10.4 C
Warszawa
niedziela, 6 października, 2024

PODRÓŻE Z BIBUŁĄ – Wspomnienie z lat osiemdziesiątych – Grażyna Adamska

26,463FaniLubię

Artur (wtedy mój chłopak, a od 32 lat mąż) przemierzał tę trasę tak często i tak długo, że któregoś dnia zażartowałam: „Jesteś bardziej z Wrocławia czy z Gdyni?”

Ludzie podziemia śpią pod bibułą”

- Autopromocja - KLIKNIJ NA GRAFIKĘ-

Odpowiedział: „No to jedź ze mną”. Trzeba było przewieźć więcej, niż zwykle. Ponad udźwig jednej osoby. W dodatku krótko po tym, jak Romek Zwiercan wysadził komunistom w powietrze kawałek ich komitetu (oczywiście wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, kto dokonał tego efektownego fajerwerku). Staraliśmy się więc wyglądać jak najmniej podejrzanie. Chłopak i dziewczyna z plecakami nie są tak podejrzani jak samotny facet z bagażem wędrujący nie w sezonie wakacyjnym, ale w marcu. Próbując sobie wyobrazić, co mogą pomyśleć ewentualni esbecy czy milicjanci, doszliśmy do wniosku, że zapytają: „Zimą z plecakiem się wybrał nad morze? Sprawdzimy, co to za świr”. Pojechaliśmy więc razem. W Gdyni dotarliśmy do mieszkania państwa Bibrów, u których potem gościliśmy jeszcze wiele razy i oczywiście wiele razy wypakowywaliśmy zawartość naszych plecaków, do których pakowaliśmy „wyroby nadmorskie”. Zastanawiałam się, jak małżeństwo może funkcjonować w takim mieszkaniu. No bo jeśli w szafach zamiast ubrań są dziesiątki ryz papieru, a w wersalce tylko paczki z gazetkami, to jak oni się ubierają, jak śpią? Artur się na to roześmiał: „ Nie wiesz, że rasowi konspiratorzy nie śpią pod pierzyną, tylko pod bibułą?”.

Pani Bibro zawsze robiła nam wielką jajecznicę na boczku. Potem zwykle przychodził Edek Frankiewicz. Kiedy go poznałam, miał poparzoną rękę. Zapytałem, co mu się stało, na co ze śmiechem odpowiedział: „Nie, ten wysadzony komitet – to nie ja! Chciałem pokazać dzieciom sztuczne ognie i sam się nimi podpaliłem”. Od pierwszego spotkania Edek wydał mi się człowiekiem bardzo ciepłym. Miał kilkoro dzieci. „Buduję dom, roboty jeszcze mnóstwo, ale jak będzie gotowy, to będziecie do nas przyjeżdżać na wakacje” – powiedział kiedyś. No ale potem sami mieliśmy dzieci, mnóstwo pracy i ten plan się nie powidł. A Edek pamiętał, bo kiedy jeszcze nie tak dawno spotykaliśmy się w Żółwinie czy w Gdyni, przypominał: „No przecież mieliście do nas przyjeżdżać!”

Ciężki wstrząs pani domu

Kiedy powstawała książka Igora Janke próbowaliśmy ustalić, ile podróży odbyliśmy z bibułą na trasie Wrocław – Trójmiasto. Artur na pewno ponad sto. W niektórych wyprawach, kiedy trzeba było przewieźć jakiś duży sprzęt, towarzyszyli mu Andrzej Tracz, Piotrek Pawełczyk lub Grzesiek Osiński. Ale chyba tylko ja przyjeżdżałam z Arturem do kilku różnych miejsc. Włąścicielka ładnego mieszkania na adoptowanym strychu zgodziła się przechować przez krótki czas kilka elektrycznych powielaczy. Potem okazało się jednak, że niebezpieczny depozyt zalegał u niej miesiącami. I kiedy ją odwiedzaliśmy. Jej twarz wyrażała lepiej niż słowa: „Cudownie, że jesteście! Zabierzcie sobie te wasze machiny!”

