6,6 C
Warszawa
czwartek, 25 kwietnia, 2024

Ewa Błasik: Mąż wiedział o planowanym zamachu

26,463FaniLubię

Pięć lat po katastrofie smoleńskiej Ewa Błasik udzieliła bardzo osobistego wywiad w rozmowie z „Gościem Niedzielnym”. Podzieliła się własnymi odczuciami na temat przyczyn wypadku z 10 kwietnia 2010 roku w Smoleńsku. Wdowa po tragicznie zmarłym generale Andrzeju Błasiku wolałaby określać katastrofę smoleńską mianem „zamachu” i wskazała, że jej mąż miał wiedzę, że planowany jest zamach na jakiś europejski statek powietrzny.

„Pamiętam, że gdy czekałam na ciało męża na lotnisku, wojskowi, personel lotniska, przyjaciele, rodzina, wszyscy, którzy mnie otaczali tego dnia, byli przekonani, że tupolew lecący do Smoleńska nie miał prawa tak po prostu spaść i się rozbić. Mówili wręcz o zamachu, a to potwierdzało moje wewnętrzne przeczucia. Podobnie myślała część społeczeństwa. Zewsząd słychać było pytanie: co się naprawdę stało?” 

– wyznaje Ewa Błasik w wywiadzie udzielonym „Gościowi Niedzielnemu”.

Jej zdaniem, przed wylotem prezydenckiej delegacji na uroczystości upamiętniające pomordowanych w Katyniu polskich żołnierzy krążyły informacje, że „jest planowany zamach na jakiś europejski statek powietrzny”.

 Jak podkreśla, jej mąż o tym wiedział:

Stwierdził tylko, że polskie służby specjalne wiedzą, co robią – przyznaje wdowa po generale. – Mąż zresztą, po otrzymaniu zaproszenia na pokład tupolewa, planował zabrać dowódców wszystkich rodzajów sił zbrojnych do samolotu Jak-40. Właściwie do końca mówił o tym, że poleci Jakiem razem z innymi generałami. Jednak niedługo przed wylotem dostał polecenie od przełożonych, by lecieć Tupolewem”

– dodaje.

Nie kryje również żalu do prokuratury wojskowej, która choć nie zakończyła śledztwa, winą za spowodowanie katastrofy obarczyła pilotów. Nie zgadza się także ze stwierdzeniem, iż generał Błasik mógł wywierać w kokpicie samolotu presję na pilotów podchodzących do lądowania we mgle.

Mój Andrzej na pokładzie tupolewa z całą pewnością był wsparciem, a nie obciążeniem dla załogi – twierdzi wdowa po Dowódcy Sił Powietrznych. – Zawsze stawał w obronie swoich pilotów i wymagał od nich przestrzegania procedur bezpieczeństwa. Krytykował polityków ze wszystkich opcji za próby wywierania presji na personel lotniczy. To bardzo przykre, że po oczyszczeniu mojego męża z bezpodstawnych zarzutów nikt z rządu do tej pory oficjalnie go nie zrehabilitował” 

– podkreśla Ewa Błasik.
- Autopromocja - KLIKNIJ NA GRAFIKĘ-

Całość wywiadu udzielonego przez panią Ewę Błasik dla Gościa Niedzielnego:

Agata Puścikowska: Co utkwiło Pani najmocniej w pamięci po katastrofie smoleńskiej?

Ewa Błasik: Pamiętam, że gdy czekałam na ciało męża na lotnisku, wojskowi, personel lotniska, przyjaciele, rodzina, wszyscy, którzy mnie otaczali tego dnia, byli przekonani, że tupolew lecący do Smoleńska nie miał prawa tak po prostu spaść i się rozbić. Mówili wręcz o zamachu, a to potwierdzało moje wewnętrzne przeczucia. Podobnie myślała część społeczeństwa. Zewsząd słychać było pytanie: co się naprawdę stało? Jednak na tę dość zdroworozsądkową reakcję szybko zaczęła nakładać się narracja polskiej strony rządowej. Już 10 kwie- tnia 2010 r. politycy partii rządzącej rozsyłali między sobą SMS-a o treści: „Katastrofę spowodowali piloci, którzy zeszli we mgle poniżej 100 m. Do ustalenia pozostaje, kto ich do tego zmusił”. Ta SMS-owa „instrukcja” miała za zadanie obciążyć polską stronę już w dniu katastrofy. Dla rządzących wszystko było proste i jasne. Wszyscy, którzy podawali tę narrację w wątpliwość, szukali prawdziwego wytłumaczenia przyczyn katastrofy, zostali nazwani sektą smoleńską. Kto chce być w sekcie? Nikt. Dlatego wielu z Polaków uwierzyło w…
 

…brak profesjonalizmu polskich pilotów.

