Nie mamy wątpliwości co do tego, że Jezus zapowiada rzeczy przerażające. Takie, których świat do tej pory nie widział i które nawet trudno sobie wyobrazić. Czytając te Jezusowe zapowiedzi, można odnieść wrażenie, że przyjdzie taki moment, w którym Bóg ukryje gdzieś swoją odwieczną miłość do stworzenia, odsunie na bok swoje miłosierdzie i ojcowską cierpliwość i każe nam przechodzić przez doświadczenia niezwykle trudne. Znaki na słońcu, księżycu i gwiazdach oraz omdlenia ludzi spowodowane przerażeniem to tylko przykłady tego, co czeka nas na końcu świata. Taki właśnie scenariusz będzie się realizował wtedy, gdy Stwórca powie ostatnie słowo.
Czytając powyższy opis, można dojść do wniosku, że to, co ma się kiedyś wydarzyć, kłóci się z naszym obrazem Boga. Postrzegamy Go przecież jako kochającego i miłosiernego. Jako Tego, który nieustannie przebacza i przygarnia i nigdy nie nuży się dawaniem człowiekowi kolejnej szansy.
Nic bardziej mylnego. W naszym postrzeganiu Boga i w tym, co czytamy dziś w Ewangelii, nie ma żadnej sprzeczności. Jezus zapowiada wprawdzie dramatyczne wydarzenia, ale w dalszej części tego tekstu wyraźnie widać, że nie chodzi Mu o straszenie nas. Przeciwnie, Jezus zdaje się rzucać nam koło ratunkowe. Podpowiada nam wszystkim, co powinniśmy zrobić, by z tych dramatycznych wydarzeń wyjść obronną ręką. Uważajcie na siebie – mówi – aby wasze serca nie były ociężałe wskutek obżarstwa, pijaństwa i trosk doczesnych. Czuwajcie i módlcie się w każdym czasie – zachęca, wiedząc, że ci, którzy będą przy Bogu do końca, zostaną ocaleni i, mówiąc językiem Ewangelii, nawet wtedy włos z głowy im nie spadnie.
Nie każdy więc musi się bać końca świata. Lękać się tego dnia powinni przede wszystkim ci, którzy odrzucają Boga. Dla nich dzień Paruzji będzie bardzo trudnym doświadczeniem. I nie ma się co łudzić, że właśnie w tej ostatniej chwili zaczną do Boga wołać i prosić o litość. Mądrze powiedział kiedyś św. Alfons Maria Liguori: „Mało prawdopodobne, aby o miłosierdzie w godzinie śmierci wołali do Boga ci, którzy przez całe swoje życie nie chcieli mieć z Nim nic wspólnego”.
o. Piotr Recki SchP
recki@pijarzy.pl
