6,1 C
Warszawa
czwartek, 18 kwietnia, 2024

NIEMCY MAJĄ PROBLEM – Artur Adamski

26,463FaniLubię

Pookrągłostołowa rzeczywistość Ubekitanu, szumnie zwanego Trzecią Rzeczpospolitą, polegała na oszałamiającej hojności ówczesnych rządzących dla resortowych emerytów, którym po piętnastu latach bogacenia się na służbie wrogiemu Polsce reżimowi przyznawano emerytury kilkakrotnie większe od pensji wypłacanych nauczycielom.

Jeszcze rok po wyborach z czerwca 1989 płacono cenzorom z Urzędów Kontroli Publikacji i Widowisk, dla których rząd Mazowieckiego przewidywał wzrost finansowania w budżecie przygotowywanym na rok 1990. Znajdowały się też pieniądze na zakup mieszkań, wraz z paszportami ofiarowywanych dzieciom ciemiężców z UB, którzy po utracie horrendalnych przywilejów, jakimi cieszyli się do roku 1968, na PRL się obrazili i ciemiężony przez nich kraj postanowili opuścić. Listę analogicznych beneficjów, które wypłacano mimo, że Polska była bankrutem, można by wyliczać bardzo długo. Ja byłem wtedy świeżym absolwentem uniwersytetu, który założył rodzinę, miał dzieci i wraz z żoną próbował wiązać koniec z końcem nauczycielskimi pensyjkami. A marzyło nam się mieszkanko choćby najmniejsze, ale dwupokojowe. Dla nauczyciela, dorabiającego jako instruktor w domu kultury, pracownik środowiskowy, korepetytor i dziennikarz prasy regionalnej – było to dobro absolutnie niedostępne. Marzeniem ściętej głowy przestawało ono być wtedy, gdy do wszystkich możliwych form zarabiania i dorabiania dodawać się zaczęło jeszcze spędzanie wakacji na pracy w RFN.

- Autopromocja - KLIKNIJ NA GRAFIKĘ-

Zatrudniając się jako gastarbeiter zacząłem poznawać jedno z głównych zagłębi niemieckiego rolnictwa. W Nadrenii – Palatynacie, krainie fenomenalnych gleb i rewelacyjnej auty (długie upalne lata, ciepłe wiosny i jesienie, zimy prawie bez przymrozków) poznałem realia tamtejszego gospodarowania. Klasycznym jego przykładem była ponad stuhektarowa posiadłość Hermanna Mullera z położonej 30 km na zachód od Ludwigshawen wioski Gerolsheim. Ogromna ilość maszyn, chłodnia, liczby traktorów nigdy się nie doliczyłem, wszystkie pola wyposażone w wodociągi i deszczownie podlewające każdy metr gruntu. A także instalacje rozsiewające takie ilości nawozów i środków zapewniających roślinom wszelką możliwą ochronę, że po dwudziestu pięciu latach na każdy widok warzywa pochodzącego z Niemiec niezmiennie natychmiast chce mi się wymiotować. Tym bardziej, że dowiedziałem się też, jakim paskudztwom (w Polsce konsultowałem to z moim ś.p. ojcem – chemikiem) wszystkie te ich cebule, buraki czy ziemniaki zawdzięczają swój kolor, kształt, chrupkość, soczystość, zapach… O brokułach i kalafiorach nawet nie wspominam, bo na podłożach, w których nie było już chyba żadnej ziemi a jedynie chemia, zielska te rosły z prędkością, z jaką ciasta wzrastają w piekarnikach. Od sadzenia do zbioru mijały tylko tygodnie, więc tamtejszy areał działał jak fabryka.

Do tego wszystkiego, przez cały rok, potrzebni byli jednak ludzie. W gospodarstwie takim, jak Mullera, nigdy nie mniej, niż kilku a w okresach szczytowych, np. w czasie zbioru szparag, dziesiątki. Niemieccy gospodarze do różnych prac dołączali tylko epizodycznie. Do prac cięższych – niemal nigdy. We wszystkich podobnych gospodarstwach ludźmi do ciężkiej pracy byli niemal wyłącznie Polacy. Pojawiali się też nieliczni Czesi, ale oni zawsze stanowczo odmawiali podejmowania się prac ciężkich i mniej opłacalnych. W czasie upałów kategorycznie odmawiali prac polowych w wymiarze dłuższym, niż 8 godzin. Nigdy też nie zgodzili się na pracę akordową, kiedy wysokość wynagrodzenia uzależniona była np. od ilości wykonanych tzw. bindli, czyli splecionych gumką pęczków warzyw. Faktycznie – nikt nie był wtedy w stanie zarobić tyle, ile płacono np. za wynagradzane godzinowo oczyszczanie z ostów zagonów z burakami cukrowymi. Czasem na polach pojawiali się też Jugosłowianie, ściągani jednak tylko w ostateczności, bo słynęli ze stawiania twardych żądań, egzekwowanych czasem solidarną i wiarygodną groźbą użycia przemocy. Bauerów zniechęcała też do nich niska wydajność, marna dokładność oraz częste powodowanie uszkodzeń w infrastrukturze nawadniającej (rury często trzeba było demontować, przewozić, montować w nowych konfiguracjach, przy niedostatku dbałości sprzęt ten miewał krótki żywot). Przybyszy z Afryki, Bliskiego czy Środkowego Wschodu oczywiście widywałem w Niemczech codziennie i w dużej liczbie, ale nigdy przy pracy. O ich pojawianiu się na polach słyszałem tylko z opowieści. Wynikało z nich, że Muller i inni sprowadzali ich wyłącznie w sytuacjach krańcowo krytycznych i że jedynymi, którzy do pracy wtedy przystępowali, były kobiety. Siłą rzeczy były one w stanie wykonać tylko część prac (co najmniej 90% zatrudnianych przez Mullera stanowili silni mężczyźni) a to oznaczało, że część plonów gniła na polach.

