3,4 C
Warszawa
środa, 24 kwietnia, 2024

Opresyjny aktywizm – Jerzy Pawlas

26,463FaniLubię

Agresywne lewactwo, które nie ma szans w systemie demokratycznym, wykorzystując bolszewickie doświadczenia, narzuca społeczeństwu swoją wizję cywilizacji.

Prawo do sprawiedliwości płciowej, prawa kobiet, prawo do aborcji i eutanazji, prawo do wyboru płci – lewacki imperializm rozszerza katalog wartości europejskich. Kto nie akceptuje takiej kolonializacji ideologicznej, kto nie poddaje się takiej inżynierii społecznej – jest napiętnowany i wykluczony.

- Autopromocja - KLIKNIJ NA GRAFIKĘ-

Trzy dziewczątka zaczepiają przechodniów na warszawskiej ulicy. Zbierają podpisy poparcia dla wolnej aborcji. Nawołują do przestępstwa, bo aborcja jest przecież morderstwem. Dzieci chcą zabijania innych dzieci. Lewactwu, które je wykorzystuje, to nie przeszkadza. Nie interesuje też przeróżnych miłośników praw człowieka i obywatela.

Opozycja wykrzykuje o „kneblowania demokracji”, bo – jej zdaniem – media są niezależne wtedy, gdy dominuje w nich kapitał zagraniczny. Ich repolonizacja czy dekoncentracja zagraża wolności słowa i demokracji. Co więcej, zdaniem Jarosława Gowina, polski interes to media z kapitałem zagranicznym. Niezależnie od tego, zatrudnieni w nich dziennikarze to sól wolnych mediów. I nieważne, że media reprezentują kapitał właścicieli.

Tymczasem opozycja nie dostrzegła, że w cywilizowanych krajach rynek medialny jest regulowany w interesie obywateli, w obronie przed obcym kapitałem. Ma on przecież nie tylko narodowość, ale może również działać jako agent wpływu, narzucać narrację w debacie publicznej.

Lewaccy miłośnicy migrantów – podających się za uchodźców – tak przejęli się losem Łukaszenkowskich nasłańców, że nie zauważyli procederu handlu ludźmi, któremu udzielają poparcia. Takie są pożytki z lewicowej wrażliwości na kwestie społeczne.

Łódzcy radni uchwalili sobie, że w mieście wprowadzą cenzurę i ograniczenie wolności słowa. Chcą zabronić poruszania się po ulicach miasta samochodów ruchu pro-file, bo „antyaborcyjne i homofobiczne”.

Stopień ideologicznego zaślepienia brukselskiego jest tak niewyobrażalny, że eurokraci przyjmują za dobrą monetę wygłupy elgiebetyckiego aktywisty, który ustanawia „strefy wolne od LGBT”. Jednakże konsekwencje dla lokalnych samorządów mogą być całkiem wymierne, choć pozbawienie ich funduszy jest pozatraktatowe i niepraworządne.

Miłośnicy przyrody zmusili KE do przyjęcia pakietu Fit for 55, gdy pomysł ten grozi zapaścią brukselskiej gospodarki i bezrobociem, nie mówiąc o ubóstwie energetycznym. Obecnie doświadcza go już 50 mln obywateli brukselskich, zaś prognozy przewidują przekroczenie 100 mln.

Strategia równościowa

Kiedyś pacyfikowano ludzkość utopią komunizmu, teraz zniewala się społeczeństwo wizją neutralności klimatycznej, a z drugiej strony rozbraja polityką równościową. Jeżeli jednak nie ulega wątpliwości, że wszyscy są równi, to znaczy, że nie ma sensu wyodrębniać środowiska elgiebetyckiego. Jeżeli się to czyni, to się je wyróżnia, jakby należało się mu jakieś przywileje. I ono to wykorzystuje do antyreligijnych prowokacji, do jakich dochodziło choćby pod Jasną Górą.

Jeżeli natomiast określa się środowisko elgiebetyckie jako prześladowane (pokrzywdzone), to trzeba uruchomić edukację antydyskryminacyjną, żeby je wyróżnić, oskarżając otoczenie o różnorakie fobie. Wtedy trzeba wprowadzić do szkół seksedukatorów, zamiast organizować koła zainteresowań, kluby sportowe czy drużyny harcerskie.

