4 C
Warszawa
piątek, 19 kwietnia, 2024

Ekologia czy eko – hochsztaplerka? – Artur Adamski

26,463FaniLubię

Tzw. „Ratowanie Planety” stało się jednym z najgłośniejszych haseł naszych czasów. Metodą tego „ratowania” ma być likwidacja całych gałęzi gospodarki niektórych krajów a udzielana im „pomoc” polegać ma na zastępowaniu tego, co zostanie unicestwione, produkcją pochodzącą z państw realizujących własne interesy. Są nimi projekty biznesowe, czasem o skali porównywalnej z podbojami imperialnymi.

Jedno z narzędzi tego procederu, niewydarzona szwedzka dziewczynka (co też jest znakiem kondycji naszej cywilizacji), pod adresem starszych pokoleń miota oskarżenie o brzmieniu: „Co zrobiliście z naszą planetą?” Skłoniła mnie tym zapytaniem do wspomnień, z których wynika kilka wniosków. Wszelkiego rodzaju zanieczyszczenia są wynikiem wzrastającej skali produkcji oraz pozbywania się produktów zużytych. Z dzieciństwa pamiętam więc np. mieszkania pokolenia moich dziadków. Standardem były w nich meble, które jeśli miały szczęście przetrwać wojnę, często pamiętały jeszcze XIX wiek. Moje samodzielne życie zaczęło się jakieś 35 lat temu i zdarzyło się w nim kilka przeprowadzek. Za każdym razem wielka część sprzętów okazała się być „jednorazówkami” o krótkiej żywotności. Zarazem okazywało się też jednak, że tych parę sprzętów, które odziedziczyłem po dziadkach (przedwojenny stół, biurko jeszcze sprzed I wojny, XIX – wieczne krzesło) przetrwało wszystkie przeprowadzki. Kilkakrotnie młodsze szafy i regały – już nie. Czy nie lepiej byłoby więc powrócić do metody produkowania sprzętów solidnych i trwałych, nawet jeśli miałyby być znacznie droższe? Odpadłaby przecież większość uciążliwości, związanych z koniecznością pozyskiwania surowców a także koszty wytwarzania i utylizowania. To samo dotyczy wszystkich przedmiotów, które używamy. Trudno oczywiście porównać telewizor współczesny z wytwarzanymi w latach siedemdziesiątych. Tamte jednak, co jakiś czas naprawiane, służyły przecież często ćwierć wieku i dłużej. To samo dotyczy pralek, lodówek czy kuchenek. A jak długo potrafiły świecić niegdysiejsze żarówki! Czyżby podobna ich żywotność dziś była nieosiągalna? Pytanie to oczywiście retoryczne – sprzęt niemal „wiecznotrwały” może powstawać i dzisiaj, ale celowo jest on „zaprogramowany” na działanie przez ograniczoną ilość lat, po upływie których ma się – zepsuć. Jedna kwestia to sam proceder produkcji wyrobów o ograniczonej żywotności – czy jest to w stosunku do nabywcy po prostu uczciwe? Zarazem jednak produkowanie czegoś, co zamiast służyć lat trzydzieści służy maksymalnie dziesięć oznacza trzykrotnie większe zapotrzebowanie na surowiec, czyli – trzy razy więcej kopalni i szkód górniczych, trzy razy więcej emisji pyłów, spalin i odpadów, trzy razy więcej wyrobów zużytych, z którymi też trzeba coś zrobić. Ostało mi się parę ciuchów wyprodukowanych poza „technologią przyspieszonego zużycia”. Pamiętam świetnie, że jedyną koszulę, na której mam rosyjskojęzyczną metkę „Zdiełano w Polsze” mama kupiła przypadkiem (bo „rzucili”) w dniu podpisania Porozumień Szczecińskich. Ma więc 41 lat, prana była zapewne tysiące razy, kolor przybladł, ale nadal nadaje się do noszenia. Z paroma innymi podobnie. Czyli, że produkty mogą być bardzo trwałe, ale stworzono nam świat wyrobów mających służyć krótko, często wręcz jednorazowych. Kto ma tyle lat, co ja, ten pamięta ulice i parkingi z samochodami takimi, jak fiat 508 albo skoda 640. Produkcję obydwu zakończono przed wojną a jeździły jeszcze za Gierka i to na co dzień a nie na paradach weteranów szos. Czy dziś nie byłoby możliwe wytwarzanie pojazdów o podobnej trwałości?

- Autopromocja - KLIKNIJ NA GRAFIKĘ-

To, że przed paroma dekadami mieliśmy kilka razy mniej śmieci i kilka razy mniej środowiskowych kosztów ich utylizacji nie wynikało tylko z niższego poziomu życia. Także z tego, że butelki na mleko, śmietanę, wszelkiego rodzaju napoje (także alkoholowe) były zwracane i wykorzystywane wielokrotnie. Skup obejmował nawet niektóre słoiki. Nie było też znane szaleństwo opakowań, dziś stanowiących często wielokrotność ich zawartości. Czyż właśnie tutaj nie znajduje się największe pole do popisu wszystkich tych „obrońców planety”?

To, że ruchy podające się za ekologiczne w swych kampaniach pomijają tego rodzaju szanse ograniczania szkód dla środowiska, świadczy tylko o jednym. O tym, że ich rzeczywiste cele nie mają nic wspólnego z ochroną klimatu, przyrody, z troską o czystość wód czy powietrza. Najczęstszym ich żądaniem nie jest przecież ani powrót do praktyk rozsądnych i sprawdzonych ani też proekologiczna modernizacja produkcji. Ich cel – to likwidacja tego, czego unicestwienie leży w interesie ich mocodawców.

Artur Adamski

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz swój komentarz!
Proszę wpisać tutaj swoje imię

Powiązane artykuły

Pozostańmy w kontakcie

26,463FaniLubię
274SubskrybującySubskrybuj
- Reklama -spot_img

Najnowsze Artykuły

Skip to content