2.3 C
Warszawa
sobota, 7 grudnia, 2024

Łuskanie cebuli. Nie śpij, bo cię wyszczepią – Waldemar Żyszkiewicz

26,463FaniLubię

Plandemia niby-wirusa oraz quasi-szczepionek ma strukturę cebuli, więc czeka nas jeszcze wiele odsłon, zanim dotrzemy do jej jądra. Do tajemnicy, która – podobnie jak w przypadku cebuli – zapewne okaże się pustką. Dokładniej – aksjologiczną nicością.

Po roku uporczywej dezinformacji globalne media zaczynają pisać o tym, o czym przytomni obserwatorzy informowali już od roku: że wirus, któremu przypisano sprawstwo tzw. pandemii został sztucznie skonstruowany; że idzie o gigantyczne pieniądze i totalitarną kontrolę nad światem, a może wręcz o „wyszczepienie” rodzaju ludzkiego, tak by zamiast blisko ośmiu miliardów zostało na Ziemi 500 milionów wybrańców. Że to brzmi jak teoria spiskowa? Jak epitet wypracowany swego czasu przez fachowców z CIA?

- Autopromocja - KLIKNIJ NA GRAFIKĘ-

Naprawdę? Nie pamiętacie już, jak najwybitniejsze autorytety pozorne zapewniały w najbardziej opiniotwórczych mediach głównego nurtu, że nieszczęście na świat sprowadzili chińscy smakosze zajadający się zupą z rudawki wielkiej? Że wszystkiemu winien mokry targ z Wuhan oferujący egzotyczną dziczyznę, lecz bez stosownych warunków sanitarnych? A nie np. samozwańczy filantropi od lat szykujący się na globalne epidemie? I prezentujący symulacje takich zdarzeń podczas elitarnych konferencji quasi-naukowych poprzedzających sam atak?

Nie pamiętacie, jak wielmożny dr Anthony Fauci, główny lekarz USA, bezkarnie kłamał, wprowadzając w błąd opinię publiczną w strategicznie oraz żywotnie ważnych dla całego świata kwestiach? Albo jak dr Judy Mikovits, znająca dr. Fauciego z czasów dawnej współpracy, ostrzegała przed nim i jego mocodawcami w swej książce, wydanej w kwietniu 2020 roku.

Broniatowski i późne dostrzeganie słonia…

Pewnie nie pamiętacie też, jak poważni podobno naukowcy (Kristian G. Andersen i inni) zapewniali, że ten wirus jest rezultatem naturalnej mutacji powiązanej ze zmianą podstawowego nosiciela? I mówili to, ignorując znany fakt, że prace nad uzłośliwianiem odzwierzęcych patogenów, z użyciem metody Gain-of-function (podkręcania funkcji) prowadzono od lat w wielu laboratoriach, nie tylko wojskowych i nie tylko amerykańskich. Choć oczywiście nie wszystkie grupy badawcze chwaliły się rezultatami, jak zrobił to jesienią roku 2015 zespół prof. Ralpha S. Barica, z Chapel Hill, nominalnie kierowany wtedy przez dr. Vineeta D. Menachery’ego.

Nie pamiętacie, że członkiem zespołu z Chapel Hill, który skutecznie „wzmocnił” wirusa SARS, osadzając na jego powierzchni sekwencję białkową kolca S (Spike) z koronowirusa występującego u nietoperzy podkowcowatych w prowincji Yunnan, była Chinka Shi Zhengli, specjalistka od patogenów oraz czołowa postać Instytutu Wirusologii w Wuhan? Znana również jako Batwoman. Owszem, nie chcieliście przyjąć do wiadomości, że gdy w Stanach Zjednoczonych zakazano eksperymentów ze wzbogacaniem genomu wirusów (np. o inne białko kolca S), tak żeby skuteczniej mogły atakowa

tkankę nabłonka ludzkich płuc, to wtedy owe groźne dla ludzkości badania zostały przeniesione właśnie do Wuhan i – poprzez EcoHealth Alliance Petera Daszaka (swoją drogą, co za perfidia w nazwie!) – nadal były finansowane z budżetu federalnego USA.