Właśnie. I cóż z tego, że kapitan Protasiuk miał doskonałą opinię, a cała załoga to byli dobrze wyszkoleni lotnicy? Już nie żyją. Nie mogą się bronić. Podobnie jest z moim mężem, który był tylko pasażerem, jednym z wielu gości zaproszonych na pokład tego samolotu. W wyniku długiej oszczerczej kampanii został zniesławiony i ciężko obrażony. Zbrukany został honor munduru naszych lotników. Mój mąż zawsze godnie reprezentował swój kraj. A podróż do Katynia w jego sercu miała szczególne miejsce, leciał tam z zamiarem modlitwy i oddania należnej czci i hołdu bestialsko zabitym jego poprzednikom. Mój Andrzej na pokładzie tupolewa z całą pewnością był wsparciem, a nie obciążeniem dla załogi. Zawsze stawał w obronie swoich pilotów i wymagał od nich przestrzegania procedur bezpieczeństwa. Krytykował polityków ze wszystkich opcji za próby wywierania presji na personel lotniczy. To bardzo przykre, że po oczyszczeniu mojego męża z bezpodstawnych zarzutów nikt z rządu do tej pory oficjalnie go nie zrehabilitował.

Pod koniec marca prokuratura wojskowa ponownie stwierdziła, że winni byli piloci.

Zupełnie mnie to przybiło. Ubolewam, że w obecnej chwili, gdy już bardzo dużo wiadomo o przebiegu katastrofy, wraca się do retoryki oskarżania pilotów. Prokuratura wojskowa winą za katastrofę obarczyła pilotów, a jednocześnie nie zakończyła śledztwa. To jakaś niekonsekwencja. Poza tym wszystko, co mówiono, to niemal kopia raportu Millera, który powiela raport Anodiny. Wniosek jest prosty: polscy prokuratorzy wojskowi przychylają się do raportów, które nie bronią się naukowo, są niespójne i nieprawdopodobne. Raporty nie wyjaśniają merytorycznie wielu kwestii. Choćby nie odpowiadają na bardzo ważne pytanie: dlaczego samolot, podchodząc do lądowania, zniżał się w przeraźliwie szybkim tempie. Wciąż nieuczciwie podaje się, że piloci chcieli lądować. Tymczasem zapis z czarnej skrzynki wyraźnie świadczy o tym, że piloci mówili o odejściu na drugi krąg. Próbowali podnieść maszynę, ale ona spadała trzy razy szybciej niż powinna. Dlaczego w końcu nikt nie oskarża strony rosyjskiej o to, że nie zamknęła lotniska? Przecież w fatalnych warunkach pogodowych lotnisko powinno być zamknięte. Pytań jest bardzo wiele. Należy dochodzić do prawdy. Gdy rok temu potwierdzono, że mój mąż nie był w kokpicie, nie był też pod wpływem alkoholu, zaczęłam odzyskiwać nadzieję, że prawda o katastrofie zacznie się powoli wyłaniać. Teraz mam wątpliwości, czy to nastąpi. A bolesne wspomnienia z roku 2010 wracają na nowo.
 

Była Pani w Smoleńsku zaraz po katastrofie?

Nie. Byłam gotowa do wylotu, jednak wiele osób odradzało mi tę podróż. Jako żona pilota nieraz stykałam się z katastrofami lotniczymi. Wiedziałam, że dla rodzin ofiar to wielka trauma: ciała bliskich są zwykle bardzo uszkodzone. Nie żałuję tej decyzji. Przyszłość pokazała, że Rosjanie i tak by mi niczego nie wyjaśnili. Wielu rodzinom ofiar nie pokazywano nawet ciał bliskich. To, że nie pojechałam, oszczędziło mi dodatkowego bólu i emocji z tym związanych. Zresztą ciało mojego męża (wersja oficjalna) zostało zidentyfikowane bardzo późno i przyjechało do Polski dopiero 23 kwietnia. I szybko rozpoczęło się tworzenie scenariusza, w którym to mój mąż miał odpowiadać za katastrofę. Już podczas pogrzebu 28 kwietnia na Powązkach doszło do skandalu. Minister obrony narodowej Bogdan Klich w mowie nad trumną zwrócił się do męża słowami: „Drogi Andrzeju, mieliśmy się spotkać ponownie w innych okolicznościach. 3 maja miałeś otrzymać kolejną gwiazdkę. Tę, która ci się należała! Miałeś być generałem broni ze względu na to, co zrobiłeś w ciągu swojej kadencji”. Wszyscy byli zaszokowani, bo wiedzieli, że mój mąż od trzech lat był już generałem trzygwiazdkowym!
 

Może zwykła pomyłka, przeoczenie?

