowców.

Resort odpowiada – nie ma jeszcze podręczników ani podstawy programowej. Protest pokazuje, że opozycja po prostu boi się prawdy historycznej.

Ideologizacja zamiast racji rozumowych jako program edukacyjno-wychowawczy wydaje się znacznie groźniejsza. W 2020 roku przeciętny nastolatek hipnotyzował się wyświetlaczem komputerowym lub telefonicznym ok. 12 godzin na dobę (lekcje on-line 7 godz.). Tymczasem braki w wykształceniu ujawniają się nawet w mediach publicznych, gdy spiker wymawia nazwisko niemieckiego malarza Lucasa Cranacha po angielsku. Warszawskie feministki chcą przemianować rondo Romana Dmowskiego na rondo Praw Kobiet, bo nie wiedzą, że ten polityk właśnie o ich prawa walczył (od 1919 roku kobiety w Polsce mają oprawa wyborcze).

Jeżeli uczeń czyta w podręczniku, że 1 września 1939 roku rozpoczęła się II wojna światowa, najkrwawszy konflikt w dziejach ludzkości, to poznaje tylko część prawdy. Powinien wiedzieć, że 1 września 1939 roku Niemcy napadły na Polskę wbrew podpisanemu traktatowi o nieagresji. Jeżeli nie dowie się, że do końca XVII wieku moskiewskie elity mówiły po polsku, to nie będzie doceniał znaczenia polskiej kultury w rozwoju cywilizacji europejskiej. Nauczanie historii powinno więc uzupełniać te braki. Wiedza uchroni młodzież przed manipulacjami.

Antylustracyjna inteligencja

Zamiast dociekać prawdy, prześcigają się w destrukcji języka i podmienianiu pojęć, w postępowej sztafecie w wdrażaniu neomarksizmu-genderyzmu, w propagowaniu ideologii nowej lewicy, szermując takimi zaklęciami, jak wielokulturowość, tolerancja czy inkluzyjność. Krajowe uczelnie nie tworzą jakiegoś modelu polskiej narracji historycznej (z rzadka reagując na nieprawdziwe oskarżenia ze strony zagranicznych dyfamatorów), lecz usiłują nawiązać do czołowych zachodnich trendów nowoczesnej nauki – jak np. krytyczna teoria rasy. Uczeni doszukują się w I Rzeczpospolitej „imperium kolonialnego”, przy czym niewolnikami mieli być chłopi pańszczyźniani. Choć takie bajdy przeczą prawdzie historycznej, można je „badać i analizować”, a nawet – eksploatując je w wypracowaniach literackich – otrzymać noblowską nagrodę.

Szkolnictwo wyższe – w przeciwieństwie do wymiaru sprawiedliwości – nawet nie deklarowało jakiegoś oczyszczenia. Z dobrodziejstwem inwentarza przeszło do Polskiej Rzeczpospolitej Grubokreskowej. Co więcej, równocześnie nastąpiło cudowne rozmnożenie szkół wyższych (mniejsza o poziom naukowy). Nauczyciele akademiccy dorabiają się jak przedsiębiorcy w tych przedsiębiorstwach. Wielu z nich zawdzięcza swą karierę legitymacji partyjnej, bądź bezpieczniackim donosom. Nic dziwnego, że na uczelniach nie przeprowadzono dekomunizacji i lustracji.

Ciekawe, dlaczego to nie przeszkadza studentom. Nie wiadomo, w jakim stopniu wynika to z niewiedzy, a w jakim ze zwykłego oportunizmu. W ten sposób peerelowscy karierowicze kształtują pokolenia konformistów, pokolenia inteligencji antylustracyjnej. Tymczasem Węgrzy zdołali wprowadzić program kształtowania patriotycznej elity, reformując uczelnie wyższe.

W naszym kraju produkuje się kosmopolitycznych wykształciuchów, którym nie przeszkadza nieznajomość prawdy historycznej i zanik tożsamości narodowej, bo ukazano im przyszłość w kosmopolityzmie brukselskim. Na szczęście jest jeszcze IPN i jego działalność edukacyjna.

Zaprzepaszczone dziedzictwo

Inicjatywa Adama Borowskiego, by na tablicach upamiętniających miejsca kaźni z czasów II wojny światowej, zastępować określenie „hitlerowcy” bliższym prawdy historycznej określeniem „Niemcy”, spotkała się ze sprzeciwem stołecznego magistratu. Tak, jakby prawda historyczna nie była podstawą świadomości narodowej.

Takie stanowisko jednak specjalnie nie dziwi, gdy wziąć pod uwagę obstrukcję w tłumaczeniu na niemiecki raportu strat wojennych w Warszawie, sporządzonego za stołecznej prezydentury Lecha Kaczyńskiego. Zresztą liczenie odszkodowań wojennych w skali kraju i związanych z tym reparacji też się przedłuża. Tymczasem Polacy, mieszkający w Niemczech, wciąż czekają na zwrot majątku i nieruchomości, zagrabionych przez Niemców podczas II wojny światowej.

Publiczne telewizje Polski i Litwy wyprodukowały film o Tadeuszu Kościuszce, „konfrontując głosy polskich i litewskich historyków”. Promowanie takich „wspólnych” bohaterów wydaje się mocno wątpliwe, tak jak dotychczasowy rezultat „przyjaznych” relacji polsko-litewskich. Jak na razie Polacy na Litwie mogą już poprawnie napisać „Mickiewicz”. Pisownia innych nazwisk (ze znakami diakrytycznymi) pozostaje do rozpatrzenia, tak jak polskie nazwy topograficzne, reprywatyzacja czy ograniczanie polskiego szkolnictwa.

Szykany litewskiego rządu wobec ludności polskiej są sprzeczne z prawem międzynarodowym, ale to jakoś uchodzi uwadze polskiej dyplomacji. Tymczasem wystarczy przypomnieć losy Polaków, skutecznie wyrugowanych z Kowieńszczyzny w okresie międzywojennym.

Cokolwiek by mówić, elementem pamięci zbiorowej czy tożsamości etniczno-kulturowej jest dorobek cywilizacyjny I Rzeczpospolitej. W wyniku jałtańskiej zdrady jego materialne osiągnięcia pozostały poza obecnymi granicami. Zabytkowe budowle – świeckie i sakralne – najczęściej po prostu niszczeją. Państwa, które zostały nimi obdarowane, traktują je po macoszemu, choć to obiekty kultury nie tylko polskiej, lecz także europejskiej, a przecież obecni właściciele zabytków aspirują do tej właśnie europejskości. Pozostaje sprawą polskiej dyplomacji lub organizacji międzynarodowych, żeby wpisać relikty polskiej kultury I Rzeczpospolitej na listę UNESCO.

W sytuacji nasilających się tendencji kosmopolitycznych, związanych z kształtowaniem obywatelskości unijnej i federalistycznego państwa brukselskiego, odwoływanie się do świadomości i tożsamości kulturowo-narodowej wydaje się równie istotne jak postulat aktywnej polityki historycznej. W przeciwnym razie pozostaje nam permanentne tłumaczenie się z „polskich obozów koncentracyjnych”.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz swój komentarz!
Proszę wpisać tutaj swoje imię

Powiązane artykuły

Pozostańmy w kontakcie

26,463FaniLubię
274SubskrybującySubskrybuj
- Reklama -spot_img

Najnowsze Artykuły

Skip to content