5,5 C
Warszawa
piątek, 26 kwietnia, 2024

ORZECHU, będziesz niezapomniany – Artur Adamski

26,463FaniLubię

Odszedł jeden z najwspanialszych kapłanów naszych czasów. Jako mądry duszpasterz zasłużył się zarówno formowaniem młodych ludzi budujących swoje szczęśliwe rodziny, jak i umacnianiem wiary w Boga i sens trwania w trudzie walki o wolność ojczyzny.

Wielkopolanin i Dolnoślązak

- Autopromocja - KLIKNIJ NA GRAFIKĘ-

Ksiądz Stanisław Orzechowski bliski był mi m.in. „topograficznie”. Pochodził z dokładnie tego zakątka południowej Wielkopolski, z której wywodzi się rodzina mojej mamy. Przyszedł na świat w Kobylinie w pierwszych tygodniach niemieckiej okupacji. Niedaleko od jego rodzinnego domu w grudniu 1918 powstańcy wielkopolscy starli się z Niemcami. Wiele razy miejsce to pokazywała mi moja prababcia, gdyż właśnie tam zginął wtedy jej ukochany brat. Zarówno krewni „Orzecha”, jak i moi byli wtedy żołnierzami sformowanej w Kobylinie kompanii ochotniczej, która brała udział w walkach pod Zdunami, Miejską Górką i Rawiczem. Wszędzie tam Niemcy górowali uzbrojeniem, stąd polskie straty były duże. Kilkadziesiąt lat później w Morzęcinie, de facto stanowiącym jedną całość z Obornikami Śląskimi, w których się urodziłem i mieszkałem, ks. Orzechowski założył filię swojego duszpasterstwa, będącą zarazem miejscem spotkań i rolniczo – ogrodniczym gospodarstwem.

Po ukończeniu wrocławskiego Seminarium Duchownego w 1964 roku święcenia kapłańskie przyjął z rąk arcybiskupa Bolesława Kominka i swą posługę kapłańską zaczął w parafii św. Barbary w Nowej Rudzie. Trzy lata później trafił do powstającej od niewiele ponad roku parafii św. Wawrzyńca przy ul. Bujwida we Wrocławiu. Świątynią, jaką wówczas ta parafia miała, była wtedy jedynie cmentarna kaplica. Dobijanie się o zgodę na jej rozbudowę trwało ponad 10 lat. W końcu komuniści pozwolili na jej poszerzenie o określoną ilość metrów, co proboszcz wraz ze swymi wikarymi oczywiście postanowił wykorzystać jako okazję do budowy prawdziwego, dużego kościoła. Ks. Orzechowski był jednym z tych, którzy wpatrując się w wyrażoną na papierze zgodę władz zauważyli, że ostatnia litera zdania informującego o zgodzie na wieżę nie zawiera haczyka pod literą „e”. Najpewniej skutkiem drobnego błędu osoby piszącej na maszynie zrozumieć było można, że komuniści użyli liczby mnogiej, czyli że przypadkiem zgadzają się nie na jedną wieżę, ale – wiele wież. Może to był pomysł „Orzecha” a może któregoś z jego kolegów, w każdym razie zapadła decyzja: „No to budujemy cały szereg wież!” Upierając się potem, że „przecież mają zgodę na wiele wież” twórcy świątyni powiększyli ją także o część „wielowieżową”. Umożliwia ona pomieszczenie nieco większej liczby wiernych a od zewnątrz bryle kościoła nadaje kształt nieco przypominający elewatory zbożowe. „Brakującemu haczykowi litery przez komunistów błędnie napisanej ten „elewatorowy” kawałek kościoła zawdzięczamy!” – żartowali potem kapłani i parafianie.

W 1967 roku ks. Orzechowski utworzył Duszpastrstwo Akademickie „Wawrzyny”. A sam też nadal był studentem, kończącym kolejne kierunki na KUL-u, gdzie jego wykładowcą był m.in. ksiądz biskup i profesor Karol Wojtyła. „Orzech” szybko zasłynął jako genialny kaznodzieja, obdarzony darem przekonywania i poruszania serc. Ludzie chcieli go słuchać a że był też mądrym słuchaczem otwierali się przed nim jako rozmówcą, doradcą a przede wszystkim – spowiednikiem. W tym, co mówił, był bardzo wiarygodny, bo i sam żył wg zaleceń, które głosił. Mówił o trudzie, który w całym ludzkim życiu jest oczywistością, któremu trzeba stawiać czoła i sam był tytanem pracy. Ośrodek w Morzęcinie był jednym z wielu jej owoców. Mówił o konieczności szacunku dla darów Bożych i kto się z nim spotykał bliżej ten widział, że w jego gospodarstwie nawet woda z ugotowanych ziemniaków służy do podlewania roślin, bo wszystko musi być spożytkowane najlepiej, jak się da.

Duszpasterz Kolejarzy, Studentów, Robotników

Kiedy w sierpniu 1980 masowe strajki ogarnęły także Dolny Śląsk a ich głównym ośrodkiem stała się zajezdnia MPK przy ul. Grabiszyńskiej to ks. Stanisław Orzechowski odprawił na jej terenie mszę św. Wcześniej funkcję konfesjonałów zaczęły pełnić unieruchomione autobusy. Zanim zabrzmiały otwierające liturgię dzwonki okazało się, że oprócz strajkujących na mszę przyszły też dziesiątki tysięcy wrocławian. W słowach swojego kazania „Orzech” nawiązał do symboliki, wytworzonej w czasie tak licznego zgromadzenia. Zwrócił uwagę, że część jest po jednej a część po drugiej stronie otaczającego zajezdnię płotu, lecz ani narzucone, ani też oczywiste i naturalne przegrody nic nie znaczą wobec istoty tego, co wszystkich gromadzi i czyni jednością. Równie niezapomniane msze święte odprawiał potem dla walczących o swoje prawa studentów i robotników wielu zakładów. Arcybiskup Henryk Gulbinowicz powierzył mu funkcję diecezjalnego duszpasterza świata pracy.