Kolejnym odwiedzanym przez nas miejscem była willa przy ul. Wojska Polskiego w Gdańsku-Oliwie. Mieszkało w niej posiadające imponujący księgozbiór małżeństwo polonistów. Wspierali opozycję, ale nie byli związani z podziemiem. Spotkaliśmy się u nich z dziarskim młodzieńcem o imieniu Bolek. Zdarzyła się tam dość zabawna sytuacja. Najpierw rozmawialiśmy o literaturze, i filmie. Kiedy nasza gospodyni wyszła na chwilę do kuchni, by zrobić nam kanapki, przeszliśmy na inny temat. Bolek zaczął wykładać swoje poglądy na temat metod prowadzenia walki. Nasza gospodyni z wielką tacą, ze szklankami, dzbanem herbaty i kanapkami wróciła w momencie, gdy Bolek przechodził od kwestii oddziałów leśnych do partyzantki miejskiej i zamachów bombowych. Na słowa granaty i pistolety maszynowe nasza gospodyni zbladła, a nogi ugięły się pod nią tak, że Artur rzucił się do ratowania chwiejącej się tacy. Ciężko usiadła z drugiej strony stołu i przez chwilę miałam wrażenie, że ma kłopoty z oddychaniem. Z przerażeniem patrzyła na nasze plecaki. Zapewne zastanawiała się, co w nich jest. Senteks, dynamit czy tylko zwykły trotyl? Przez dobrą godzinę uspokajaliśmy ją, że fantazje Bolka są stricte teoretyczne, że ma filmową wyobraźnię, a przecież widać, że jesteśmy ludźmi bardzo pokojowymi. To chyba brzmiało wiarygodnie, bo Artur był wówczas długowłosym brodaczem, a ja dopasowałam się do jego nieco hipisowskiego stylu. Szczęśliwie nie mieliśmy wtedy ze sobą żadnych tajemniczych pakunków, tylko mnóstwo gazetek i książek. „Papież, Tybet, Dalajlama” – zachwalał Artur pokojową zawartość wyjmowanych z plecaka „Biuletynów Dolnośląskich”, dzięki czemu naszej dobrodziejce powoli wracał spokój.

Żądanie wolności wożone w plecakach

Oprócz powielaczy przewoziliśmy materiały dotyczące uwięzionych działaczy Solidarności Walczącej. Wielkie wrażenie robiły na mnie wożone do Gdyni kalendarze z Kornelem Morawieckim. Z tą jego fantastyczną fotografią, gdy z kredą w jednej ręce i mikrofonem w drugiej prowadzi wykład z matematyki. A krótko potem do Wrocławia woziliśmy pisma z Andrzejem Kołodziejem. Nie minęło wiele czasu, a Edek wypełniał nasze plecaki ogromnymi ilościami fotograficznych odbitek z Romkiem Zwiercanem. Podróże z takim ładunkiem były ważne, ale zarazem nieco smutne …

Plecakowe ładunki z Gdyni najczęściej przywoziliśmy do mieszkających przy pl. Pereca Teresy i Krzyśka Zwierzów. Co jakiś czas w tym samym miejscu pojawiali się kurierzy Solidarności Walczącej z Katowic, a Tosiek Ferenc część z tej masy druków, przewalających się przez to mieszkanie, pakował dla kogoś, kto przyjeżdżał z Łodzi. Bywało, że naszym docelowym punktem we Wrocławiu było mieszkanie Jasi i Maćka Dziubańskich przy ówczesnym pl. Kirowa. Wiele też razy bywało, że nasze plecaki najpierw trafiały do mojego pokoiku w bloku przy Stalowej. I wtedy robiło się w nim tak ciasno, że niemal dosłownie „spałam pod bibułą”. Podróże te pochłaniały mnóstwo czasu, standardy pociągów były kiepskie. Było jednak coś pięknego w tym, że na drugim końcu Polski spotykamy tak bliskich nam ludzi. Często absolutnie nadzwyczajnych. Nieraz w różnych sytuacjach musieliśmy panować nad emocjami, czasem myśleliśmy, że „teraz to nas chyba mają”.

Choć to nie była zabawa, to po latach w pamięci pozostało przede wszystkim to, co sympatyczne i czego wspomnienie budzi uśmiech.

Grażyna Adamska

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz swój komentarz!
Proszę wpisać tutaj swoje imię

Powiązane artykuły

Pozostańmy w kontakcie

26,463FaniLubię
270SubskrybującySubskrybuj
- Reklama -spot_img

Najnowsze Artykuły

Skip to content