7,9 C
Warszawa
piątek, 29 marca, 2024

A wrony krzyczą – Michał Mońko

26,463FaniLubię

Krzyk wron roznosi się nad ruiną ceglanego dworku – rządówki, gdzie jesienią 1944 roku zainstalował się sztab II Armii Wojska Polskiego, Sąd Polowy WP i Informacja Wojskowa II AWP. Sztab i służby polskie i sowieckie stacjonowały w Kąkolewnicy pięć i pół miesiąca. A kiedy na początku lutego 1945 roku wojsko odeszło ze wsi, na ścianach i na podłogach rządówki i spichlerza dworskiego została krew i roztrzaskane kości pomordowanych.

Krew dawno obeschła, wsiąknęła w ściany, w podłogi i w ziemię. Zabliźniły się rany w ludzkich duszach. W resztkach zakrzaczonego parku już nie ma dołów, zapadlisk. Zasypali, splantowali. Minęło siedemdziesiąt sześć lat od wojny, ale we w Kąkolewnicy nie ma ciszy, nie ma spokoju tam, gdzie sowieci i sowieccy Polacy trzymali i mordowali żołnierzy AK, WiN, NZW i tych, którzy pomagali partyzantom i szkodzili sowieckiej władzy.

- Autopromocja - KLIKNIJ NA GRAFIKĘ-

Nad dworskimi budynkami sterczą gniazda wron, które krzyczą przerażająco, rozpaczliwie, a nawet lamentują. To miejsce jakby przeklęte i nawiedzone. Dawniej piękne stajnie, dziś opuszczone, zrujnowane. Piękne drzewa i krzewy, ozdoba wsi, dziś ścinane. Staw, dawniej romantyczny, dziś zarośnięty chwastami. Ilu tam żołnierzy AK utopili enkawudziści i czekiści z Informacji Wojskowej? Nie ma odpowiedzi na to pytanie. Nie ma pełnej odpowiedzi na żadne pytanie, dotyczące wojennych wydarzeń.

Kąkolewnica leży między Radzyniem Podlaskim a Międzyrzecem Podlaskim. Na początku sierpnia 1944 roku zjawili się we wsi funkcjonariusze NKWD. Zajęli dworek – rządówkę, stajnie, spichlerz i znaczną część budynków wiejskich. Po kilku tygodniach zjeżdżali się do dworu oficerowie sztabowi, sędziowie, prokuratorzy i funkcjonariusze służb. Wieś została po części wysiedlona, ogrodzona i pilnowana.

W pobliżu zainstalowała się placówka GRU (wywiad wojskowy), a także obóz NKWD i zakamuflowana placówka Smierszy, zatrudniająca wielu konfidentów cywilnych i wojskowych. Od rana do wieczora samochody zwoziły aresztowanych, nocą wywoziły do lasu zakatowanych w czasie przesłuchań, zwanych filtracją.

W parku dworskim i poza parkiem więźniowie kopali areszty polowe. Doły miały cztery metry głębokości i dwa metry na dwa metry szerokości. Stało w takim dole sześciu, a nawet ośmiu. Woda do kolan i więcej. Granat rzucony do dołu czynił z dołu grób. No więc jedni szli do ziemi, a drudzy brali ziemię z reformy, robionej przez sowietów. W szkole dzieci uczyły się na piętrze, a na parterze były rozprawy sądu polowego.

Żołnierze WiN i NZW, tropieni przez NKWD/UB/Informację, utrzymywali się w okolicznych wsiach i lasach, korzystając z pomocy miejscowej ludności. Ta pomoc była trudna. Każdego dnia i każdej nocy, nawet w Święta Bożego Narodzenia, wojska wewnętrzne sowieckie i polskie dokonywały pacyfikacji wsi. A było tak, jak mówi fragment raportu z 28 grudnia 1946 roku płk. Tadeusza Paszty, szefa WUBP w Warszawie i płk. Leona Rubinsteina vel Rubinsztejna, dowódcy WBW woj. warszawskiego:

W dniach od 24-27 XII 1946 roku grupa nr 1 przeprowadziła operacje we wsiach Dzierzby, Sewerynówka, Bujały, Korczew, Józefin, Księżopole-Budki, Paczuski-Duże, Tosie Krupy, Rytele Świeckie i Garnek. Grupa nr 2 we wsiach Obryte, Pełchy i Wojtkowice-Glinne. Przepuszczono przez „filtr” ponad 250 osób, konfiskując jednocześnie inwentarz żywy u rodzin bandyckich lub udzielających pomocy bandytom. We wsi Wojtkowice-Glinne na 19 istniejących gospodarstw 14 gospodarstw okazało się bandyckich.

