3.3 C
Warszawa
wtorek, 5 listopada, 2024

Między literaturą a patologią transformacji – Jerzy Pawlas

26,463FaniLubię

Niepublikowane wspomnienia i refleksje na marginesie rozmów, z prof. Witoldem Kieżunem w 2006 roku (pracowałem wówczas dla „Tygodnika Solidarność”) wzbogacają potoczną wiedzę o tym żołnierzu AK, powstańcu warszawskim, ekonomiście, ekspercie ONZ, członku Amerykańskiej Akademii Zarządzania, wykładowcy uczelni zagranicznych i krajowych. Natomiast konstatacje profesora dotyczące gospodarki okazują się nadal aktualne.

Prof. Witold Kieżun:

- Autopromocja - KLIKNIJ NA GRAFIKĘ-

Zawsze miałem zainteresowania literackie

Chociaż zajmuję się problematyką naukową – ekonomią, teorią organizacji i zarządzania, to zawsze pociągała mnie literatura. Miałem nawet pewne ambicje poetyckie. W sowieckim obozie w Krasnowodsku, na skraju pustyni Kara-Kum, układałem wiersze w pamięci, bo nie mogłem ich zapisywać. Jeden z nich kończył się optymistycznie – wyjdziesz wtedy wierzący i pewny, że gdzieś tu mieszka Bóg. Dla kolegów z gułagu były to słowa pocieszenia.

Spośród krakowskich więźniów, z którymi zagarnęło mnie NKWD w marcu 1945 roku, 86 proc. zmarło z chorób i wyczerpania. Dotrwałem jakoś do amnestii w 1946 roku. Odesłano mnie do kraju – w ręce UB. W obozie pracy w Złotowie byłem do czasu ujawnienia się przed komisją pułkownika „Radosława”. Mogłem więc kontynuować studia prawnicze na Uniwersytecie Jagiellońskim, które zacząłem na tajnym Uniwersytecie Warszawskim. Równocześnie pracowałem w Narodowym Banku Polskim.

Studiowałem w latach 1946-1949, i wówczas poznałem Zbigniewa Herberta. Zaprzyjaźniliśmy się. Zachęcał mnie do podejmowania prób literackich, co zresztą mobilizowało moje ambicje. Był zaciekawiony moimi losami, legendą Powstania Warszawskiego, dramatycznymi przeżyciami w obozach. Przedstawiałem mu swoje próby literackie. Dyskutowaliśmy o powinnościach literatury, o kondycji poety, jego roli w społeczeństwie.

Osiągnęliśmy daleko idącą bliskość, zarówno poglądów, jak i odczuwania świata. Dla mnie ważne było zainteresowanie poezją. Spotykaliśmy się wieczorami przy lampce wina. Improwizowaliśmy. Nie spodziewałem się, że z niego wyrośnie tak wspaniały poeta, któremu należała się noblowska nagroda.

Myślę, że istotnym elementem naszej przyjaźni było jego zainteresowanie moimi niezwykłymi losami. Opowiadałem mu o swoich perypetiach, o konspiracji, walkach powstańczych, o wierze i woli przetrwania w obozach. Mówiono, że miał coś w rodzaju kompleksu – nie uczestniczył w walce z okupantem. Cokolwiek by mówić, był uczciwym człowiekiem, który nie splamił się takimi epizodami, jak inni literaci, czy choćby Wisława Szymborska swoimi stalinowskimi wierszami.

Książkę „Niezapomniane twarze” nagrywałem w Afryce. W Burundii, jako ekspert ONZ, organizowałem administrację państwową. Powstawała w atmosferze pewnej nostalgii, w oddaleniu od kraju. Był to zbiór nowel opisujących ludzi, których spotkałem w życiu. Taśmę przesłałem Jerzemu Giedroyciowi, który zachęcał mnie do publikacji książki. Ukazała się w 1996 roku. Promocja była w warszawskim Klubie Księgarza. Nakład szybko się rozszedł. Przewiduję wznowienie i powiększenie objętości książki o kolejne postaci.