Jesienią 1980 ks. Orzechowski dołączył do kolejarzy prowadzących protest głodowy w Lokomotywowni Wrocław Główny. Najtrudniejszy czas zaczął się po wprowadzeniu stanu wojennego. Już w pierwszym jego tygodniu w każdy czwartek o godz. 20 (stąd zwane były „dwudziestkami”) odprawiał msze św. w intencji ojczyzny. Zawsze ciągnęły na nie wielkie tłumy, mimo że koncentrowane wtedy w rejonie ul. Bujwida oddziały ZOMO zatrzymywały wiernych, dla których kończyło się to często zarzutem udziału w nielegalnym zgromadzeniu. Wiele razy tłum wychodzący z kościoła atakowany był armatkami wodnymi, gazem i szarżami szpalerów pałujących każdego, kto się im nawinął pod rękę. Ks. Orzechowski stał się wtedy jednym z najintensywniej inwigilowanych kapłanów, nękanych nie kończącymi się szykanami. Katalogiem kierowanych przeciw niemu represji, gróźb, metod zastraszania wypełnić by można cały szereg artykułów. Niezłomny kapłan nigdy jednak nie zaprzestał nauczania o konieczności stania po stronie prawdy i trwania w wierze w zwycięstwo słusznej sprawy. Jak zawsze skupiał też uwagę na tym, co arcyważne w każdych czasach – na budowaniu silnych rodzin, na formowaniu zasad i charakterów wychowywanych w nich dzieci. Nieustannie udzielał też pomocy represjonowanym, wspomagał materialnie rodziny uwięzionych i zwolnionych z pracy. Wspierał też działalność konspiracji.

Pierwszy Pielgrzym Dolnego Śląska

Przez 35 lat reżim konsekwentnie zakazywał organizowania pielgrzymek z Wrocławia do Częstochowy. W ciągu całych więc dziesięcioleci grupa wrocławska najpierw jeździła do stolicy, by tam dołączać do warszawskich pielgrzymów, zdążających w kierunku Jasnej Góry. Przełom nastąpił w roku 1981, kiedy władze ugięły się pod naciskiem wielkiego ruchu Solidarności. Od tego czasu „Orzech” był Głównym Przewodnikiem Pieszej Pielgrzymki Wrocławskiej na Jasną Górę. Na nim spoczywała zawsze większość prac organizacyjnych i aż do końca lat osiemdziesiątych on był też głównym celem niezliczonych podstępów i prowokacji, jakimi PRL – owskie służby nieustannie starały się zakłócić dolnośląski ruch pielgrzymkowy. To, że na dwa dni przed wyruszeniem w drogę dziesiątek tysięcy Dolnoślązaków władze nadal wstrzymywały się z wydaniem zgody na zgromadzenie się i wyjście z miasta, było standardem tamtych czasów. „Modlitwę w drodze” ks. Orzechowski uważał za nadzwyczaj ważne, formacyjne przeżycie. Co roku organizował więc także październikowe pielgrzymki do trzebnickiego grobu św. Jadwigi.

Wymagać i przebaczać

Bez wątpienia gorzkim zawodem musiało być dla „Orzecha” odwrócenie się od Kościoła i od niego samego niemałej liczby działaczy opozycji, którzy zaraz po przełomie z roku 1989 dołączyli do postkomunistów, u boku których zaczęli robić kariery polityczne, biznesowe, medialne, artystyczne. Najboleśniejsze musiało być to, że po wielu latach korzystania z udzielanego przez Kościół i samego „Orzecha” azylu a także znaczącej stałej pomocy materialnej nagle okazali się oni być zaciekłymi wrogami chrześcijaństwa, na wyścigi z tygodnikami w rodzaju „Nie” produkującymi kalumnie, miotane w księży. Pytany o to odpowiadał, że przychodzili do niego prosząc o pomoc. Nigdy nie żałował, że im jej udzielał, bo grzechem jest jej odmawiać. I całym swoim życiem udowadniał, że pomagać trzeba zawsze, pomimo największego nawet ryzyka, że będzie się oszukanym. Póki mógł chodzić ciągle uczestniczył w pielgrzymkach. Jako wspaniały kaznodzieja odwiedzał dziesiątki kościołów, w których wygłaszał swoje niezapomniane homilie. W maju tego roku jego zdrowie gwałtownie zaczęło się pogarszać. Kiedy po kilku dniach pobytu w szpitalu przyszła wiadomość o jego śmierci dla bardzo wielu był to wielki wstrząs. Bo dla wielu był on jedną z najważniejszych „twarzy Wrocławia”, wielkim źródłem mądrych rad, formacyjnych inspiracji, opoką dobrej mocy. Każdy jednak, w kim choćby tli się dobra wola a kto się z nim zetknął, kto słuchał jego kazań, będzie nosił w sobie przykład jego życia i drogowskaz głoszonych przez niego słów.

Artur Adamski

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz swój komentarz!
Proszę wpisać tutaj swoje imię

Powiązane artykuły

Pozostańmy w kontakcie

26,463FaniLubię
274SubskrybującySubskrybuj
- Reklama -spot_img

Najnowsze Artykuły

Skip to content