Nic dziwnego, że dla odbiorców, którzy przez ponad rok dawali wiarę mediom tzw. głównego nurtu, zaangażowanym w zorganizowaną propagandę rzekomej pandemii, rewelacje Michała Broniatowskiego, dynasty ostro komunizującej rodziny, mogą się wydać zaskakującym game-changerem. A gdyby się tak okazało, że wirus wcale nie jest naturalny, lecz pochodzi z chińskiego laboratorium? – serwuje delikatne pytanie „medialny menedżer” Broniatowski, teraz publicysta Onetu oraz koordynator oddziału Politico w Polsce. Tak, Michał Broniatowski, syn „dąbrowszczaka” Mieczysława, ten sam, który parę lat temu upublicznił dość fachowy przepis na organizację majdanu dla obalenia rządów PiS. Scenariusz astroturfingu, zapewne z zasobów Departamentu Stanu, który przecież w niejednym miejscu na świecie dowiódł już swojej skuteczności.

Cóż, to dopiero pierwsza łuska cebuli, nawet oczy nie szczypią, a gdzie tam jeszcze do płynących łez… Bo przecież laboratoria Wuhan, niewątpliwie związane z konstruwirusem SARS-CoV-2, nie były ani pierwsze, ani jedyne. Podczas gdy w problem zakłamywania tego swoistego ataku bronią biologiczną, tej agresji przeciwko rodzajowi ludzkiemu zaangażowane są media, pozostające w kapitałowo-właścicielskiej zależności od grupy plutokratów-celebrytów, którzy najwyraźniej wyrośli już z fazy globalnych idoli, poczuli się bogami i teraz próbują urzeczywistnić swoją wizję świata. Per fas et nefas.

Liczby nie kłamią. Nawet te skłamane

Zacznijmy od sposobu liczenia ofiar. Według portalu Worldometer,liczba ofiar infekcji powodowanej wirusem znanym jako SARS-CoV-2 wynosi na świecie (stan na 13 czerwca 2021) nieco ponad 3, 8 mln. W odniesieniu do ujętej w statystykach liczby blisko 176, 5 miliona przypadków tej choroby, śmiertelność wynosiłaby 2, 16 proc. Podczas gdy np. odsetek śmiertelności ciężkich przypadków grypy w trudnym w Polsce ze względu na przewagę wirusa typu A sezonie 2018/2019 kształtował się na poziomie jednego procenta (dokładnie 0,95 proc.).

Wynikałoby stąd, że wprawdzie zagrożenie wirusem – dla walki z którym zadysponowano te wszystkie lockdowny, obostrzenia sanitarne oraz antywolnościowe restrykcje paraliżujące na rok praktycznie cały zachodni świat – jest być może dwa razy groźniejsze od zwykłej epidemii grypy oraz chorób grypopodobnych, ale wcale nie uzasadnia aż tak rujnującej życie, zdrowie i dotychczasowy kształt naszego świata kampanii obronnej. Tym bardziej że faktycznej liczby zgonów na CoViD-19 nigdy raczej nie poznamy, nie z powodu niedostatku rzetelności witryny Worldometer, lecz ze względu na „kreatywną księgowość” uprawianą przez władze sanitarne państw Zachodu.

W USA już przed rokiem uczciwi lekarze alarmowali o państwowym systemie korupcji w tym zakresie: za zgłoszenie każdej śmierci, byle stowarzyszonej z obecnością modnego wirusa, szpitale otrzymywały potrójną dotację. Gdzie indziej płacono mniej szczodrze, ale zwykle co najmniej sowicie, więc… trudno przypuszczać, żeby personel medyczny zaniżał dane na własną szkodę. Z kolei drugim czynnikiem deformującym obraz stanu rzeczy, były fałszywie pozytywne wyniki testów PCR RT, głównie zresztą wykorzystywane dla podkręcania paniki oraz efektywnego kreowania tzw. fali zachorowań.