Wróćmy jednak do Zbigniewa Herberta. Z audycji radiowej dowiedział się o moim czasowym pobycie w kraju. Odszukał mnie za pośrednictwem „Tygodnika Solidarność”, w którym pisywał felietony. Wówczas był już w ciężkim stanie. Choroba – ciężki przypadek astmy – nie pozwalała mu wstawać. Leżał na łóżku na jednym boku. Przez parę godzin opowiadał mi o swoim życiu. Wspomniałem mu o wydanej książce. Zaciekawił się. Przyniosłem mu ją. Niedługo potem zadzwonił – był pod wrażeniem lektury. Napisał recenzję moich „Niezapomnianych twarzy”, która ukazała się w „Tygodniku Solidarność”. Pozwolę sobie zacytować ją. Przyniosła mi wielką satysfakcję.

Tylko uważnej i delikatnej przyjaźni mojego kolegi z czasów uniwersyteckich zawdzięczam, że jego książka dotarła do moich rąk. Zdaję sobie sprawę z cudowności tego zdarzenia. W ciemnych latach po wojnie wszystko usiłowało rozerwać nasze związki. Leży przede mną książka znakomita, chyba całkowicie zignorowana przez polską krytykę. Sto kilkadziesiąt stron olśniewająco czystej, eleganckiej, sprawnej polskiej prozy, nie znalazło uznania w oczach aptekarzy i trucicieli naszej literatury.

W oczy rzuciła mi się przede wszystkim kompozycja tej minipowieści oraz bohater, który trafnie charakteryzuje autora. Niepowtarzalna proza Witolda Kieżuna to zaledwie czternaście krótkich rozdziałów. Całkowicie świadom wzruszenia, jakie towarzyszyło mi podczas lektury, stwierdziłem z przekonaniem, że obcuję z jednym z najwybitniejszych utworów półwiecza. Proza Witolda Kieżuna nasycona wszystkimi zapachami, smakami, kolorami tej ziemi, mimo szczupłej objętości sprawia wrażenie ogromnego apokaliptycznego fresku z narodowej Kaplicy Sykstyńskiej.

Z Kieżunem łączy mnie nierozerwalnie niemal wszystko – bo i pasje młodości, i naukowe zacięcie, precyzja obserwacji, wreszcie spokojna ekspresja tej wiernej rzeki słów. Powiedzcież, czyż nie jest to doprawdy wszystko, lub prawie wszystko.

Pięknie to napisał.

Polecam ze spokojnym sumieniem „Niezapomniane twarze” każdemu, niezależnie od tego, z jakiej warstwy społecznej pochodzi, czy też jakie szkoły pisania ceni najbardziej. Nigdy dotąd nie zdarzyło mi się pisać w poczuciu, że dotykam prawdy, że uczestniczę niejako w wielkim spisku historii.

Recenzja ukazała się na tydzień przed jego śmiercią, 28 lipca 1998 roku. To był jego ostatni tekst.

Rewolucja moralna to koniec grubokreskowej demokracji

Moje analizy stopnia demoralizacji naszego kraju zacząłem od badań, jakie przeprowadziłem w 1956 roku w centrali Narodowego Banku Polskiego. Pytałem o motywację wstąpienia do partii członków PZPR. Tylko 3 proc. wskazywało na motywy ideowe. Po 30 latach stwierdzono, że wszystkie nadużycia powyżej miliona złotych były dokonane przez aktywistów partyjnych. W zestawie afer gospodarczych w ciągu ostatnich 10 lat w układzie partyjnym – 80 proc. aferzystów to członkowie PZPR. Niezależnie od tego, szacuje się, że z powodu korupcji państwo traci rocznie 6-8 mld zł.

Moja teza jest taka. Polska została zdemoralizowana przez partię, która postawiła na liczbę członków. W jednym z wywiadów tow. Jaruzelski przyznał, że w partii jest wielu katolików. Trudno mi zrozumieć, ale katolik, który był członkiem partii, nie może być katolikiem. To jest właśnie zdemoralizowanie całego społeczeństwa i systematyczna likwidacja etosu pracy. W 1949 roku powiedziano mi – zapisz się do partii, to za trzy lata będziesz prezesem banku.

