4,9 C
Warszawa
sobota, 20 kwietnia, 2024

Porozumienie czy zdrada elit?1989 rok – Okrągły Stół w Polsce – kulisy i konsekwencje – Andrzej Kołodziej

26,463FaniLubię

W naszej najnowszej historii jest zdarzenie, którego nie umiemy nazwać ani precyzyjnie określić jego daty.

Republika Okrągłego Stołu
Obrady Okrągłego Stołu

Transformacja ustrojowa, koniec pewnej epoki, koniec socjalizmu, upadek systemu – to kilka prób określenia zjawiska, o którym prawie wszyscy uczestnicy wypowiadają się z lekkim zażenowaniem. Nie ma ustalonej daty „tak doniosłego wydarzenia”, choć doszło do niego stosunkowo niedawno.

- Autopromocja - KLIKNIJ NA GRAFIKĘ-

Jedni twierdzą, że to data rozpoczęcia albo zakończenia rozmów Okrągłego Stołu, inni że wybory 4 czerwca 1989 roku, a jeszcze inni, że 16 września 1989 roku, czyli w dniu powołania Tadeusza Mazowieckiego na urząd premiera.

Czy Polacy powinni jakoś szczególnie świętować którąś z tych dat? Zdecydowanie nie. Najważniejszym wydarzeniem politycznym był strajk w sierpniu 1980 roku i powstanie Solidarności. To, co działo się potem, w 1988 i 89 roku, było już tylko następstwem tamtego wielkiego zdarzenia. Dlatego jedyną istotną cezurą wyznaczającą początek upadku komunizmu powinien być zwycięski strajk w sierpniu 1980 roku.

Temu, co wydarzyło się w Polsce i w innych krajach, w 1988 i 1989 roku warto przyjrzeć się z bliska i wyjaśnić, czym naprawdę był Okrągły Stół – ratowaniem Polski czy ratowaniem komunizmu przed nieuchronną falą przemian. Dla uwiarygodnienia Okrągłego Stołu mówili jednym głosem „trybuni ludowi”, dziennikarze i historycy, oczywiście opierając swoje opinie, „miażdżące” każdy sprzeciw, jedynie na „wiarygodnym” oświadczeniu Kiszczaka czy Urbana o stanie wyższej konieczności.

Wielu historyków przedwcześnie użyczyło swojego autorytetu dla uzasadnienia nieuchronności pojednania z dotychczasowym wrogiem. Dziś się zżymają na swoją ówczesną naiwność i głupotę, ale niestety nie potrafią się uwolnić od syndromu „nadrzędnej konieczności” Okrągłego Stołu. Wtedy jednak bez wahania przyjmowali racje Kiszczaka za swoje i głosili je wszem i wobec, stając się dyżurnymi historykami mediów. Osiągnąwszy pozycję najważniejszych urzędowych historyków, nie zamierzali ujawniać prawdziwych faktów, bo to mogłoby wystawi

ich na śmieszność.

Od tamtych wydarzeń mija 25 lat, a to oznacza zdjęcie klauzuli tajności z dokumentów opisujących tajne wówczas działania i układy międzynarodowe. Ujawnienie tych dokumentów może oznaczać, że trzeba będzie schować głęboko wiele prac doktorskich, a tzw. systemowych historyków odesłać na emeryturę.

Sam fakt powstania Okrągłego Stołu był niecodziennym zjawiskiem. Czymś na kształt teatru, a może cyrku z uwagi na specyfikę okrągłej areny. Jednak najważniejsze znaczenie miała jego otoczka, a ściśle mówiąc, to co było bezpośrednią przyczyną rozpoczęcia obrad.

Aby to lepiej zrozumieć, muszę sięgnąć do początku 1987 roku. Dowiedziałem się wtedy, że Jaruzelski powrócił z wizyty u Papieża bardzo odmieniony. Najpierw dotarła do mnie informacja, że pan generał chce demokratyzować Polskę. Wiadomość była zaskakująca, tym bardziej że pochodziła z wiarygodnego źródła, więc nie należało jej lekceważyć. W potwierdzeniu otrzymałem jeszcze bardziej zdumiewającą informację, że może tu chodzić o rozmowy z opozycją. Była to inicjatywa, która w czerwcu 1988 roku zaskoczyła, episkopat, opozycję i innych. O tamtym zdarzeniu gen. Kiszczak powiedział:

Po powrocie z Rzymu gen. Jaruzelski był zdania, że trzeba będzie u nas w Polsce szukać kompromisu historycznego na wzór włoski. Do przyjęcia tej koncepcji trzeba będzie stopniowo przygotowywać szeregi partyjne.

W 1987 roku gen. Jaruzelski prosił Papieża, aby poparł starania rządu PRL o zniesienia embarga gospodarczego nałożonego na Polskę po wprowadzeniu stanu wojennego. Według wiarygodnych informacji Papież obiecał pomoc, w zamian za znaczącą liberalizację działań komunistów wobec Solidarności. Po powrocie do kraju Jaruzelski polecił Kiszczakowi wstępne przygotowanie koncepcji utworzenia w Polsce trójczłonowego systemu politycznego z dopuszczeniem na scenę bliżej nieokreślonej formy tzw. reprezentacji społecznej. Trudno dzisiaj oceniać, czy plany generała zostałyby kiedykolwiek zrealizowane czy było to tylko tworzenie pozorów. Wiele wskazuje na to, że generał nie był entuzjastą przemian. Co prawda w archiwach są ślady wskazujące, że podczas wizyty w Moskwie w 1987 roku wprost namawiano go do podjęcia działań w kierunku zmian. Jednak w Polsce nie działo się nic nadzwyczajnego i władza nie dążyła do zbliżenia z opozycją.

