Kiedy w Polsce obchodziliśmy święto Trzech Króli, w Stanach Zjednoczonych przypomniano przykrą rocznicę gwałtownych wydarzeń na Kapitolu – siedzibie amerykańskiego kongresu. Rok temu zwolennicy Trumpa uczestniczyli w zgromadzeniu, na którym prezydent wezwał uczestników do marszu po demokrację na Kapitol.
Tego dnia Kongres miał zatwierdzić oficjalne wyniki wyborów prezydenckich i ogłosić wygraną Bidena. Wielu zgromadzonych potraktowało wezwanie Trumpa dosłownie i dotarło na Kapitol, forsując kolumny i nielegalnie wkraczając na teren obrad. Doszło do gwałtownych zamieszek z użyciem broni. Zastrzelono jedną kobietę wdzierającą się do budynku. Parę godzin póżniej zmarł policjant z Kapitolu, który dostał ataku serca, kiedy użyto gazu. Ponadto w ciągu kilkunastu dni czterech policjantów broniących budynku popełniło samobójstwa. Aresztowano i przesłuchiwano 725 osób ze wszystkich stanów USA, z czego kilka wyrokiem sądu trafiło do więzienia. Innym zasądzono areszt domowy do czasu rozprawy.
Kongres chciał natychmiast utworzyć komitet do wyjaśnienia zajść, ale jego formowanie zajęło wiele czasu. Przyczyny zamieszek stały się sprawą polityczną. Do tej pory oczekuje się na dokumenty z Białego Domu oraz z siedziby biura policji z Kapitolu, która jest odrębnym i niezależnym oddziałem pilnującym budynków i obszaru siedzib Kongresu USA. Głęboki podział społeczeństwa i nienawiść, jaką demokraci okazują Trumpowi, nie pomaga w rozwiązaniu sprawy i ukaraniu winnych. Nancy Pelosi, przewodnicząca Kongresu – trzecia osoba w państwie, odpowiedzialna za policję na Kapitolu – nie chce udostępni
żadnych dokumentów do komisji. Były szef sztabu Trumpa, Mark Meadows, odmawia złożenia jakichkolwiek wyjaśnień i przesłania dokumentów oraz nagrań rozmów byłego prezydenta w tym dniu. Pozwy trafiają do sądu i rozprawy już się toczą, ale wielomiesięczne oczekiwania nie wróżą szybkich rezultatów.
Obecny prezydent Biden wygłosił płomienne przemówienie w rocznicę tragicznych zajść, ale zamiast wezwać do spokoju i zjednoczenia kraju, skupił się na obarczaniu winą Trumpa. Obie partie nawzajem wytykają sobie błędy i odmawiają współpracy w zakończeniu dochodzenia. Były prezydent wystosował odezwę do narodu; wykazał, jak bardzo stronnicza i niewiarygodna jest partia demokratyczna, która powinna się raczej nazywać socjalistyczna. Oświadczył: Od początku, wszystko czego Amerykanie chcą, to dobra praca, bezpieczne osiedla, mocne granice, dobre szkoły, dumny naród i rząd, który SŁUCHA amerykańskich obywateli. Nie można się nie zgodzić z takim poglądem – większość narodów chce żyć w takich warunkach.