Gdy pojawiły się stypendia zagraniczne, wszyscy studenci zaczęli wstępować do partii. Wystarczy wspomnieć choćby karierę Oleksego, ludzi z pokolenia Kwaśniewskiego. Nie było wśród nich ideowców. Jak dorwali się do stanowisk, to przejęli bizantyjski styl – luksusowe domy, samochody, podróże.

Na uczelniach można zobaczyć ogłoszenia – praca magisterska 3 tys. zł, tanio prace licencjackie i numer telefonu. Administracja bagatelizuje – to czyn niekaralny, w końcu umowa cywilno-prawna, co nam do tego. Po prostu autor sprzedaje swoje dzieło. Sądzą, że jedna trzecia prac na uczelniach to lipa. Przy dużej liczbie studentów, nie sposób sprawdzać indywidualnie. PiS chce to zmienić. PO na pewno tego nie zrobi.

Ta patologia trafiła na dobry grunt, bo tradycje antypaństwowe mamy – niestety – stare. W efekcie obecne państwo jest właściwie w rozkładzie. Wszystko funkcjonuje na niby. To typowe rządzenie PO pod przewodnictwem Tuska, który będąc niewierzącym, wziął ślub przed wyborami prezydenckimi. Taki praktyczny cynizm koniunkturalny.

Reforma

Na reformie straciliśmy połowę majątku państwowego. Gdyby była prowadzona racjonalnie, bylibyśmy o połowę bogatsi, osiągając stan dobrobytu czeskiego społeczeństwa. A przecież byliśmy niedoinwestowani, gdy czeska gospodarka skorzystała na II wojnie. Powstało 600 nowych zakładów pracy, dochód narodowy zwiększył się o 120 proc. Teraz na paryskich ulicach co druga taksówka to Skoda. Niemniej nasi dygnitarze nie jeżdżą Dewoo, wolą drogie Lancie .

Transformacja nie może sprowadzać się do wyprzedaży majątku państwowego, a jednak wykształciła się już szkodliwa procedura. Doprowadza się przedsiębiorstwo na skraj bankructwa. Oceny pozostałości dokonuje z reguły zagraniczna firma. Gdy ocena sprawdziła się, była premia, czyli rodzaj oficjalnej łapówki. Klasyczny przykład to nowoczesna papiernia w Kwidzynie – sprzedana za grosze. Podobno była to cena rynkowa, ale przecież nie było jawności przetargu, nie szukano lepszych nabywców.

Polska od 1993 roku otworzyła swój rynek bez odpowiedniego przygotowania na konkurencję. W rezultacie straciliśmy przynajmniej półtora miliona miejsc pracy.

Biurokracja

Od 1989 roku dochód narodowy wzrósł o 50 proc., gdy administracja centralna zwiększyła się o 250 proc.. Obecnie można zwolnić 40 tys. urzędników, co zmniejszyłoby deficyt budżetu z 30 do 20 miliardów. Gdy w 1990 roku 63 proc. administracji centralnej i wojewódzkiej przeszło do powiatów, to zatrudnienie w centrum nie zmniejszyło się, a zwiększyło o 1403 osoby. W powiatach ziemskich, które nie są potrzebne, pracuje 42 tys. urzędników, a było 19 tys. Gdy zlikwidowano powiat Warszawa, nikt tego nie zauważył.

Kapitał zagraniczny

Zadomowił się mit kapitału zagranicznego. Tymczasem jest on przydatny wszędzie tam, gdzie towarzyszy mu nowa produkcja, nowe technologie i nowe miejsca pracy. Charakterystyczny przykład – nowoczesne metody handlu supermarketowego nie są żadnym odkryciem, a jednak zagraniczne sieci opanowują nasz rynek. Choćby w Warszawie nie brakuje nowoczesnych placówek handlowych – hala Mirowska, Koszyki, na Ochocie, Kupieckie Domy Towarowe.