Prof. Dudek przypomina słowa I sekretarza, które można uznać prawie za nakaz: Jeśli partia nie pokieruje realizacją konkretnych przemian, to uczyni to ktoś inny. Dlatego my, komuniści, nie możemy siedzieć bezczynnie i nic nie robić. Dopiero później, gdy poznałem więcej faktów, zrozumiałem, że było to ostrzeżenie dla Jaruzelskiego przed czymś, co wkrótce miało nastąpić. W świetle tego faktu słowa Ronalda Reagana, a w zasadzie wezwanie Gorbaczowa latem 1987 roku do zburzenia muru berlińskiego, brzmią zupełnie inaczej i wydaje się oczywiste, że Reagan wiedział, o czym mówi i był już pewny, że to się zdarzy. Kolejna zadziwiająca informacja dotarła do mnie po aresztowaniu Kornela Morawieckiego, na przełomie listopada i grudnia 1987 roku. Plan zjednoczenia Niemiec był w owym czasie czymś z pogranicza baśni i nawet w wersji handlowej (15 mld dolarów pomocy materialnej rządu USA dla Moskwy za cenę zjednoczenia) byłby mało wiarygodny, gdyby informacja nie pochodziła z najbliższego otoczenia gen. Jaruzelskiego. „Źródło” dawało podstawy przypuszczenia, że generałowie Kiszczak i Jaruzelski naprawdę rozmawiają o takiej koncepcji. Potem potwierdził to Józef Czyrek, ówczesny minister spraw zagranicznych.

Tak więc przed 1987 roku absolutnie nic nie zapowiadało jakiejkolwiek zmiany w przestrzeni porozumienia społecznego. Do tego momentu Jaruzelski trwał na stanowisku, że z wrogiem się nie rozmawia i nie dopuszczał żadnego sposobu porozumienia z opozycją. Jeśli Kiszczak miał opracowa

jakąś formułę porozumienia z udziałem strony społecznej, to tą stroną mieli być naukowcy i ludzie kultury niezwiązani z opozycją polityczną. Kiszczak był jedynym wykonawcą woli Jaruzelskiego i przy użyciu resortu MSW realizował grę z opozycją zaakceptowaną tylko przez najwyższego genseka.

Tak też było kilka lat wcześniej, gdy prowadził grę na uwikłanie liderów opozycji we współdziałanie z funkcjonariuszami MSW, o czym kiedyś Jan Lityński pisał: Oto okazało się, że czołową siłą polityczną w kraju jest policja. Przesłuchania w więzieniach i aresztach, rozmowy z gen. Kiszczakiem i jego podwładnymi nie były tym, za co je braliśmy — rutynowymi działaniami policyjnymi, lecz przeciwnie — negocjacjami politycznymi.

Nie wiem, co to oznacza, ale być może rola policji okaże się ważniejsza niż rola wojska po 13 XII. (Jan Lityński, W nowym układzie politycznym, Tygodnik Mazowsze, nr 181 z 24 września 1986 roku). Rzeczywiście niektórzy liderzy solidarnościowego podziemia uwierzyli, że rozmawiając z oficerami MSW rozmawiają z przedstawicielami władzy, która była w rękach generałów, (najbardziej znane są spotkania Bogdana Lisa po wyjściu z więzienia z oficerami SB w gdańskim hotelu Heweliusz) – a tymczasem informowali SB, jak powinna się rozprawić z ich rywalami z opozycji.

Choć mówiło się o ewentualnym porozumieniu władz PRL z opozycją polityczną, zostałem aresztowany w Gdańsku 21 stycznia i osadzony w areszcie śledczym przy Rakowieckiej w Warszawie.

Aresztowanie nie było dla mnie niczym nowym. Nie dziwiła mnie też zwyczajna, trwająca jakiś czas, procedura śledztwa. Sytuacja się zmieniła, gdy w pierwszych dniach marca 1988 roku zostałem poproszony na rozmowę, a nie przesłuchanie, z oficerami MSW. Panowie oficerowie nie chcieli już ode mnie żadnych szczegółów dotyczących postępowania procesowego, ale z troską wypowiadali się o stanie gospodarczym Polski i próbowali mnie namówić do jej wspólnego ratowania. Byłem zaskoczony, ponieważ proponowali znacznie większą liberalizację systemu gospodarczego, a potem politycznego niż TKK i warszawska lewicowa opozycja. Było tylko jedno „ale” – Solidarność Walcząca miała zaprzestać totalnego potępiania komunizmu i zaakceptować porozumienie z obecną ekipą rządzącą. W pierwszej chwili pomyślałem, że to powrót wcześniejszej metody Kiszczaka stosowanej wobec aresztowanych liderów solidarnościowego podziemia, o której pisał Jan Lityński, ale po kilku spotkaniach zauważyłem ich zniecierpliwienie i jakby wiarę w nieuchronność tego, do czego mnie usiłowali przekonać. W którymś momencie nie kryli, że równocześnie prowadzą w tej sprawie „rozmowy” z moimi kolegami z kierownictwa SW pozostającymi na wolności. Kiedy jednak na kolejnym spotkaniu nagle zaproponowali mi wyjazd za granicę, zrozumiałem, że niewiele wskórali u kolegów działających na wolności. Niewiele wiarygodnych informacji docierało do mnie wówczas zza murów, ale nabrałem przeświadczenia, że musi się dziać coś bardzo ważnego. O tym dowiedziałem się w Rzymie, gdzie trafiłem wraz z Kornelem Morawieckim 30 kwietnia 1988 roku wprost z aresztu przy Rakowieckiej.

2 maja 1988 roku w Rzymie dziennikarze z RAI 3 (stacja telewizyjna komunistów włoskich) usiłowali mnie namówić do udziału w programie telewizyjnym z dyskusją o najnowszych propozycjach zmian systemowych Gorbaczowa. Oczywiście odmówiłem, ponieważ dopiero wyszedłem z więzienia i niewiele wiedziałem o ostatnich wydarzeniach politycznych na świecie. Jednak podczas tej prawie dwugodzinnej rozmowy dowiedziałem się o opublikowanym w jakimś południowoamerykańskim piśmie wywiadzie z Gorbaczowem, który zapowiadał nadejście w najbliższych miesiącach zmian liberalizujących system komunistyczny w bloku wschodnim i gwarantujących trwały pokój w Europie. Nikt wówczas nie rozumiał, o czym on mówi, a ja natychmiast przypomniałem sobie wzmianki dotyczące zjednoczenia Niemiec. Natychmiast rozpocząłem zbieranie informacji, aby zrozumieć, w którym kierunku zmierzają propozycje Gorbaczowa. Przez kraj przelewała się fala strajków, liderzy opozycji robili wszystko, aby nie dopuścić do ich rozwinięcia. Miałem pewność, że te strajki są autentyczne, a tzw. elity opozycji politycznej nie mają nad nimi kontroli. Wkrótce nawiązał ze mną kontakt redaktor Kultury Paryskiej, Jerzy Giedroyć, i poprosił o spotkanie i rozmowę o sytuacji politycznej w Polsce.

