7,9 C
Warszawa
piątek, 29 marca, 2024

Bajkopisarstwo antypolskie – Artur Adamski

26,463FaniLubię

Postkomunistyczna propaganda, na czele z gazetą, której tytułem nie godzi się zaśmiecać łam żadnego przyzwoitego pisma, nie ustaje w procederze, uprawianym kiedyś przez zaborców i gadzinówki czasów okupacji.

Celem tego procederu jest obrzydzenie wszystkiego, co polskie. Na przekór wszelkim historycznym faktom – nasza ojczyzna ma być powodem do wstydu, a polska tożsamość wstrętnym balastem, jakiego każdy będzie pragnął się pozbyć. Ta metoda najczęściej polega na trywialnej manipulacji. Eksploatuje się np. to, że w roku 1574 doszło w Krakowie do awantury, w czasie której zginęło dwóch protestantów. Wydarzenie to było w ówczesnej Polsce czymś niespotykanym, wręcz niepojętym i zakończyło się skazaniem na śmierć pięciu jego uczestników. Wszystkich – wyznania katolickiego. Antypolskim propagandystom nie przeszkadza to jednak w posługiwaniu się tym epizodem jako dowodem rzekomej wściekłej ksenofobii, permanentnej ciemnoty i nietolerancji naszych przodków.

- Autopromocja - KLIKNIJ NA GRAFIKĘ-

Pomija się przy tym to, że w tamtych dekadach do wydarzenia tego rodzaju doszło w naszej Rzeczpospolitej jeden jedyny raz, w każdym innym kraju Europy były one wtedy codziennością. Dwa lata wcześniej w samym tylko Paryżu wyrżnięto kilka tysięcy protestantów, za co kary nie poniósł ani jeden z morderców. Anglicy zabijali wtedy rodzimych katolików, a Irlandczyków nawet za samo posługiwanie się ich ojczystym językiem. Włochy miejscami przypominały las obronnych wież, bo wielu ludzi tylko w nich miało szansę przeżycia następnego dnia. Płonęły stosy na placach Hiszpanii i Niemiec, a w Rosji Iwana Groźnego ścigano się w okrucieństwie sposobów zadawania śmierci i błahości powodów, z jakich każdego mogła tam spotkać. Dla głosicieli czarnej legendy Polski to jednak właśnie nasza ojczyzna, w której zdarzył się w tamtym czasie jeden wstydliwy incydent (do tego zakończony osądzeniem i ukaraniem sprawców) stanowi dowód na to, że byliśmy ropiejącym wrzodem na zdrowym ciele Europy.

W jednej ze swych mentorskich oracji pewna noblistka, z której ignorancją dawno powinniśmy być oswojeni, przeszła jednak samą siebie, dając dowody nieznajomości pojęć tak elementarnych, jak niewolnictwo i feudalizm. Dla tej pani obydwa te słowa znaczą to samo, stąd wyciągnęła wniosek: „Polacy byli właścicielami niewolników”. Z tego właśnie „wykwitu intelektu” tejże pani pisarki postkomunistyczni propagandyści wyciągnęli nowe wnioski, budując kolejną upiorną legendę polskiego feudalizmu. Jak z owym feudalizmem było naprawdę? Oczywiście – różnie w różnych okresach. Nie wziął się on jednak stąd, że ktoś „kupił sobie chłopów”. Ustrój ten rodził się na bazie pewnego rodzaju kontraktu – uprawiający ziemię ograniczali swe prawa i świadczyli pracę na rzecz feudała w zamian za bezpieczeństwo i zwolnienie z obowiązku obrony kraju. Rody rycerskie cieszyły się przywilejami i żyły na wyższym poziomie, ale w czasie wojen mogły w całości wyginąć. To się zdarzyło szlachcie czeskiej, która w jednej tylko bitwie (pod Białą Górą w roku 1620) niemal całkowicie przestała istnieć. Każdy czytelnik „Krzyżaków” (w powieściach Sienkiewicza możemy spotkać więcej historycznej prawdy, niż w wielu szkolnych podręcznikach!) zna też los szlachciców z Bogdańca, z których tylko jeden Maćko ocalał w czasie wojennej wyprawy. Chłopi żyli w tym czasie biedniej, ale nikt z nich na wojenne wyprawę wyruszać nie musiał i o ile wojna nie stratowała jego domostwa, nikomu w nim z głowy włos nie spadł. Chłopskich interesów strzegły też prawa. Te ustanowione w roku 1180 przez Kazimierza Sprawiedliwego mówiły np. o tym, w jakich okolicznościach można chłopu cokolwiek zabrać. Chodziło przede wszystkim o sytuację wojenną, w której wojsko pilnie potrzebowałoby chłopskiego zaprzęgu do prowadzenia działań bojowych. Według statutów, ogłoszonych przez księcia – seniora w Łęczycy, walczące w obronie granic wojsko mogło zarekwirować niezbędną do walki własność chłopa tylko wtedy, gdy wróg był już w pobliżu. Co bardzo ważne – za wroga nie mogło tu być uważane wojsko żadnego z polskich księstw dzielnicowych! Wszelkie konflikty, na przykład, między Piastami śląskimi a wielkopolskimi nie uprawniały do rekwirowania chłopskiej własności. Takie koszty chłop mógł ponosić tylko w przypadku agresji zewnętrznego, nie – polskiego wroga!