Czy Trump chce wrócić do polityki? Wszystko wskazuje na to, że tak. Zarząd partii republikańskiej jest opanowany przez jego zwolenników, a były prezydent sam „namaszcza” kandydatów, którzy mają startować w tegorocznych wyborach do Kongresu. Spośród demokratów obecnie zasiadających w kongresie, aż dwudziestu pięciu zrezygnowało z ponownego kandydowania, dając dużą szansę republikanom. Partia demokratyczna i jej główni zarządzający, Nancy Pelosi (przewodnicząca Kongresu) i Chuck Schumer (przewodniczący Senatu), wprowadzają tak drastyczne zmiany w Ameryce, że większość ludzi będzie szukała alternatywy. To, co pokazują obecnie demokraci, nie ma nic wspólnego z dawną partią, szczycącą się reprezentowaniem wszystkich ludzi i oferującą szeroko pojętą demokrację. W większości wielkich konglomeracji, gdzie rządzą demokraci, wybrano prokuratorów generalnych (odpowiadających za sądy i sprawy prawne), którzy odmawiają aresztowania kryminalistów, nawet wielokrotnych przestępów. Uważają, że byłoby to nieludzkie i rasistowskie. Nie wspominają jednak ani o ich o ofiarach, ani o zdemolowanych budynkach. W Nowym Jorku wybrano nowego burmistrza, byłego policjanta, Erica Adamsa, który chociaż kandydował z partii demokratycznej, dawał nadzieję na przywrócenie praworządności w mieście. Ale niestety prokuratorem generalnym został lewicowy – określiłabym go nawet bolszewicki – prawnik, który chce zwalniać kryminalistów z więzień i skraca
im wyroki. Nie chce również przywrócić kaucji przy aresztach, nawet mordercom. Obaj są Afroamerykanami, co jest wskaźnikiem lewicowej indoktrynacji. W ubiegłym roku Chicago miało największą od dziesięcioleci liczbę zabójstw – głównie w potyczkach gangów narkotykowych, w gettach zamieszkałych przez Afroamerykanów. Inną bardzo sporną decyzją demokratów jest nauczanie (a raczej indoktrynowanie) tzw. teorii CRT – Critical Black Theory, w której to czarni ludzie wciąż są uciskani i wyzyskiwani przez białych, za co należą im się odszkodowania. Wielu Afroamerykanów protestuje przeciwko temu, uważając słusznie, że jest to uczenie dzieci rasizmu. Również nowe zarządzenia Białego Domu, dotyczące leczenia COVID–19 – przyznają pierwszeństwo szczepienia czarnoskórym i kolorowym, a nie tym, którzy potrzebują opieki lekarskiej.
Tak zmieniającej się rzeczywistości – powiedziałabym nieamerykańskiej –sprzeciwia się Trump, który rozumie doskonale, jak bardzo socjalizujące elity zmieniają kraj. Wielu ludzi pyta, czy partia republikańska nie ma innych kandydatów – na pewno będzie miała, podobno nawet były wiceprezydent Mike Pence sprawdzał opinie w stanie Rhode Island, tradycyjnie będącym wskaźnikiem popularności kandydatów. Jak duże jest poparcie dla Trumpa i partii republikańskiej wśród niezależnych głosujących pokazały wybory w stanie West Virginia, w którym zdecydowanie wygrał republikanin, i w New Jersey, w którym tylko minimalnie przegrał.
Jednak opiniotwórcze media internetowe i telewizyjne, na przykład CNN, od początku utrwalają wizerunek Trumpa jako groźnego nacjonalisty i żądnego władzy dyktatora. Kto nie potrafi zrozumieć realiów, uznaje tę narrację za jedyną. Mój siostrzeniec, mieszkający obecnie w San Francisco, nie znosi Trumpa – uważa go za zarozumiałego człowieka, któremu brakuje podstaw w dyplomacji. Zgadzam się z tym brakiem „światowej ogłady”, ale w wielu przypadkach popieram zachowanie Trumpa. Jeśli w czasie spotkania w Białym Domu z Angelą Merkel prezydent USA nie podał jej ręki, bo się z nią nie zgadzał, to był to dla mnie jasny obraz polityki jaką zamierzał kontynuować. Przypomnijmy Nord Stream 2 – Trump od razu nałożył sankcje na wszystkie firmy zaangażowane w budowę rurociągu. Innym przykładem są konferencje prasowe, w czasie których Trump zarzucał dziennikarzom CNN posługiwanie się fake newsami i nie odpowiadał na ich pytania. To oczywiście rozwścieczało reprezentantów tej stacji, która produkowała jeszcze więcej antytrumpowych historyjek.
Czy wolimy narrację uśmięchniętego Joe Bidena, który czyta z telepromptera i potem odwraca się i wychodzi, nie odpowiadając na pytania żadnego dziennikarza? Uśmiech prezydenta i dyplomatyczna postawa nie zawsze prognozują dobre rządy.
Pierwsza rocznica rządów demokratów i prezydenta Bidena sygnalizuje poważne zmiany w zarządzaniu państwem, od dziesięcioleci mającym wpływ na cały świat. Czy chcemy niedyplomatycznego prezydenta, który nie zabiega o względy mediów czy uśmiechnietego pana, którego administracja przekroczy wszelkie oczekiwania?
Dobre, ale niestety też negatywne.