Że krajowe władze sanitarne unikały ustalenia rzeczywistego zasięgu proliferacji tak zabójczego podobno wirusa, widać po tym, że tylko incydentalnie w świecie przeprowadzano badania przesiewowe (i to zwykle w poszczególnych regionach czy stanach USA) dla ustalenia stopnia rozpowszechnienia się wirusa wśród danej społeczności, co pozwalało na rzetelną ocenę stopnia zapadalności na tę infekcję oraz na ustalenie prawdziwego odsetka śmiertelności. Trwała głuchota władz sanitarnych, politycznych oraz telewizyjnych uczonych na tę elementarną metodę, a zwłaszcza tłumienie wszelkiej merytorycznej debaty i ośmieszanie realnych, ale niedyspozycyjnych autorytetów medycznych, dopełniają obrazu owej „potiomkinowskiej pandemii”.

Szukając alibi, WHO podwaja stawkę

Co zdumiewające, choć skądinąd niestety zrozumiałe, kierowana przez Tedrosa Ghebreyesusa WHO, która w czasie tej epidemii popełniła tak wiele błędów oraz karygodnych zaniechań, a nadto wydała naprawdę sporo sprzecznych oświadczeń i kuriozalnych zaleceń, teraz twierdzi, że liczba blisko czterech milionów ofiar jest znacznie zaniżona, że w zasadzie należałoby ją nawet podwoić. Przyjmijmy na chwilę te samousprawiedliwienia, czyli próbę tworzenia sobie alibi, za dobrą monetę. Niewiele ponad 3, 8 mln razy dwa wynosi około 7, 6 miliona ofiar śmiertelnych. Dla ułatwienia rachunków zaokrąglijmy tę liczbę w górę do 7, 9. Populacja globu wynosi obecnie prawie 7, 9 miliarda. Co oznacza, że zniszczenie paru miliardom dotychczasowego sposobu organizacji życia na planecie poczyniono z powodu zagrożenia, które po półtora roku trwania dotyczyło tylko jednego promila populacji. Dla zobrazowania skali tej horrendalnej wręcz niewspółmierności realnych zagrożeń i podjętych środków dodam, że według cytowanego wyżej portalu Worldometer, tylko w roku 2021, czyli w ciągu ostatniego niespełna półrocza zmarło na Ziemi 26, 4 miliona osób.

Motywy takiego stanowiska Światowej Organizacji Zdrowia, tuczącej się na garnuszku rozwodnika Gatesa są oczywiste: mimo redefinicji pandemii oraz podkręcenia liczby zgonów na CoViD-19 metodą korumpowania części środowisk medycznych jest ich nadal zbyt mało dla uzasadnienia całej globalnej histerii okołopandemicznej. Ludzie coraz częściej zaczynają dostrzegać, że ktoś ich, mówiąc oględnie, mocno nabiera. Coraz więcej lekarzy praktyków uczy się skutecznie leczyć tę infekcję w fazie początkowej, nie dopuszczając do zapalenia płuc z powikłaniami oraz późniejszego duszenia się pod respiratorem.

Zalecenia WHO przewidywały głównie testowanie, wyczekiwanie na rozwój infekcji podczas kwarantanny, a dopiero później – w ciężkich przypadkach – hospitalizację. Preparatów, które dawały całkiem dobre rezultaty (m.in. hydroksychlorochina, iwermektyna, amantadyna), nie wpisano do biurokratycznego tzw. schematu leczenia, blokując ich stosowanie i właściwie od początku mamiąc mocno przestraszonych ludzi szczepionką, która miała się pojawić najwcześniej za dwa-trzy lata. Takie zapowiedzi składali znawcy przedmiotu jeszcze w maju, w czerwcu ubiegłego roku. Ale szczepionki przeciwko wirusowi SARS-CoV-2 pojawiły się znacznie przed terminem. Już w grudniu 2020.

Skąd ten pęd do szczepionkowego hazardu?