U wszystkich 14-tu rodzin inwentarz żywy został skonfiskowany, u 5-ciu rodzin niezwiązanych z bandami – pozostawiono… W dniu 24 XII 1946 roku   we wsi Kamieńczyk został publicznie rozstrzelany Florczak Aleksander za systematyczne przetrzymywanie bandy „Młota” i udzielanie jej pomocy przez przeprowadzanie wywiadu na rzecz  bandy… Ludność powiatu sokołowskiego jest bardzo przestraszona, na widok i odgłos samochodu, wszyscy uciekają ze wsi.

Wielu ludzi, cichych bohaterów, którzy pomagali partyzantom, zapłaciło za to najwyższą cenę. Setki, jeśli nie tysiące, rodzin przeżyło aresztowania, szykany i lata pełne cierpień i upokorzeń. Żyli w milczeniu i zapomnieniu, z pokorą znosząc swój los, bojąc się mówić o przeszłości nawet własnym dzieciom.

Dość wcześnie, bo już 26 lipca 1944 roku, zostało podpisane porozumienie między PKWN a rządem sowieckim, w którym sowieccy Polacy oddali we władanie NKWD i Smierszy obszary przyfrontowe. Powstawały obozy NKWD dla żołnierzy podziemia niepodległościowego: na Majdanku, w Nowinach, w Krześlinie i w Skrobowie.

Podstawę prawną funkcjonowania sądów doraźnych czy polowych był Dekret PKWN z 31 sierpnia 1944 roku: „O wymiarze kary dla faszystowskich zbrodniarzy winnych zabójstw i znęcania się nad ludnością cywilna oraz dla zdrajców Narodu”.

Dekret ten służył nie tylko do skazywania partyzantów, ale także, a może przede wszystkim, do wyeliminowania przywódczej warstwy polskiego narodu. Oficerowie wojsk wewnętrznych, tacy, jak płk. Leon Rubinstein albo jego zastępca płk Jakub Jonas, osobiście rozstrzeliwali ziemian. Podejrzani o współpracę z podziemiem dostawali się do obozu na Majdanku albo do więzienia w Zamku Lubelskim. Zamek aż do 1947 roku był więzieniem sowieckim. Obsadę stanowiło 100 Rosjan i 28 Polaków. Miejscami kaźni Polaków były też PUBP rozsiane na Podlasiu.

W październiku 1944 roku na Podlasiu znalazła się Zbiorcza Dywizja Wojsk Wewnętrznych NKWD pod dowództwem gen. Borysa Sieriebriakowa, licząca 9754 żołnierzy. W skład dywizji wchodził 18 pułk, stacjonujący w Siedlcach i w Świdrach. Zorganizowany terror komunistyczny zszedł do małych miasteczek i do wsi. Urzędy bezpieczeństwa miały charakter robotniczo-chłopski: w roku 1945 pochodzenie chłopskie (fornale i służba dworska) deklarowało 66 proc. funkcjonariuszy, pochodzenie robotnicze (niepracująca hołota) deklarowało 23,7 procent.

Terror zastraszał i paraliżował społeczeństwo, niejednego zniewalał do współpracy z NKWD. Służby sowieckie i polskie byłyby ślepe w swych działaniach, gdyby nie pomoc miejscowych konfidentów, rekrutujących się głównie ze skomunizowanych dołów społecznych. Znali oni dobrze swych sąsiadów w miasteczkach i na wsi. Między konfidentami Smierszy wielu było wcześniej konfidentami gestapo.

Trzydzieści pięć lat temu, po raz pierwszy zetknąłem się z historią Kąkolewnicy. Zimą 1995 roku, gdy zrealizowałem film telewizyjny „Platerówki”, umówiła się ze mną na kawę kobieta – oficer II AWP, Sybiraczka, córka osadnika wojskowego na Kresach. Przy kawie Na Rozdrożu pochwaliła się, że pracowała w Sztabie II Armii WP w Kąkolewnicy. Była sędzią w kilku rozprawach tamtejszego Sądu Polowego. Usprawiedliwiała ówczesną walkę z „bandytyzmem” i konieczność utrwalenia władzy ludowej.

Kilka tygodni po spotkaniu z oficerem II AWP, już w 1996 roku, pojechałem do Kąkolewnicy na dokumentację filmową. Dokumentacja była nieudana, bo mieszkańcy nie bardzo chcieli mówić o tym, co się działo się we wsi między wrześniem 1944, a lutym 1945 rokiem. A jeśli mówili o NKWD, to prosili, żebym nie wymieniał ich nazwisk.

