5,5 C
Warszawa
piątek, 26 kwietnia, 2024

Rola internetu w udebilnianiu ludzkości

26,463FaniLubię

Gościem ostatniego spotkania Klubu Ronina był wybitny matematyk, znawca technologii informatycznych, publicysta i działacz niepodległościowy prof. dr hab. Andrzej Kisielewicz. Tematem jego wykładu były negatywne skutki wzrostu znaczenia Internetu jako narzędzia komunikacji. Profesor podkreślił oczywiście, że jest on wynalazkiem, mogącym służyć bardzo wieloma dobrodziejstwami. Zarazem jednak jest źródłem wielu zagrożeń. Ostatnie wydarzenia, polegające na skutecznym odbieraniu prawa wygłaszania swoich opinii nawet prezydentowi USA oznaczają, że świat stoi w obliczu zagrożenia praktykami cenzorskimi i propagandowymi, jakich zaznały dotąd jedynie zbiorowości żyjące pod uciskiem systemów totalitarnych.

Stanisław Lem w swoich „Rozważaniach sylwicznych”, publikowanych na łamach „Odry” (oddzielny temat to katastrofa tego zasłużonego niegdyś miesięcznika, który stoczył się do poziomu szmatławca, emitującego propagandę obliczoną na pomyślunek gawiedzi) nie ukrywał swego przerażenia skutkami upowszechniana Internetu. „Zanim zajrzałem do forów i mediów społecznościowych nigdy bym nie przypuszczał, że świat jest zaludniony takimi ilościami idiotów” – pisał Lem. Kiedy czytałem jego słowa zastanawiałem się, na ile opinia wielkiego pisarza jest słuszna, bo przecież Internet to jednak także jakiś zasób wiedzy. Jak to często bywa – odpowiedź podsunęło mi życie. Jeden z moich synków zadał mi wtedy bowiem pytanie, jak głęboko swoje podziemne korytarzyki drąży kret. Zdawało mi się, że są to głębokości rzędu kilkudziesięciu centymetrów, ale wolałem dziecku udzielić odpowiedzi pewnej i precyzyjnej. Siedziałem właśnie przy komputerze, więc w okienko wyszukiwarki wpisałem słowo „kret”. Ku mojemu zaskoczeniu okazało się, że „dokopanie się” do jakiejkolwiek informacji o zwierzątku, nazywającym się „kret”, wcale nie jest takie proste. Internetowa wyszukiwarka podsuwała bowiem dosłownie setki rezultatów w postaci: „Tomasz Kret – prezenter pogody”. Na ten właśnie temat internetowych informacji było istne zatrzęsienie. Z bezbrzeżnym zdumieniem dowiedziałem się wtedy, jak niesłychaną ilość wszelkiego rodzaju nagród, trofeów, wyróżnień otrzymał ten człowiek, zajmujący się zapowiadaniem pogody. Przypuszczalnie – ma ich więcej, niż medali na swoim mundurze nosił marszałek Konstantin Rokosowski. Internetowe materiały zawierały mnóstwo fotografii z fetami, przypominającymi Oskarowe gale, setkami tryskających entuzjazmem fanów, do złudzenia przypominających reklamy pasty do zębów. Wiwaty, jurorzy, spojrzenia zachwyconych niewiast, kwiaty, confetti, kolejne wznoszone w górę statuetki, puchary, medale… Zupełnie tak, jakby laureat tych nagród wynalazł lekarstwo zarazem na raka, miażdżycę i próchnicę, albo powrócił właśnie z odbytej rakietą własnej konstrukcji podróży na Marsa i z powrotem. Jak już wspomniałem – stron z tego rodzaju informacjami były setki. Pod ich wpływem niemal zapomniałem, na temat jakiego kreta informacji szukam, bo zapragnąłem się do wiedzieć, co takiego, poza zapowiadaniem deszczyku lub słoneczka, dokonał pan Tomasz Kret. Jakby w odpowiedzi na moje pytanie kolejne setki internetowych informacji opowiadać zaczęły o życiu osobistym pana Kreta. Kilkadziesiąt pierwszych donosiło o zbliżającym się kresie związku pana Tomasza Kreta z panią Beatą Tadlą. Kolejne dziesiątki mówiły o zażegnanym kryzysie, inne alarmowały, że „to już koniec”, następne wyrażały nadzieję, że „jeszcze do siebie wrócą” itd. itp… Na jakąkolwiek informację, mogącą pomóc mi odpowiedzieć na pytanie mojego synka, nadal nie trafiłem. Nie na wiele się zdało uzupełnienie w wyszukiwarce słowa „kret” słowem „zwierzę”. Nadal informacje dotyczyły wyłącznie telewizyjnego prezentera, potem można też było wyszperać strony internetowe, reklamujące preparat do udrażniania rur kanalizacyjnych. Wtedy usłyszałem słowa, które nieświadomie sam zacząłem wypowiadać: „Internet źródłem informacji…?!” Przypomniałem sobie to, co o Internecie powiedział Stanisław Lem i doszedłem do wniosku, że geniusz futurologii i science fiction tym razem też miał rację. Przypomniałem sobie też, że na którejś z naszych półek stoi atlas ssaków Polski. Książkę tę znalazłem niemal natychmiast – mój synek mógł więc otrzymać kompetentną i wyczerpującą informację.