Wieczorami dość często zastanawialiśmy się nad tym, co by Niemcy zrobili, gdyby nagle polscy robotnicy rolni przestali do nich przyjeżdżać. Byli wśród nas tacy, którzy u różnych Mullerów pracowali od dziesięcioleci, w czasie których zwiedzili wszystkie landy zachodnich Niemiec. Z rozmów tych wynikał wniosek, że sprowadzając Turków, Kurdów i nie wiadomo kogo jeszcze, daliby radę wykonywać może 40% ówczesnej produkcji. Białorusini, Ukraińcy, Rosjanie w tamtych czasach pojawiali się, ale nie było ich wielu a szukali zawsze pracy poza rolnictwem. Próbowaliśmy oszacować, jak bardzo Niemcy musieliby podnieść wynagrodzenie gastarbeiterów, by przyciągnąć pracowników np. z południa Europy. Zawsze wtedy okazywało się, że musiałyby to być kwoty na tyle podwyższające koszt niemieckiej produkcji, że traciłaby ona szansę dalszego istnienia na rynku.

Przeliczyłem sobie niedawno ile, w dzisiejszych złotówkach, 25 – 30 lat temu zarabiałem w niemieckim rolnictwie. Wniosek jest uderzający – dziś Polakowi absolutnie by się to już nie opłacało. Znacznie więcej zarobić można pracując na kasie w Biedronce, przez 8 godzin dziennie a nie 12, nie niszcząc sobie zdrowia, nie rozdzielając się z rodziną i nie słuchając niemieckiej mowy. Dowiedziałem się, że w ostatnich latach niemieccy bauerzy płacą lepiej, niż kiedyś, ale nadal – nie są to pieniądze warte wyruszania w drogę i ciężkiej harówy u obcego. Lament niemieckich przedsiębiorców rolnych już parę lat temu zaczął był tematem niemieckich mediów. W poprzednie wakacje niemiecka telewizja pokazywała, w jak dobrych warunkach mogą mieszkać gastarbeiterzy, przyjeżdżający do pracy na niemieckich polach. Potem wypowiadali się rolnicy, którzy pomimo podnoszenia wynagrodzeń nie doczekali się przybycia pracowników, skutkiem czego duża część np. szparag nie została z pól zebrana.

I to jest istota naszego konfliktu z Niemcami. Berlin w najmniejszym stopniu nie jest zainteresowany wzrostem poziomu życia w Polsce. Obywatelom naszego kraju została przeznaczona rola taniej siły roboczej. To w dużej mierze Niemcy doprowadziły do tego, że po roku 1989 zamknięto w Polsce 1625 średnich i dużych zakładów pracy. Ich miejsce zajęły hurtownie i magazyny głównie niemieckich właścicieli. Większość z trzech milionów Polaków, którzy na początku lat dziewięćdziesiątych utraciły pracę, musiała zarabiać wyjeżdżając do Niemiec. W ostatnich latach trend ten zaczął się odwracać – Polska zaczęła odbudowywać swoją gospodarkę, Polacy zaczęli lepiej zarabiać. Radykalnie spadło bezrobocie, rodziny dostały wsparcie w rodzaju „500 plus”, potrzeba wyjazdów do pracy w RFN zaczęła zanikać. „Podnoszą się? Koniecznie trzeba im coś zamknąć!” – nie ulega dla mnie wątpliwości, że tak właśnie niemieccy decydenci pomyśleli. Pierwsze ciosy zadano firmom transportowym, po nich przyszedł czas na energetykę. Pod byle pretekstem zamyka się transfer środków należnych z budżetu UE i robi się wszystko, co w niemieckiej mocy, by do władzy w Polsce wrócili ci, którzy na każde niemieckie żądanie absolutnie zawsze zgadzali się na absolutnie wszystko. Niemieckie fundacje pompują pieniądze do różnych Campusów Polska, mających przywrócić w Polsce rządy niemieckich marionetek. Wzmaga się antypolska furia kolejnych, sterowanych z Berlina, unijnych organów.

Niemcy mają problem. Jak dotąd jedynym znanym Niemcom sposobem jego rozwiązania jest doprowadzenie do zubożenia Polski. Najpóźniej za dwa lata dowiemy się, czy większość Polaków wyraża zgodę na takie właśnie tego niemieckiego problemu rozwiązanie.

Artur Adamski

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz swój komentarz!
Proszę wpisać tutaj swoje imię

Powiązane artykuły

Pozostańmy w kontakcie

26,463FaniLubię
274SubskrybującySubskrybuj
- Reklama -spot_img

Najnowsze Artykuły

Skip to content