Popieraniem elgiebetyckich praw człowieka zajmuje się również UNICEF. Dzieciom trzeba nie tylko umożliwić permisywną edukację seksualną, ale także zapewnić wybór płci, ograniczając uprawnienia rodziców, bo mogą być dyskryminujące. Niezależnie od tego, ta agenda ONZ sugeruje państwom wprowadzenie pornografii „odpowiedniej” dla dzieci.

W tej sytuacji eurokraci nie mogą być gorsi. Prowadzą ideologiczną ofensywę przeciwko naszemu krajowi za rzekomą dyskryminację LGBT. Grożą polskim samorządom wstrzymaniem funduszy za podejmowanie uchwał, broniących dzieci przed demoralizacją, przed rozbijaniem rodzin przez genderową infiltrację. Nie ustają też lewicowi posłowie, którzy założyli sejmowy zespół ds. równouprawnienia społeczności LGBT. Ich ambitna aktywność obejmuje również kontakty z ambasadorami obcych państw.

Fobia węglowa

Podczas gdy od lat rolnikom brukselskim obiecuje się wyrównanie dopłat, to już eurokraci roztaczają przed nimi nowe perspektywy, wynikające z utopijnego zielonego ładu, suflowanego przez fanatycznych ekologistów spod znaku Sylwii Spurek. Obłędne redukowanie tzw. gazów cieplarnianych zmniejszy brukselską produkcję żywności, ograniczy bezpieczeństwo żywnościowe krajów członkowskich, a tym samym ich suwerenność.

Niestety, dla ekspertów-ekologistów nie ma żadnego znaczenia, że brukselskie ograniczenia tzw. gazów cieplarnianych nie mają wpływu na kondycje naszej planety (w najbliższych latach w krajach azjatyckich powstanie 600 elektrowni węglowych), a produkcja żywności może być przeniesiona do krajów pozaeuropejskich.

Nie inaczej z węglem, który stał się wrogiem nr 1 dla ekologizmu i owładniętych nim eurokratów. Chcą nawet zlikwidować wydobycie węgla koksowego, surowca dla przemysłu stalowego. Tak się właśnie składa, że najwięcej wydobywa go Jastrzębska Spółka Węglowa. I tak się złożyło, że nasz kraj był przed akcesją do UE samowystarczalny i bezpieczny energetycznie (a tym samym suwerenny), a teraz jest potępiony za rozległe zasoby węgla. Taka brukselska polityka klimatyczna to prawdziwa klęska żywiołowa, ale zielona dyktatura nie ustępuje. Tymczasem Niemcy – jakby nigdy nic – importują 36 mln ton węgla kamiennego, zaś wydobywają 160 mln ton brunatnego (Polska – 53 mln ton).

Tak więc wszelkie bajania o brukselskim ładzie klimatycznym można pozostawić opozycji i polskojęzycznym mediom, bo przecież ani kosztowne technologie OZE (głównie niemieckie), ani gazowe (może NS2 ?) – nie zapewnią naszemu krajowi bezpieczeństwa energetycznego, nie mówiąc o kosztach prądu dla użytkowników.

Obecna cena energii w naszym kraju jest jedną z najniższych w Europie. Właśnie dlatego, że surowcem jest węgiel. Brukselski pomysł likwidacji kopalń nie wytrzymuje krytyki zdrowego rozsądku. Tym bardziej, gdy w krajach zachodnioeuropejskich powstają elektrownie węglowe.

Nikt nie bada, w jakim stopniu miłośnicy przyrody są rzecznikami niemieckiego neokolonializmu energetycznego (kraje środkowo i wschodnioeuropejskie bazują na energetyce węglowej), w jakim stopniu inicjatorami brukselskiego samobójstwa energetycznego (na rzecz gospodarki chińskiej), a w jakim propagatorami tresury społeczeństwa brukselskiego (szacuje się, że do 2026 roku rodziny brukselskie dopłacą 429 euro rocznie do obłędu ekologistów).

Terroryści z NGO-sów

Aktywiści ekologizmu zrobili swoje (nie bez pomocy brukselskiej). Już 8-9 tys. ha uschniętego lasu w Puszczy Białowieskiej. Upadające drzewa to zagrożenie dla ludzi i zwierząt. Poza tym w puszczy zalega 4-4,5 mln m3 martwego drzewa. To nie tylko zagrożenie pożarowe, ale także siedlisko kornika.