Zwalnianie koncernów z wszelkiej odpowiedzialności za niepożądane skutki szczepień, jedynie warunkowe dopuszczenie preparatów przez Europejską Agencję Leków (EMA) i jej amerykański odpowiednik (FDA), wreszcie sprzedaż posiadanych akcji przez szefa koncernu Pfizer – taka seria dziwnych kroków musiała wzbudzić wśród ludzi zdrowy sceptycyzm, nie tylko przecież w Polsce. Sytuacji nie poprawiły oświadczenia, że szczepionki, a w istocie eksperymentalne preparaty medyczne nie chronią ani przed zachorowaniem, ani przed transmisją wirusa. Czyli wbrew narracji tuzów z Rady Medycznej przy Premierze to raczej zaszczepieni są groźni dla osób nie mających kontaktu z wirusem, a nie odwrotnie, jak to często sugerowano.

Że też na eksponowane w mediach autorytety okołopandemiczne wybrano akurat profesorów nie grzeszących logiką. To już naprawdę wolę Jarosława Pinkasa, który jeszcze cały rok wcześniej ujawnił planowaną strategię władz sanitarnych: „Wygenerujemy emocjonalne zapotrzebowanie na szczepionkę”…

Do opinii publicznej docierają jednak nienagłaśniane w mediach wieści o przypadkach śmierci po zaszczepieniu. I dotyczy to nie tylko kilku głośnych ostatnio w kraju przypadków z VIP-ami, ale często całkiem zwyczajnych, niezbyt wiekowych osób, niejednokrotnie będących w dobrej kondycji przed zaszczepieniem. Trzeba pamiętać, że preparaty typu mRNA (Pfizer-BioNTech, Moderna) to wciąż rodzaj medycznego eksperymentu, którego lecznicza przydatrność została ostatnio mocno zakwestionowana przez dr. Byrama Bridle’a, profesora w dziedzinie immunologii wirusowej z Uniwersytetu Guelph, kanadyjskiej uczelni publicznej w prowincji Ontario.

Prof. Bridle oraz międzynarodowa grupa badaczy, dzięki zapytaniu Japońskiej Agencji Regulacyjnej skierowanemu do koncernu Pfizer, uzyskali dostęp do poufnych (confidential) wyników badań tzw. biodystrybucji białka kolca w zaszczepionym organizmie. I okazało się, że syntetyzowane w komórkach gospodarza dzięki materiałowi RNA białko Spike zamiast – jak się spodziewano – pozostawać w mięśniach ramienia i skłaniać system odpornościowy do produkcji stosownych przeciwciał, przedostaje się do ludzkiego krwioobiegu. Stamtąd nie dość, że trafia do wielu tkanek i narządów wewnętrznych, takich jak śledziona, szpik kostny, wątroba, nadnercza i zwłaszcza jajniki, to w dodatku zachowuje się jak patogen. Może powodować zakrzepy, ale i krwotoki wewnętrzne, może uszkodzić serce albo przekroczyć barierę krew-mózg, powodując poważne szkody neurologiczne – alarmuje prof. Byram Bridle.

Nie trzeba było długo czekać na usilne próby zdyskredytowania tez kanadyjskiego badacza… Mimo wszystko, nie brzmi to zachęcająco, choć dotychczas zakrzepicę kojarzono raczej ze szczepionkami wektorowymi firm AstraZeneca oraz Johnson & Johnson. Ale i w tym przypadku już kilka europejskich państw wycofało się ze stosowania szczepionek opartych na niezdolnym do replikacji adenowirusie.

Może więc zamiast generować trochę niebezpieczny entuzjazm dla masowych szczepień o trudnych do przewidzenia konsekwencjach, lepiej skupić się na racjonalnej profilaktyce i leczeniu chorych. Tym bardziej że kliniczne badania leku opartego na krótkiej sekwencji receptora ACE-2, który blokuje infekcję wirusa SARS-CoV-2 już w górnych drogach oddechowych, naprawdę nieźle rokują.

Waldemar Żyszkiewicz
(14 czerwca 2021)

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz swój komentarz!
Proszę wpisać tutaj swoje imię

Powiązane artykuły

Pozostańmy w kontakcie

26,463FaniLubię
266SubskrybującySubskrybuj
- Reklama -spot_img

Najnowsze Artykuły

Skip to content