W czerwcu 1988 roku pojechałem nielegalnie do Paryża. Po wielu godzinach rozmów z redaktorem napisałem artykuł o kulisach przygotowań do Okrągłego Stołu, czyli ratowania komunizmu w Polsce i w Europie. Zanim do tego doszło, w Polsce wydarzyło się coś zaskakującego.

Podczas naszego drugiego spotkania redaktor poprosił mnie o pozyskanie dokładnych informacji na temat koncepcji „Rządu Ocalenia Narodowego”. Miały się one pojawić w kręgach związanych z episkopatem. Nie było to trudne, już po kilku dniach wiedziałem o propozycji, jaką Stanisław Ciosek złożył w imieniu gen. Kiszczaka ks. Orszulikowi.

3 czerwca 1988 roku Stanisław Ciosek zaskoczył ks. Orszulika wiadomością, że władze rozważają możliwość powołania rządu koalicyjnego. Oto odpowiedni fragment sprawozdania z rozmów:

Ciosek powiedział, że jest rozważana idea powołania senatu lub izby wyższej parlamentu. W sejmie koalicja rządząca zachowałaby 60–65proc. miejsc. Natomiast w senacie byłoby odwrotnie. Senat miałby prawo wnioskowania, aby kontrowersyjne decyzje sejmu ponownie poddać pod głosowanie, przy czym powinny one wtedy uzyskać większość 2/3 głosów. Ciosek uznał, że pluralizm polityczny w Polsce jest konieczny, zastrzegł jednak, że jest przeciwny pluralizmowi związków zawodowych. Wracał do koncepcji połączenia Solidarności z istniejącymi związkami, przy czym nie musiałyby być one partyjne. Dodał, że ani Amerykanie, ani Niemcy nie mają pluralizmu związkowego.

Pan Ciosek powiedział, że sprawa rozmów politycznych jest pilna; mogą one nastąpić jeszcze w lipcu br. W przyszłym roku będą wybory do sejmu, a przecież najpóźniej do kwietnia trzeba jeszcze przygotować nową ordynację wyborczą. Powiedział, że prof. Stelmachowski jest otwartym rozmówcą, uważnie wysłuchującym argumentów, elastyczniejszym od pana Wielowieyskiego, który, według niego, myśli bardzo schematycznie i jest uparty.

Redaktor był przerażony wieściami z Warszawy o wielkim zainteresowaniu opozycji demokratycznej tą propozycją, uważał, że jej przyjęcie byłoby zdradą i że nie uzyska ona aprobaty.

Tymczasem część „wielkich” z Warszawy obawiała się, że nie zdąży się „załapać” w pierwszym szeregu naboru Kiszczaka i Stelmachowskiego. Bez wątpienia najważniejszą pozycję w tych rozdaniach ze strony społecznej miał Stelmachowski, a z rządu Ciosek. Oczywiście wszystko uzgadniali z głównym reżyserem, czyli Kiszczakiem. Przypuszczalnie był wtedy wielki nacisk na udział w planowanym podziale władzy. Generałowie jeszcze przed strajkiem w sierpniu 1988 roku zyskali pewność, że grupa warszawskich graczy poświęci nie tylko Solidarność, aby mieć udział w podziale władzy. Należy podkreślić, że w trakcie późniejszych obrad Okrągłego Stołu ta koncepcja się nie zmieniła, a została jedynie zatwierdzona i ogłoszona jako wspólnie wypracowane stanowisko.

Napisałem wówczas: Koncepcja polityczna ustalona przez ks. Orszulika i gen. Kiszczaka zmierzała do utworzenia nowego, wiarygodnego rządu PRL. W skład owego rządu mieliby wejść tzw. „liberałowie” z PZPR oraz przedstawiciele ze środowisk niezależnych, jak Geremek, Stelmachowski czy Bugaj. Gdyby kwietniowo-majowe strajki osiągnęły większą skalę, służyłyby za czynnik uwiarygodniający tę koncepcję, gdyż wedle niej powinna być zrealizowana jako element wywalczony przez społeczeństwo.

W rozmowach z redaktorem wielokrotnie wracałem do wątku planowanego zjednoczenia Niemiec, jednak miałem wówczas przeciw swoim informacjom z tajnego źródła przeciwwagę takich autorytetów, jak Jan Nowak Jeziorański czy Zbigniew Brzeziński. Nie wiem, z kim rozmawiał Jerzy Giedroyć, ale dwa lub trzy razy skomentował moje sugestie słowami: Nasi polscy przyjaciele w Waszyngtonie nic o tym nie wiedzą.

Moja ocena ówczesnej sytuacji geopolitycznej Polski znacznie różniła się od poglądów czołowych przedstawicieli emigracji politycznej. Wyjaśniałem:

W tym czasie zaszły pewne zauważalne zmiany w układzie światowym, polegające z jednej strony na zdecydowanym wyprzedzeniu przez Zachód bloku komunistycznego w sferze technologicznej, a z drugiej strony na zwiększonym zainteresowaniu USA bliżej nieokreśloną formułą odprężeniową. Sprzyjało tym tendencjom zapoczątkowane przez nowego sekretarza KPZR Gorbaczowa procesu reform (tzw. pieriestrojki) oraz naturalna tendencja ekipy Reagana do jakiegoś spektakularnego zakończenia ośmioletniej kadencji prezydenckiej wielkim politycznym aktem na rzecz pokoju.