Leśnicy nie mogą opiekować się puszczą (co jest ich obowiązkiem od stuleci), bo nad dziełem jej dewastacji czuwają miłośnicy przyrody. Zamierająca puszcza to również ograniczenie ruchu turystycznego, ale to nie interesuje ekologistów, tak jak żerowanie zwierząt na terenach rolnych, gdyż zarastają nie koszone łąki śródleśne.

Spektakularne protesty ekologistów (wdrapywanie się na kominy elektrowni, blokada budynków rządowych, przywiązywanie się do drzew), ochoczo nagłaśniane przez polskojęzyczne media, wykazują oczywistą jednostronność. Bo niby dlaczego polska kopalnia czy elektrownia ma zagrażać środowisku, a np. niemiecka – już nie, pytanie retoryczne. W tej sytuacji poczynania miłośników przyrody można odczytywać jako działalność antypaństwową, jako próby wpływania na władze.

Można by kpić z pajacowania aktywistów NGO-sów na granicy polsko-białoruskiej, gdyby to nie były wyczyny przestępcze, antypaństwowe i antyobywatelskie. Podatnicy mają przecież prawo do bezpiecznych granic. Aktywiści usiłują zburzyć naturalny porządek rzeczy, wynikający z zasady ordo caritatis, nie mówiąc o tym, że ulegli Łukaszenkowskiej prowokacji, uczestnicząc w wojnie hybrydowej po stronie białoruskiej.

Idea działania organizacji pozarządowych (NGO-sy) szybko uległa zwyrodnieniu. Korzystając z funduszy budżetowych, miały patrzeć władzy na ręce. Rychło jednak zaczęły uprawiać własną politykę, uwarunkowaną lewicowo-liberalnym ukąszeniem. W konsekwencji wrogie jest wszystko to, co chrześcijańskie, narodowe, prorodzinne, pro-life.

Przykładem nadzwyczajna aktywność Stowarzyszenia Watchdog Polska, które usiłuje paraliżować działalność Fundacji Lux Veritatis (prowadzi Radio Maryja, TV Trwam) pod pretekstem dostępu do informacji publicznej. Ustawowy (nb. nie dość sprecyzowany) zapis o dostępie do niej, służy jako narzędzie do pacyfikowania przeciwników politycznych.

Partyzanci miejscy

Gdyby brać pod uwagę pomysły aktywistów, to nasze miasta przypominałyby jakieś sielskie arkadia. Niestety są konsekwentnie urzeczywistniane. Kwietne łąki (zamiast trawników), obfita zieleń przesłaniająca historyczną zabudowę (miasta bez przeszłości), dominujące ścieżki rowerowo-hulajnogowe, rugowanie ruchu samochodowego (przy niedowładzie komunikacji publicznej), likwidacja przejść podziemnych (uciążliwe korki) – to tylko część wizji dekonstrukcji miasta, bo przecież aktywiście nie powiedzieli jeszcze ostatniego zdania.

To fenomen, że tak nieliczni aktywiści potrafią narzucać swoje pomysły wielotysięcznym miastom. Jak to się ma do demokracji – oto jest pytanie. W każdym razie nawet w stolicy, gdzie gospodarka komunalna wyraźnie szwankuje (awarie w sieci wodociągowej i ciepłowniczej, w oczyszczalni ścieków), nie mówi się o referendum w sprawie odwołania prezydenta. Aktywistów miejskich nie interesuje też zaangażowanie wielu samorządów w bieżącą politykę (podchody antyrządowe), co przecież nie jest ich kompetencją i zadaniem.

Co innego propaganda genderowo-elgiebetycka. Postępowe samorządy prześcigają się w uchwalaniu pomysłów na demoralizującą edukację, na rozbijanie tradycyjnej rodziny, finansowanie niekonstytucyjnego in vitro. Niezależnie od tego, aktywiści miejscy też nie ustają w genderowej propagandzie. Organizowanie tzw. marszów równości, wbrew opinii mieszkańców, traktują jako wyzwanie.

Ostatnie osiągnięcie to tzw. marsz równości w Bielsku-Białej, które debiutuje tym samym w gronie miast postępowych.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz swój komentarz!
Proszę wpisać tutaj swoje imię

Powiązane artykuły

Pozostańmy w kontakcie

26,463FaniLubię
274SubskrybującySubskrybuj
- Reklama -spot_img

Najnowsze Artykuły

Skip to content