Gdyby były polskie banki, zapewniłyby finansowanie, udzielałyby kredytów, a zyski pozostawałyby w kraju. Tymczasem zagraniczne sieci handlowe wykazują deficyt, żeby nie płacić podatków.

Zastanawiająca przychylność dla inwestycji zagranicznych powinna być starannie analizowana, czy nie występują nieprawidłowości. Wystarczy wspomnieć Siemensa, który przejął zakłady produkujące urządzenie telefoniczne w Węgrowie. To klasyczny przykład wrogiego przejęcia i zajęcia rynku zbytu. Przecież polskie telefony były w użytku w całym Związku Sowieckim. Cztery tysiące pracowników zwolniono z dziewięcio- miesięczną odprawą, budynki zburzono, a plac sprzedano, zaś produkcję przeniesiono do Niemiec.

Zmiana tego stanu rzeczy nie będzie łatwa. Nie ma przecież polskiej prasy. Zagraniczne media polskojęzyczne bronią interesów zagranicznych firm. Niezależnie od tego skorumpowanie polskich dziennikarzy postępuje.

Handel

To, co dzieje się w sieciach handlowych – zresztą na oczach inspekcji pracy – jest niezgodne z prawem pracy. Niemniej po jednym czy drugim wykryciu nieprawidłowości – przedłużanie czasu pracy, zaniżanie wynagrodzeń – aktywność inspektorów ustaje. Firmy załatwiają to łapówkami. Podobnie z lokalizacjami. Są sprzeczne z interesami miast, w których powstają, bo zabijają drobny handel i rzemiosło. A jednak rosną jak grzyby po deszczu, nawet w centrach.

Podatki

Zagraniczne firmy wykazują straty, a zyski transferują do macierzystych krajów. Supermarkety czynią do nagminne – są deficytowe. Banki wykazują u nas koszty, wprowadzając dodatkowe ubezpieczenia, zakupując technologie czy prowadząc fikcyjne operacje księgowe – a dywidendy przesyłają do swojej centrali.

Firmy sprytnie obchodzą unijne dyrektywy o unikaniu podwójnego opodatkowania. Rejestrują się w rajach podatkowych, np. na Cyprze, gdzie jest podatek 10 procentowy. Podobnie z polską flotą, której właściwie nie ma, bo jest zarejestrowana w rajach podatkowych. Zasada jest prosta – wykazuje się dochody tam, gdzie stopa podatku jest niższa, niż w macierzystym kraju.

To popularne manipulacje, które można zlikwidować, ale u nas panuje powszechna obawa, że przedsiębiorcy zniechęcą się do inwestowania. W innych krajach też były obawy, że wymuszenie płacenia podatków przez zagraniczne firmy spowodują ich ucieczkę, ale praktyka pokazała, że nie uciekli. Pogodzili się z godziwymi zyskami, od których płaci się podatki.

W Kanadzie przez 15 lat działało centralne biuro inwestycji zagranicznych i organy skarbowe przeprowadzały analizy transferów. Wykazywały firmom, że oszukują, płacąc horrendalne ceny za materiały sprowadzane ze swoich krajów. Nakładały kary finansowe i sprawa kończyła się. Gdyby nasze służby skarbowe były na poziomie, też nie byłoby sprawy.

Polityka gospodarcza

Niełatwo rządzić krajem, w którym udział kapitału zagranicznego w bankach sięga 78 proc., który już na wstępie transformacji utracił 600 dobrych przedsiębiorstw. Niezależnie od tego, politycy pozwalają sobie na niewiarygodność. Teraz miało być tanie państwo, a kancelaria premiera rozrasta się.

Polityka gospodarcza w ostatnich 17 latach to polityka rodziny, której głowa – nałogowy pijak – wyprzedaje sprzęty domowe, by kupić alkohol. W końcu transformacja nie może sprowadzać się do wyprzedaży majątku państwowego.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz swój komentarz!
Proszę wpisać tutaj swoje imię

Powiązane artykuły

Pozostańmy w kontakcie

26,463FaniLubię
269SubskrybującySubskrybuj
- Reklama -spot_img

Najnowsze Artykuły

Skip to content