Nauczycielka opowiedziała mi historię królewskiej wsi Kąkolewnica, poczynając od siedemnastego wieku. I ani słowa o sądzie polowym. Ostatnim dzierżawcą majątku i mieszkańcem rządówki był Czesław Łapiński. W czasie wojny zastąpił go niemiecki Treuhänder. W roku 1944, gdy we wsi funkcjonował Sztab II AWP i sąd polowy, majątek został rozparcelowany między fornali i małorolnych.

Budynki dworskie zajęły różne przedsiębiorstwa. Ostatnim była Spółdzielnia Produkcyjna, po której zostały ruiny, brud i gnijące papiery. W dworku – rządówce mieściła się przez jakiś czas izba porodowa. Obecnie zrujnowany budynek stoi pusty.

W historii Kąkolewnicy jest biała plama, skrywająca czerwoną plamę, kości i czaszki pomordowanych: to czas funkcjonowania Sztabu II AWP i sądu polowego w zabudowaniach dworskich i w szkole podstawowej. Przesłuchiwania, wymuszania zeznań, torturowanie, podtapianie i topienie, wieszanie na łańcuchach, łamanie i obcinanie części ciała odbywało się w budynkach dworskich. Rozprawy sądu polowego odbywały się w szkolnej izbie numer 8.

Pewnego razu sądzony był młody żołnierz WP, Jan Nesler. Prokurator wojskowy, na podstawie donosu konfidenta S., oskarżył Neslera o dezercję i współpracę z „faszystowsko–hitlerowską bandą”. A dezercja były wówczas problemem zarówno w II AWP, jak i w I AWP. Przykładowo, z 31 pułku 1 DP zdezerterowało jednej nocy 1000 żołnierzy!

Konfident, odpowiedzialny za śmierć Neslera, był w czasach PRL scenarzystą, filmowcem, a w środowisku artystycznym uchodził za „fajnego gościa”. Syn konfidenta jest dziś sędzią, naukowcem i też uchodzi za „fajnego gościa”.

W roku 1996 dostałem do rąk teczkę konfidenta S. Dokumenty były pisane po rosyjsku i po polsku. Było tam nazwisko brata Neslara. Odszukałem go w Krakowie. Zadzwoniłem. Odezwał się starszy człowiek. Gdy mu powiedziałem, że chcę zrealizować film o śmierci jego brata – żołnierza, sądzonego w Kąkolewnicy i rozstrzelanego pod Kąkolewnicą, usłyszałem: „Nie, nie trzeba”. A ten konfident? – spytałem. „On ma syna. To na pewno porządny człowiek ten syn”.

Syn konfidenta? Mój Boże… Syn konfidenta jest dziś więcej niż konfidentem. Donosi na Polskę. A gdyby żył wcześniej, zapewne by pracował dla Smierszy. Ma charakter czekisty. Czy czekista był w Kąkolewnicy, gdzie sądzili Neslera? Nie był. Powinien dziś pracować w szpitalu zakaźnym, w hospicjum, a może jako czyściciel wychodków. Powinien, ale pracuje na eksponowanym stanowisku i ma spokojne sny.

Czas przeszły w Kąkolewnicy nie jest całkiem wymazany z pamięci. Ktoś jednak przypomniał ostatnio, że widział skazanego na śmierć Neslera, gdy został wyprowadzony ze szkolnej sali 8. Tuż pod szkołą był bity przez enkawudzistę i konfidenta Smierszy w polskim mundurze.

Opodal zrujnowanego dworku – rządówki stoi nowoczesna szkoła podstawowa i nowoczesne gimnazjum. Trochę dalej jest zabytkowy kościół pod wezwaniem św. Filipa Neri. Dalej jest nowy budynek urzędu gminnego. Po obydwu stronach pryncypalnej ulicy widać dostatek, nawet zamożność. Ale wokół dworku, gdzie spojrzeć, rzuca się w oczy zaniedbanie, rozpad, rozpadające się budynki, porzucone urządzenia. Pachnie zgnilizną, a w górze wciąż krzyczą wrony.

Czemu to tak? – pytam i słyszę odpowiedź: „Tu nikt nie wejdzie, żeby mieszkać – powiada starszy mężczyzna. – A nocą to nawet strach tu przechodzić. Matka opowiada, że jak tu był ten sztab, wezwali ją. Nie w te drzwi weszła. A tam rzeźnia. No, panie, rzeźnia! No i matka widziała”. Co widziała? „No, widziała… Nie wie pan, co mogła widzieć? Oni zabijali bez sądu, zwyczajnie”.