Oczywiście w późniejszych wiekach los polskich chłopów bywał znacznie gorszy. Wiadomo, że w XVI w. tej większości mieszkańców naszego kraju żyło się całkiem nieźle, a i w XVII w niektórych regionach Polski różnica w zamożności szlachty i chłopów bywała tak nieduża, że stany te upodabniały się do siebie, a zamożniejsi włościanie nierzadko przenikali do warstwy szlacheckiej. Ta sytuacja uległa radykalnemu pogorszeniu po katastrofalnych dla Rzeczpospolitej najazdach szwedzkich, rosyjskich i turecko-tatarskich. Na domiar złego rzeziom i rabunkom towarzyszyło ochłodzenie klimatu, powodujące spadek plonów i powszechne zubożenie. Wtedy też polscy chłopi zaczęli zaznawać nie tylko powszechnej biedy, ale i prawdziwego ucisku. Czy jednak była to wtedy w Europie sytuacja wyjątkowa, pozwalająca definiować nasz kraj jako kontynentalne jądro niedoli, prześladowań i obskurantyzmu? We Francji chłopi byli wtedy zobowiązani płacić podatki w niewyobrażalnej u nas wysokości nawet 60 proc. swoich dochodów. Nie obniżano ich nawet w latach wielkich nieurodzajów, co doprowadzało do śmierci głodowej. Wolność ludu w Anglii jeszcze w pierwszych dziesięcioleciach XIX w. wyglądał natomiast tak, że w każdej chwili każdy chłop mógł zostać schwytany i przymusowo wcielony do załogi któregoś z setek statków, pływających wówczas pod brytyjską banderą. Angielskie źródła pełne są opowieści o nieszczęśnikach, przez tzw. „łapaczy” wygarniętych np. wprost z własnego wesela. Tysiące ofiar tego „angielskiego polowania na ludzi” już nigdy nie zobaczyły ani rodzinnych stron ani nikogo ze swych bliskich. Do podobnych praktyk dochodziło w Prusach, które dokonując rozbiorów Rzeczpospolitej, głosiły, że czynią to w ramach „misji cywilizacyjnej”. Bo, jak pisał wielki autorytet III RP Kazimierz Kutz, „Polska była wtedy ropiejącym wrzodem, który światła Europa musiała wyciąć”. O stosunkach w Rosji, która też „wzięła na siebie ciężar oświecania zacofanej Polski” świadczy np. to, że dopiero w roku 1833 Mikołaj I zabronił handlu chłopami, polegającego na rozbijaniu rodzin (młoda zdrowa dziewczyna kosztowała 50 rubli, czyli kilka razy mniej od przeciętnego wierzchowca). W jednym ze swych esejów Cat-Mackiewicz przytacza fragment listu żony jednego z wielkich rosyjskich pisarzy, która do przebywającego w Petersburgu męża zwróciła się z prośbą o pieniądze na karnawałową suknię. Mąż odpowiedział poleceniem swojemu oficjaliście, by w tym celu sprzedał „część nowego przypłodku”. Chodziło o chłopskie dzieci. Dziesięcioro z chodzących włąściwie po wiosce oficjalista od razu zapakował do wozu. Nim zorientował się którykolwiek z rodziców – ich córki i synowie byli już własnością kilku ziemian z okolic, do których rodzice nie mieli prawa się nawet zbliżyć. Żona jednego z największych rosyjskich pisarzy XIX wieku była jednak zadowolona, bo tym sposobem mąż obdarował ją nową suknią…

Nawet w czasach najgłębszego upadku w dawnej Polsce nie były znane żadne z upiornych „praw” Prus czy Anglii. W niepodległej Rzeczpospolitej chłopi nigdy nie zaznali ucisku i nędzy powszechnej w przedrewolucyjnej Francji. Handlowanie ludźmi jak bydłem, jeszcze w połowie XIX w. będące codziennością Rosji, u nas było nie do pomyślenia.

Nie przeszkadza to jednak wyposażonym w wielkie media kreatorom pedagogiki wstydu głosić, że najwięcej powodów do niego mają właśnie Polacy i ich ojczyzna.

Artur Adamski

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz swój komentarz!
Proszę wpisać tutaj swoje imię

Powiązane artykuły

Pozostańmy w kontakcie

26,463FaniLubię
274SubskrybującySubskrybuj
- Reklama -spot_img

Najnowsze Artykuły

Skip to content