- Autopromocja - KLIKNIJ NA GRAFIKĘ-

Władysław Kopaliński, gigant erudycji i twórca wielu wprost nadzwyczajnych słowników, krótko przed swoimi setnymi urodzinami w roku 2007 powiedział, że nigdy nie korzystał z Internetu. Uważał bowiem, że stanowczo za dużo w nim informacji nierzetelnych, nieprawdziwych, niekompetentnych oraz najpodlejszych, cynicznych, propagandowych manipulacji. Zanim zacznie się więc oddzielać ziarno od plew, zanim się w ogóle dotrze do jakiegokolwiek źródła odpowiadającego naszym potrzebom i godnego uwagi – przekopać się trzeba przez zatrzęsienie internetowego śmiecia. A kiedy już mamy przed sobą coś, co podaje się za jakąś niby – encyklopedię, to czyż można się nie zastanawiać nad wartością takiego źródła? Czyż nie szkoda więc na to życia?

Internet przyspieszył i zwielokrotnił przepływa informacji. Mógłby odgrywać więc wielką rolę w edukowaniu miliardów mieszkańców naszej planety. I dla jakiejś części – rolą tą służy. Czy jednak dla większości? Wolne żarty… Przed wiekami podobne nadzieje wiązano z wynalazkiem ruchomych czcionek drukarskich. I rzeczywiście – upowszechnienie wiedzy miało skalę kolosalną. Zarazem jednak upowszechniono tak zatrważającą ilość łgarstw, że do dzisiaj najbardziej cyniczne oszczerstwa cieszą się opinią historycznej prawdy. Kreatura Giordano Bruno, która w każdym współczesnym nam państwie skazana by dziś została co najmniej na dożywocie, dzięki bzdurom upowszechnionym drukiem do dziś uchodzi za bohatera. Rządy królowej Marii Tudor, w rzeczywistości będące wzorem łagodności, jeśli by przymierzyć je do zbrodniczej furii jej przeciwników, wrogowie opisali jako straszną tyranię. Byli oni jednak lepsi w wykorzystywaniu oręża drukowanej propagandy, stąd o nich do dziś wspomina się jako o niewinnych ofiarach a katolickiej Marii – na wieki przyprawiono gębę „krwawej Mary”. Św. Janowi Kapistranowi jego przeciwnicy tak skutecznie przypisali wyssane z palca zbrodnie, że do dziś wrocławscy artyści, znający historię od strony lewackich bredni o Świętej Inkwizycji czy Tomasso Torquemadzie, nadal pacykują swoje głupiuteńkie dziełka o takiej właśnie, załganej wymowie. Podobnych przykładów jest bez liku – druk umożliwił upowszechnianie różnych treści. Wielka część tych treści była jednak kłamstwem. Znamy to i dzisiaj, kiedy prawda o Polsce ledwie się przebija przy wielkim chórze tych, którzy o Polsce kłamią.

Tak więc, jak kiedyś druk, tak dziś Internet, teoretycznie służyć może upowszechnianiu wiedzy, ale służy przede wszystkim upowszechnianiu bzdur. Sytuacja to analogiczna z podróżami, które powinny kształcić. A kształcą nielicznych. Bo czy dzisiaj, kiedy miliony Polaków podróżują po świecie więcej Polaków zna świat, niż to było w czasach, gdy możliwości takich nie było? Wystarczy porozmawiać z większą (żeby mieć tło porównawcze) liczbą rodaków, którzy odwiedzili Stany, Amerykę Południową czy Australię. I, kto ma te czasy w pamięci, niech porówna sobie wiedzę o tamtejszych krajach większości tych turystów z wiedzą młodych ludzi, którzy przed laty kraje te znali tylko z książek w rodzaju „Przygód Tomka Wilmowskiego”. Gwarantuję, że przeciętny czytelnik dysponuje wiedzą większą od statystycznego turysty. I jako ciekawostkę przypomnę taki fakt, że sam Wacław Szklarski, autor tej wielkiej serii podróżniczych książek dla młodzieży, nigdy nie odwiedził większości z tych krajów, które opisywał w swych powieściach. A jednak wiedza o nich jest w nich rzetelna, trudno Szklarskiego „przyłapać” na jakichś błędach. Czytając jego książki – każdy czytelnik dowiaduje się bardzo dużo i to tego, co najważniejsze. Każdy czytelnik dobrej książki – zyskuje prawdziwą wiedzę. A współczesny masowy „podróżnik” świat poznaje, ale głównie od strony plaż i hoteli. Tak, jak przeciętny użytkownik Internetu, który „wiedzę” uzyskuje, ale najczęściej o gwiazdkach seriali i celebrytach a jak o tematach poważniejszych to najczęściej załganą lub zmanipulowaną.

Internet to nie pierwszy wynalazek, który teoretycznie powinien poszerzać horyzonty jego użytkowników. Poszerza, ale tylko tej mniejszej ich części. Daje ogromne możliwości, ale też rodzi całe mnóstwo niebezpieczeństw. Bardziej, niż narzędziem wspomagającym intelektualny rozwój, okazuje się być instrumentem manipulacji. A jeśli pojawia się zagrożenie wykluczaniem wskazanych jednostek i grup z obecności w internetowej przestrzeni to znaczy to, że zmierzamy w stronę już nie tylko cenzury i manipulacji o skali globalnej. Kiedy jedni cieszą się prawem mówienia pełnym głosem a innym prawo to się odbiera – zaczyna się czas formatowania umysłów. Innymi słowy – masowego udebilniania. I widmo totalitaryzmu nie jest wtedy żadnym złudzeniem.

Artur Adamski

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz swój komentarz!
Proszę wpisać tutaj swoje imię

Powiązane artykuły

Pozostańmy w kontakcie

26,463FaniLubię
274SubskrybującySubskrybuj
- Reklama -spot_img

Najnowsze Artykuły

Skip to content