W polityce USA Polska jest widziana jako część bloku sowieckiego i dlatego w stosunku do niej nie ma jakiejś odrębnej polityki. Nie oznacza to jednak, że sytuacja w Polsce nie jest obserwowana w USA i że politykom amerykańskim jest obojętne, co się w Polsce dzieje. Na realne interesy w Polsce w tej strefie (a więc utrzymanie równowagi w Europie) nakładają się takie sprawy, jak problem praw człowieka, zaangażowanie kapitału amerykańskiego (zachodniego), ewentualnie reakcje czołowych przedstawicieli Polonii i polskiej emigracji politycznej.

Kiedy pisałem ten artykuł w paryskim mieszkaniu Ewy Kubasiewicz, nie wierzyłem, że zostanie kiedykolwiek opublikowany. Ostateczna – mocno złagodzona wersja powstała po konsultacjach z Jakubem Karpińskim, który również nie dawał dużych szans na publikację w Kulturze, ale w przeciwieństwie do redaktora uważał, że jeśli tak się sprawy mają, to „warszawka” pójdzie na współpracę z komuną. I poszła. Misję doboru przedstawicieli tzw. strony społecznej powierzono Stelmachowskiemu, a gdy wieść o planowanych paktach z władzą obiegła warszawskie salony, rozpoczęła się bezpardonowa walka o miejsce na tej haniebnej liście gwarantującej jednak pozycję w środowisku. Stelmachowski z Kiszczakiem nie musieli się trudzić – chętnych było aż nadto, a im pozostało jedynie uwiarygodnić ten zdradziecki układ. Tak więc strajk sierpniowy w Stoczni Gdańskiej w 1988 roku miał sprawić, że Polacy przyjmą propozycję ratowania komunizmu jako efekt własnej walki. W rzeczywistości było tak:

Wieczorem, 20 sierpnia Czyrek przyjął prof. Stelmachowskiego w gmachu KC. Nawiązując do postulatów strajkujących, Stelmachowski zaproponował rozmowę władz z Lechem Wałęsą. Tematami rozmowy miały być zagadnienia polityczne i gospodarcze, pluralizm związkowy, w tym relegalizacja Solidarności.

Andrzej Stelmachowski napisał: Czyrek wysłuchał uważnie tych sugestii, zastrzegł wszakże, że muszą być spełnione dwa warunki:

1) całą koncepcję musi zatwierdzić osobiście gen. Jaruzelski;

2) należy powstrzymać przystąpienie Stoczni Gdańskiej do akcji strajkowej, gdyż władze nie będą rozmawiać ze strajkującym Wałęsą.

O inicjatywie Stelmachowskiego Wałęsa został poinformowany. Czyrek zadzwonił 21 sierpnia późnym wieczorem do Stelmachowskiego. Oświadczył, że Jaruzelski zgodził się na rozmowę z Wałęsą, ale w jego imieniu będzie ją prowadzić gen. Kiszczak. 22 sierpnia odbył się zapowiedziany strajk okupacyjny w Stoczni Gdańskiej. Na razie więc do spotkania Kiszczaka z Wałęsą dojść nie mogło. Natomiast Czyrek i Stelmachowski spotkali się 24 sierpnia. Uzgodniono, że Wałęsa powinien ogłosić oświadczenie w sprawie dialogu. Do Gdańska, do Wałęsy Stelmachowski pojechał 25 sierpnia i ustalił z nim treść oświadczenia. Tekst doręczył Czyrkowi tego samego dnia.

Niestety ten manewr się powiódł i oto nagle wróg i znienawidzony oprawca miał stać się przyjacielem, a przejście warszawskich elit opozycji politycznej na stronę wroga określono mianem porozumienia zamiast zdrady.

W tych dniach odebrałem telefon od Jerzego Giedroycia: Miał pan rację, ale rzecz się stała, a jej skutków nie naprawimy przez lata. Czy mogę opublikować pański artykuł, ponieważ wszystko to jest prawdą?

Pozostała mi gorzka satysfakcja, że potwierdzają się moje przewidywania i dzieje się zło, któremu próbowałem zapobiec, i że komuna triumfuje. Nasze argumenty, że ten układ to ratowanie komuny, a nie szansa dla Polski, nie były słyszalne, bo ci, co zdradzili, byli głośniejsi i mieli za sobą media. To tragiczne, ale w tym okresie liderzy tzw. konstruktywnej opozycji straszyli Polaków jakąś interwencją sowiecką. Tymczasem przebywający w Polsce latem 1988 roku Gorbaczow oświadczył na spotkaniu z przywódcami partii komunistycznej, że skazani są na rychłe „dogadanie” się opozycją, zanim wszyscy dowiedzą się o planowanym zjednoczeniu Niemiec. Wówczas, jak stwierdził – Polacy uznają, że jest to sygnał do wolności i przeprowadzą rewolucję, która zmiecie polskich komunistów. To zadziwiające, ale zaczął się wówczas wyścig o obronę oblicza komunizmu w Polsce i Europie. Wszyscy oglądaliśmy Michnika, Kuronia, Geremka czy Mazowieckiego w przyjacielskich uściskach z Kiszczakiem i Jaruzelskim, a Ciosek przeistoczył się z organizatora ubeckich bojówek napadających na spotkania opozycjonistów w Warszawie – w kompana do kielicha dla Michnika i Wałęsy. Ci, którzy próbowali ostrzegać przed zdradą, zostali gremialnie potępieni przez zgodny chór pismaków – niedawnych sługusów reżimu, a teraz nagle – niezależnych dziennikarzy. Jakoś nikt nie chciał zauważyć, że po zawarciu paktu z komuną biedni opozycjoniści nagle stawali się bogatymi przedsiębiorcami i już nie byli prymitywnymi solidaruchami, a dopieszczanymi pupilkami reżimowych mediów i salonów, wytrawnymi znawcami polityki.