Kiedy wojsko się wyniosło z Kąkolewnicy, krwi nie dało się zmyć, zeskrobać. Na ścianach, na podłodze była krew. Zabijali lud, żeby była demokracja ludowa. Miała być i była praworządność socjalistyczna. Miała być i była władza ludowa. Żeby była demokracja, praworządność i władza ludowa, szczerzy demokraci z naganem u pasa zabijali na mocy wyroku sądowego i bez wyroku.

Na głębokości jednego, dwu szpadli w lesie odnajdują dziś kości, rozłupane czaszki. Stu czterdziestu ośmiu rozstrzelali z wyroku sądu polowego i zakopali na uroczysku „Baran” w lesie. Setki zabili bez wyroku w katowniach i w czasie obław. To miejsce w lesie zwane jest przez ludność Małym Katyniem.

Ilu zostało rozstrzelanych z wyroku? Szacunki mówią o liczbach 1300-1800. W dworskich budynkach, w stajniach, magazynach, chlewniach służby polskie i sowieckie przetrzymywały blisko 2800 więźniów. Żołnierze podziemia byli traktowani w szczególnie brutalny sposób.

Wykopane doły – cztery metry głębokości, dwa metry na dwa szerokości były polowymi aresztami. W zalanych dolach stali noc i dzień więźniowie. W śledztwie byli głodzeni, bici i zabijani. Oskarżali prokuratorzy sowieccy. Sąd polowy reprezentowali sędziowie sowieccy w polskich mundurach. Ale już na początku 1945 niektóre rozprawy w sądach polowych prowadzili sowieccy Polacy po kilkutygodniowych kursach.

Więźniowie byli zabijani w dołach ziemnych, w budynkach gospodarczych, na polach, w lesie. Byli wieszani, topieni w rzece, w studniach, w stawie. Miejsca egzekucji nie były oznaczane. Zwłoki rozstrzelanych, zakatowanych w aresztach, były zakopywane niegłęboko i maskowane mchem i młodymi sadzonkami. Po kilku latach deszcze wypłukiwały kości i czaszki.

Lata mijały i była cisza. Nawet wrony nie krzyczały. Nie było wolno mówić, nie było wolno krzyczeć. W latach sześćdziesiątych ten i ów widział nocą błąkające się po wsi zjawy żołnierzy we krwi. Niektórzy mówili, że to żołnierze z 1920 roku, gdy podczas wojny polsko–bolszewickiej rozegrała się pod wsią bitwa ułanów majora Feliksa Jaworskiego z oddziałami bolszewickimi.

W 1980 roku mieszkańcy Kąkolewnicy wykonali symboliczną mogiłę, a dopiero w 1990 została przeprowadzona częściowa ekshumację w obrębie istniejącej w lesie mogiły. Pod kościołem stanęła tablica z orłem. Na tablicy jest mowa o zbrodniach NKWD. W maju 1993 roku na polanie „Baran” w lesie stanął żeliwny krzyż, potężny głaz i trzy tablice. Pomnik ten zastąpił symboliczną mogiłę z 1980 roku.

Ale czemu nad dworkiem w Kąkolewnicy nadal krzyczą wrony? Założyły gniazda i przeraźliwie krzyczą i krzyczą. Może przypominają już nie tylko o zakatowanych, utopionych, rozstrzelanych. Przypominają o bezimiennych bohaterach, o rodzinach, które wspomagały partyzantów, żywiły ich, przechowywały, cierpiały i nie zaznały dotąd uznania i nagrody. Czas przeszły w Kąkolewnicy nie jest czasem zapomnianym, wymazanym z pamięci.

Podlaskie rodziny przez długie lata rządów komunistycznych niosły nie tylko krzyż cierpienia po stracie bliskich mężów, synów, ojców, braci. Niosły też piętno rodzin bandyckich, co w praktyce wiązało się z szykanami, utrudniającymi życie i powodującymi deklasację. W cierpieniu, którego doświadczały rodziny partyzantów, była samotność i milczenie. Dzisiaj też milczenie i tylko wrony krzyczą, aż serce się rozrywa.

Michał Mońko

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz swój komentarz!
Proszę wpisać tutaj swoje imię

Powiązane artykuły

Pozostańmy w kontakcie

26,463FaniLubię
274SubskrybującySubskrybuj
- Reklama -spot_img

Najnowsze Artykuły

Skip to content