Gdy jesienią 1989 roku media i tzw. opozycjoniści zapewniali Polaków o szczerości intencji „dobrych komunistów”, za kulisami toczyła się rozgrywka, która miała okazać się zgubna dla Polski. Jedni przekonywali ludzi, że coś się zmieniło, a jednocześnie drudzy dążyli do zachowania PRL: prywatyzowali kraj tak, by jego majątek nadal pozostawał w rękach komunistycznych aparatczyków. Rola związku zawodowego Solidarność miała być jedynie parawanem dla tego oszustwa. Oto jak znany „opozycjonista” Janusz Onyszkiewicz programował przyszłość Solidarności jesienią 1988 roku:

Najlepiej by NSZZ Solidarność odtworzyła swoje struktury na jedynie na poziomie zakładowym z bliżej nieokreśloną perspektywą tworzenia struktur ponadzakładowych. W tej sytuacji moglibyśmy utrzymać całkowicie kontrolowane przez nas RKW i KKW.

Tak więc pozycja Solidarności została z góry wyznaczona przez „warszawskie elity polskiej opozycji” jeszcze przed okrągłym stołem. Związek miał być tylko strukturą zakładową, a rolę koordynatora regionalnego czy przedstawiciela zagranicznego związku miała przejąć „warszawska elita”. Pełna kontrola nad odradzającą się Solidarnością była potrzebna (w zamierzeniu konstruktorów zdrady) jako karta przetargowa do gry politycznej przy Okrągłym Stole. Potrzeba współrządzenia z komunistami była tak silna, że tzw. opozycjoniści niczym szulerzy rzucali na szalę przyszłość Solidarności i Polski. Ówczesna propaganda dzielnie wspierała te koncepcje, które prowadziły do ubezwłasnowolnienia odradzającego się wolnego społeczeństwa.

Na pierwszej stronie Tygodnika Powszechnego z 30. 04. 1989 roku Stefan Bratkowski w artykule „Gramy o swój los” napisał:

Solidarność Walcząca zamienia się w Solidarność walczącą z Solidarnością. Hasła bojkotu wyborów są nieodpowiedzialne w sytuacji, gdy Polacy muszą udowodnić światu, że naprawdę chcą demokracji.

Podobnie obraźliwe słowa wobec Solidarności Walczącej, porównujące nas i naszych sympatyków z betonem partyjnym, padały również na wiecach (we Wrocławiu z ust Karola Modzelewskiego), z ambon niektórych kościołów i w audycjach Radia Wolnej Europy.

Kornel Morawiecki odpowiadał na łamach biuletynu Solidarnoś

Walcząca:

Przypomnijmy, że wtedy, gdy po stanie wojennym redaktor Bratkowski pisał „Co robić w sytuacji gdy nic się nie da zrobić”, wtedy gdy przewodniczący Związku podpisywał się Kapral Wałęsa i mówił, owszem, o pluralizmie, ale nie o Solidarności, wtedy gdy liderzy i doradcy Związku radzili nad samorządami, spółdzielczością czy wersjami paktów antykryzysowych – Solidarność Walcząca od początku, głośno i niezmiennie, w gazetkach i na ulicach żądała reaktywacji legalnej Solidarności. Naszymi hasłami były „Solidarność”, „Wolne wybory” i „Precz z komuną”.

Pan Bratkowski się myli – Polacy wcale nie muszą udowadniać światu, że chcą demokracji. A jeśli już, to na pewno najlepszym dowodem na to będzie pokazanie, że nie chcą komunizmu i przez bojkot nie godzą się na pseudodemokrację w jego ramach. Jest jakaś nieuczciwość, że właśnie te kręgi opozycji i Solidarności, które chciały pójść i poszły dogadywać się z władzą, które przystały na stawiany im warunek takich „mniej więcej wyborów”, teraz dla wytłumaczenia się przed społeczeństwem rzecz całą odwracają do góry nogami i atakują tych, którzy wierni są zasadom i polityki nie traktują instrumentalnie.

Nic trzeba było wchodzić w ten kontrakt. Ubiegłoroczne strajki, załamanie gospodarcze i warunki zewnętrzne w połączeniu z nastrojami w kraju tak czy tak zmusiłyby partię do zalegalizowania Solidarności. A tu nie dość, że nie pytając o zdanie członków podziemnej Solidarności – tych najtrwalszych – zgodzono się na statut okrojony o prawo do strajku, to na dobitkę wpycha się nas w wybory, które niezależnie od wyniku w oczach świata uprawomocnią system. Konia z rzędem temu, kto potem wytłumaczy Francuzom, Włochom czy Amerykanom, że rząd wyłoniony w wyborach, do których wzywają Wałęsa i Wajda, episkopat i Bratkowski, nie będzie rządem reprezentującym interesy Polaków. Już raz, w 1957 r. Kościół i inteligenci polscy wezwali naród do udziału w niedemokratycznych wyborach, bo do sejmu miało wejść kilkunastu posłów niezależnych. Przysłużyli się jedynie Gomułce.

[…] Zalicytowali 3 bez atu i teraz trzęsą się o wynik, bo w kartach cieniutko, a przeciwnicy trzymają asy w rękawach i kolty pod stołem. Ale niech tam, niechby panom Wałęsie i Bujakowi, Geremkowi i Kuroniowi udało się zebrać jak najwięcej lew. Tylko na litość, niech nas nie straszą, że gdy im te 3 bez atu nie wyjdzie, to będzie nasz solidarnościowy i narodowy blamaż. Łudzi się nas, że prosta i jedyna droga do pełnej demokracji i niepodległości to ta karciana rozgrywka. Wielu daje się nabrać, bo to koszt mały i sumienie czyste. Czasem tylko coś niemile zgrzytnie, gdy słyszymy Lecha Wałęsę mówiącego na spotkaniu do generała:

Mam nadzieję, że już się nie rozejdziemy”. Otóż rozejdziemy się. Jeśli nie Wałęsa z Jaruzelskim, to Polacy z Wałęsą.

Pokusa zasiadania w ministerialnych fotelach działała jak opium i nie sposób było powstrzymać spragnionych sławy i chwały byłych bohaterów przed ślepym parciem do zdrady, czyli bratania się z dotychczasowym wrogiem. Jak w amoku prawie wszyscy rzucili się do udowadniania zbawczej misji Kiszczaka jako jedynej słusznej drogi i nikt nie chciał nawet słuchać o innych szansach i możliwościach dla Polski.

A tymczasem komuniści byli przyparci do ściany i to oni pośpiesznie próbowali zawrzeć pakt gwarantujący im bezpieczeństwo i dobrą pozycję w nowych warunkach politycznych. W listopadzie 1988 roku rzecznik radzieckiego MSZ, Gierasimow, zapowiedział zwolnienie w ciągu trzech lat wszystkich więźniów politycznych w ZSRR, a Helmut Kohl przemawiając w Luksemburgu (po powrocie z ZSRR) wezwał EWG do otwarcia się na kraje Europy nienależące do tej organizacji (wymienił tu Czechosłowację, Polskę, NRD i Ukrainę). Kohl nie mówił jeszcze o zjednoczeniu Niemiec, ponieważ Wielka Brytania i Francja zgłaszały sprzeciw, ale mówił już o Wspólnej Europie z państwami bloku wschodniego. Rząd węgierski debatował o wprowadzeniu systemu wielopartyjnego, a Litwa, Łotwa i Estonia jasno stawiały kwestię uniezależnienia się od ZSRR. Gdy rzecznik Departamentu Stanu przypominał, że narody łotewski, litewski i estoński pozbawiono ponad czterdzieści lat temu możliwości korzystania z podstawowych praw człowieka i że Stany Zjednoczone nie uznają aneksji krajów bałtyckich przez ZSRR, bo te narody mają pełne prawo domagania się zadośćuczynienia za doznane krzywdy – Lech Wałęsa i Adam Michnik sprzedawali Polskę Kiszczakowi w Magdalence.

Równocześnie w wielkiej tajemnicy trwały przygotowania do zjednoczenia Niemiec. Ta koncepcja Reagana miała być trwałym gwarantem pokoju w Europie. Komuniści ratowali więc własną skórę i za wszelką cenę usiłowali doprowadzić do porozumienia z częścią polskiej opozycji zanim bezwarunkowo będą zmuszeni oddać władzę tak, jak to się wkrótce stało na Węgrzech.

Tymczasem trwały rokowania poprzedzające podpisany w Moskwie (12 września) układ o ostatecznym uregulowaniu sprawy Niemiec, zwany układem Dwa plus Cztery, w którym ustalono, że Niemcy odzyskają suwerenność państwową, będą mieć armię do 370 tys. osób i będą mogły należeć do sojuszu atlantyckiego. Zdecydowano, że nie będą posiadać broni atomowej, biologicznej i chemicznej. Zgodzono się, że obejmą obszar obu państw niemieckich i Berlin Zachodni. Jednocześnie przedstawiciele niemieccy zobowiązali się utrzymywać dobre stosunki z sąsiednimi państwami oraz prowadzić pokojową politykę zagraniczną. Ostatnim aktem procesu przygotowań do zjednoczenia Niemiec było podpisanie w Nowym Jorku przez uczestników konferencji „Dwa plus Cztery” oświadczenia czterech mocarstw, które zrzekły się swoich praw i odpowiedzialności za Niemcy z dniem 3 października 1990 r. Cztery mocarstwa świadomie nie zdecydowały się na formułę konferencji pokojowej w sprawie Niemiec, ponieważ istniało ryzyko cesji dobrowolnej umów i traktatów 72 państw, które zawarły już wiele układów z obu państwami niemieckimi. Przyjęły natomiast metodę synchronizacji rokowań w gronie „Dwa plus Cztery” z pertraktacjami rządów RFN i NRD na temat unii gospodarczej, walutowej i socjalnej oraz unii państwowej.

Wewnętrzne zjednoczenie dwóch państw niemieckich może być aktem samostanowienia, jednak istniała konieczność, aby ze względu na zagadnienia polityki zagranicznej zwycięskie mocarstwa, Francja, Wielka Brytania, Związek Radziecki i Stany Zjednoczone zatwierdziły ten akt. Wynikało to częściowo z zastrzeżonych praw aliantów przez ich „przejęcie władzy zwierzchniej w stosunku do Niemiec” po zakończeniu II wojny światowej, która utrzymuje się w przypadku braku traktatu pokojowego, z drugiej strony, ze względu na przynależność obu państw niemieckich do przeciwstawnych bloków militarnych i możliwość zagrożenia równowagi politycznej między USA i ZSRR.

Podpisując traktat, przypieczętowano warunek wstępny – niemiecką jedność, która 12 września uzyskała prawne podstawy. Jednocześnie ustanowiono wszystkie europejskie granice i przy wzajemnej akceptacji potwierdzono granicę polsko-niemiecką na Odrze i Nysie. 14 listopada 1990 roku w Warszawie podpisano w tej sprawie traktat między Rzeczpospolitą Polską a Republiką Federalną Niemiec.

Bardzo ważne było również zobowiązanie do wycofania wojsk sowieckich z okupowanych państw europejskich.

Rokowania poprzedzające traktat „Dwa plus Cztery” w stosunku do państwa polskiego jako żywo przypominają Jałtę – o Polsce bez prawa głosu dla Polaków. Dziwić może natomiast brak sprzeciwu rządu polskiego wobec rozwiązywania spraw polskich przez inne państwa. Wprawdzie ówczesny minister spraw zagranicznych, Skubiszewski, został zaproszony na sesję negocjacyjną, na której został poinformowany o przygotowywanym traktacie i nie wniósł zastrzeżeń, co oznaczało akceptację rządu RP dla opracowywanego traktatu. Warto zadać pytanie, czy minister Skubiszewski popełnił zamierzony błąd czy wynikał on z braku doświadczenia w dyplomacji międzynarodowej. Nie należy posądzać ministra Skubiszewskiego o brak doświadczenia dyplomatycznego, a raczej trzeba orzec, że on podobnie jak Mazowiecki, byli zwolennikami pozostania Polski w strefie wpływów Moskwy. Niewiarygodnie brzmią doniesienia (pisze o tym prof. Dudek), że premier polskiego rządu prosił władze ZSRS o przedłużenie stacjonowania wojsk sowieckich w naszym kraju, aby utrzymywać w strachu własny naród i chronić interesy polityczne (czyje?). Tak właśnie działał Tadeusz Mazowiecki, który chciał, by obecność armii sowieckiej w Polsce była gwarantem bezpieczeństwa jego prokomunistycznej polityki. Podobnie zachował się Lech Wałęsa, który w maju 1992 roku usiłował podpisać haniebną dla Polski umowę o trwałym pozostawieniu „agencji mienia wojskowego Sowietów” (sowieckich baz wojskowych), zgadzając się na długoterminową dzierżawę terenów baz dla Armii Czerwonej. To miało uniemożliwić przystąpienie Polski do NATO. Działanie Lecha Wałęsy nie było przypadkowe i wynikało z konsekwencji przeciwstawienia się prozachodniej polityce rządu Jana Olszewskiego.

Po upadku ZSRS, 8 grudnia 1991 roku rząd Jana Olszewskiego po raz pierwszy jednoznacznie zaakcentował prozachodnie aspiracje Polski. 16 grudnia podpisano akt stowarzyszeniowy ze Wspólnotami Europejskimi, a w oficjalnych dokumentach MON-u znalazło się stwierdzenie, że członkostwo Polski w NATO jest strategicznym celem RP. To spotkało się z niechętnym przyjęciem w Federacji Rosyjskiej, która w oficjalnych komunikatach nadal uważała Polskę za swoją strefę wpływów. Wówczas to niespodziewanie Lech Wałęsa wystąpił z satysfakcjonującą Moskwę koncepcją NATO-bis, czyli utworzenie międzynarodowej organizacji obronnej państw Europy Środkowej, należących do rozwiązanego Układu Warszawskiego, bez ścisłych związków z państwami NATO.

Koncepcja NATO-bis i EWG-bis wysunięta przez Wałęsę w czasie jego wizyty w Niemczech w marcu 1992 roku i niekonsultowanie jej z rządem jest dowodem na to, że nie chciał, aby Polska weszła do NATO.

Minister Skubiszewski zmuszony był wysłać polskim placówkom dyplomatycznym zapewnienie, że celem Polski jest przede wszystkim szybkie członkostwo w NATO. Wywołało to wrażenie, że polityka polska jest niespójna, a kraj nie jest jeszcze gotowy na integrację ze strukturami świata Zachodu.

4 czerwca 1992 rząd RP pod przewodnictwem Jana Olszewskiego został odwołany. Prawdziwe przyczyny i działania prezydenta RP, Lecha Wałęsy, na szkodę państwa polskiego, nie ujrzały światła dziennego, ponieważ media zajęły się ogłoszoną listą agentów komunistycznych służb we władzach państwa polskiego. Nowy rząd, utworzony w celu obrony zagrożonej ujawnieniem agenturalnej działalności grupy polityków, został całkowicie podporządkowany prezydentowi Lechowi Wałęsie.

Inną sprawą bardzo ważną dla kreowania polskiej polityki zagranicznej RP były stosunki z Litwą. Polska uznała niepodległość Litwy 26 sierpnia 1991 roku, a 5 września nawiązała stosunki dyplomatyczne. 26 kwietnia 1994 roku, podczas spotkania prezydentów obu państw, Lecha Wałęsy i Algirdasa Brazauskasa w Wilnie, podpisano traktat o przyjaznych stosunkach i dobrosąsiedzkiej współpracy. Niestety problem niezbyt przychylnego traktowania mniejszości polskiej na Litwie nie został rozwiązany. Ponadto niektóre posunięcia litewskich władz wobec polskich kombatantów budziły żywe protesty litewskiej Polonii, co spotykało się z obojętnością władz polskich.

Dla właściwej oceny polskiej polityki międzynarodowej po 1989 roku konieczna jest bliższa analiza stosunków polsko-rosyjskich w świetle przystąpienia Polski do NATO, a następnie do UE.

Wejście Polski do NATO spowodowało wiele konsekwencji. Najtrudniej było przezwyciężyć problemy w stosunkach z Rosją, która uważała się za światowe mocarstwo militarne i nie chciała zrezygnować z niegdysiejszej dominacji politycznej nad Polską. Przystąpienie Polski do NATO nie wpłynęło na politykę bilateralną Polski i Rosji. Znacznie ważniejsze dla Rosji było, aby nie dopuścić do rozszerzenia NATO. Polska nie chciała albo nie potrafiła rozstrzygnąć najważniejszych swoich spraw na arenie międzynarodowej, jak to uczyniły Niemcy traktatem „Dwa plus Cztery” we wrześniu 1990 roku i kiedy polscy politycy dostrzegli potrzebę rozwiązania problemów z Rosją, dla świata był to już tylko problem lokalny, a właściwie wewnętrzna sprawa dwóch państw – Polski i Rosji. W tym ustawieniu jesteśmy na przegranej pozycji, ponieważ państwa mające wpływ na politykę międzynarodową, wolą mieć dobre stosunki z Rosją, nawet kosztem interesów Polski. Analizując stosunki polsko-rosyjskie w latach 1991-2011, widzimy, że Rosja nieustannie dąży do dominacji nad Polską, zamieniając próby wewnętrznej ingerencji politycznej w latach dziewięćdziesiątych do pewnych form skutecznej perswazji ekonomicznej, której najbardziej charakterystycznym przejawem było embargo na import polskiej żywności.

Jest bardzo wymowne, że „embargo na polskie mięso” zniesiono dopiero, gdy premier Tusk zapowiedział w grudniu 2007 roku, że Polska przestanie blokowa

negocjacje dla nowego porozumienia o strategicznym partnerstwie między Rosją a Unią Europejską zaraz po zniesieniu przez Rosję ograniczeń importu polskiej żywności. W tej kłopotliwej sprawie szybko osiągnięto przełom i 19 grudnia 2007 roku, przedstawiciele weterynaryjni Polski i Rosji podpisali w Kaliningradzie memorandum formalnie znoszące dwuletni zakaz importu polskiego mięsa do Rosji. Gdy do tego dołożymy odłożenie realizacji amerykańskiej propozycji budowy tarczy antyrakietowej w Europie Wschodniej, konkluzja jest oczywista: Polska zapewniła sobie poprawę stosunków z Rosją, przyjmując jej warunki.

W polityce zagranicznej Polski w ciągu minionych 25 lat możemy wyróżnić trzy okresy:

1989–1995 – formowanie III RP pod naciskami Moskwy i aprobata ówczesnych władz RP dla kształtowania nowego państwa w strefie wpływów byłego bloku wschodniego pod przywództwem Moskwy;

1995–2007 – próba budowania w pełni suwerennego i niepodległego państwa polskiego bez ulegania naciskom Rosji i Niemiec w oparciu o sojusz militarny z NATO, wysiłek budowania tzw. trzeciej siły w Europie w oparciu o państwa Trójkąta Wyszehradzkiego i kraje byłego bloku wschodniego jako związku państw niezależnych od dominacji rosyjskiej;

od 2007 – uległość wobec Moskwy: jednostronna deklaracja rządu premiera Tuska w grudniu 2007, a następnie w styczniu 2008 podporządkowanie polityki zagranicznej żądaniom Moskwy.

21 stycznia 2008 roku minister Sikorski złożył wizytę w Moskwie i zapowiedział, że w sprawie tarczy antyrakietowej będą prowadzone konsultacje z Moskwą, a szef rosyjskiej dyplomacji Siergiej Ławrow zapewnił, że Rosja nie będzie wywierać presji na Polskę w kwestii tarczy. Jednocześnie jednak z Moskwy płynęły niedwuznaczne groźby. 3 lutego ambasador Rosji przy NATO, Dmitrij Rogozin, ostrzegł przed możliwością nowej konfrontacji między Warszawą a Moskwą w związku z instalacją proponowanej przez USA tarczy antyrakietowej. Zauważył też, iż współczesna historia Polski „wskazuje, że próby przyjęcia konfrontacyjnej linii w Polsce zawsze prowadziły do tragedii”.

Podobną deklarację jak w Moskwie minister spraw zagranicznych wygłosił w 2011 roku w Berlinie. Polska osiągnęła więc względny spokój w stosunkach z Rosją i Niemcami za cenę podporządkowania własnej polityki zagranicznej celom obu sąsiadów. Zatem jest to powrót do pierwszej połowy lat dziewięćdziesiątych, kiedy Polska nie miała własnej koncepcji budowy Państwa na arenie międzynarodowej.

Od blisko 25 lat naszym krajem rządzą sami ludzie i popełniają te same błędy, za które płaci naród i państwo polskie, natomiast żadnej odpowiedzialności nie ponoszą politycy, którzy stworzyli system polityczny gwarantujący ochronę ich interesów. Cały ten układ polityczny możemy nazwać bractwem Okrągłego Stołu.

Musimy zrozumieć, że Okrągły Stół to był teatr dla ludu, w którym przedstawiciele komunistycznego państwa totalitarnego zawarli pakt z lewicową częścią opozycji w Polsce. Trudno doszukiwać się w tamtym działaniu aspiracji do suwerenności i niepodległości Polski. Nadrzędnym celem tego spektaklu było zachowanie ciągłości PRL-u, co zostało osiągnięte, politycznie przez wybór gen. Jaruzelskiego na pierwszego prezydenta III RP, a prawnie przez zachowanie ciągłości PRL-owskiego prawa. Obecnie tak trudno zrozumieć, dlaczego nie możemy osądzić zbrodniarzy komunistycznych. Przyczyna jest oczywista: sądzeni są przez kolegów według prawa, które sami tworzyli i na podstawie którego działali. System polityczny III RP jest oparty na konstytucji PRL z 1952 roku, którą współtworzył pośrednio Józef Stalin.

Za ten stan rzeczy odpowiedzialne są nie tylko osoby i organizacje polityczne uczestniczące w akcie zdrady, ale też ci wszyscy, którzy umacniali ten system przez ostatnie 24 lata i świadomie korzystali z profitów, jakie zagwarantował im układ Okrągłego Stołu. Jeśli chcemy żyć uczciwie i mieć sprawiedliwe i bezpieczne państwo, musimy odrzucić system polityczny, którego fundamentem jest zdrada elit części opozycji w Polsce w 1989 roku. Przed nadchodzącymi wyborami musimy sobie przypomnieć fundamenty istnienia państwa i hierarchię wartości, zgodnie z którymi najważniejszy jest naród, następnie terytorium państwa, a potem dopiero władza, której obowiązkiem jest zapewnić bezpieczeństwo kraju i odpowiednią jakość życia Polaków.

Andrzej Kołodziej, lipiec 2013

Referat wygłoszony w Instytucie Polityki Światowej w Waszyngtonie w lipcu 2013 roku ujawnia prawdziwe przyczyny powstania Okrągłego Stołu w Polsce w 1989 roku oraz jest przyczynkiem do dyskusji o negatywnych konsekwencjach tego paktu dla przyszłości Polski nie tylko przez zachowanie ciągłości komunistycznego systemu politycznego, ale również, a może przede wszystkim, przez świadome podporządkowanie państwa polskiego interesom rosyjskim i niemieckim w polityce międzynarodowej, tzn.:

zaniechanie żądania zwołania konferencji pokojowej dla uregulowania nowych relacji międzypaństwowych w Europie po zjednoczeniu Niemiec, bierna postawa w trakcie przygotowań traktatu Dwa plus Cztery;

rezygnacja z niemieckich reparacji wojennych;

nieustanne próby blokowania przystąpienia Polski do NATO – nieuprawnione działania prezydenta zmierzające do dzierżawy wieczystej części terytorium państwa na rzecz tajnych służb obcego (wrogiego) państwa w 1992 roku, (ta sprawa powinna bezwarunkowo znaleźć swój finał w Trybunale Stanu).

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz swój komentarz!
Proszę wpisać tutaj swoje imię

Powiązane artykuły

Pozostańmy w kontakcie

26,463FaniLubię
274SubskrybującySubskrybuj
- Reklama -spot_img

Najnowsze Artykuły

Skip to content