Minister obrony jest na pogrzebie swojego generała i nie zna jego stopni wojskowych? Nie mam wątpliwości, że to był wyrafinowany początek publicznej próby zdyskredytowania mojego męża. Kolejne kroki, czyli oskarżenie o naciski na pilotów, a potem rzekomy alkohol, dopełniły całości. W okresie komunizmu niepisaną zasadą w armii było to, że w sytuacji katastrofy lotniczej oskarżało się nieżyjącą załogę. Aby żyjących, często winnych, nie pociągać do odpowiedzialności.

Znam ten mechanizm, byłam w środowisku lotniczym 25 lat. Obecnie sytuacja się powtarza. Dlatego nie zamierzam brać udziału w oficjalnych obchodach 5. rocznicy katastrofy, ponieważ nikt z rządzących nie stanął w obronie nieżyjących.
 

W pogrzebie Pani męża brał też udział gen. Roger Brady, zwierzchnik sił powietrznych NATO w Europie. Znał gen. Błasika bardzo dobrze…

Nie tylko jako człowieka, ale przede wszystkim jako świetnego specjalistę lotnictwa, kochającego swój kraj, zawód, który go bez reszty pochłaniał i pasjonował. Generał Brady, jak i wielu generałów NATO ogromnie mnie wspierali po katastrofie. Kilka miesięcy po 10 kwietnia poleciałam do Ramstein, do największej bazy NATO w Europie, by odsłonić tablicę pamiątkową poświęconą mojemu mężowi. Rozmawialiśmy wtedy o mężu i sytuacji w Polsce po katastrofie. Amerykanie i niemieccy generałowie byli wstrząśnięci tym, co robią w Polsce z moim mężem, że można publicznie oczerniać nieżyjącego oficera! Proponowali pomoc w tym śledztwie i wspólne dojście do prawdy.
 

Ale oficjalnych wypowiedzi i działań nie było.

Bo do tego potrzeba oficjalnej prośby polskich władz. A takiej prośby nie wystosowano. Gdy po powrocie do Polski upubliczniłam w mediach rozmowę z NATO-wską generalicją, rządzący nie wykazali zainteresowania, by z pomocy generałów skorzystać. Mam nadzieję, że Polacy dostrzegają niechęć polskich władz w dochodzeniu do prawdziwych przyczyn tego dramatu. Pokazała to dość dobitnie sytuacja sprzed paru tygodni, gdy na wniosek europosłów PO w rezolucji PE nie znalazło się wezwanie do międzynarodowego śledztwa w sprawie Smoleńska.
 

Podobno śledztwo międzynarodowe byłoby oznaką, że nie jesteśmy państwem suwerennym.

A czego oznaką jest fakt, że nasze śledztwo jest niemal kopią śledztwa rosyjskiego? Przez 5 lat władze polskie nie mogą się doprosić wydania wraku tupolewa. Prokuratura wojskowa stwierdziła nawet, że do zakończenia śledztwa w ogóle nie będzie wrak potrzebny. To pokazuje, że nie zmierzamy w dobrym kierunku.
 

Przez wiele lat była Pani żoną pilota, żołnierza. Właściwie śmierć mogła nastąpić w każdym momencie.

To prawda. Żony pilotów z tym się liczą. Ja też miałam świadomość, że mąż kiedyś może nie wrócić do domu z lotów. Jednak w najstraszniejszych snach nie byłabym w stanie wyobrazić sobie zarówno 10 kwietnia, jak i tego wszystkiego, co się stało później. Bałaganu, dzielenia Polaków, kłamstw, pomiatania ofiarami i ich rodzinami… Jako żona generała mogłam się liczyć z każdym scenariuszem – nawet i zamachem na jego życie. Jednak nigdy bym nie uwierzyła, że człowiek, który dla Polski oddał najpiękniejsze lata swojego życia, zostanie przez swój kraj obrażony i ośmieszony po śmierci.
 

Liczyła się Pani z potencjalnym zamachem na męża?

Mąż był jednym z ważniejszych generałów NATO. Wprowadził do Polski samoloty F-16, a to właśnie na lotnictwie opiera się współczesna obrona państw. Miał na swoim koncie ogromne osiągnięcia w dziedzinie lotnictwa, za co otrzymał amerykańską Legię Zasługi.

Tacy dowódcy mogą być celem wrogich przeciwników, którym się ich działania nie podobają. Towarzyszyłam mężowi podczas oficjalnej wizyty w Turcji w 2008 r., kiedy została wzmocniona ochrona naszej wizyty. W Ankarze usłyszałam, że planowany jest zamach na trzygwiazdkowego generała NATO, być może chodzi o mojego Andrzeja. Przed wylotem do Smoleńska również krążyły informacje, że jest planowany zamach na jakiś europejski statek powietrzny.
 

Pani mąż o tym wiedział?

Tak. Stwierdził tylko, że polskie służby specjalne wiedzą, co robią. Mąż zresztą, po otrzymaniu zaproszenia na pokład tupolewa, planował zabrać dowódców wszystkich rodzajów sił zbrojnych do samolotu Jak 40. Właściwie do końca mówił o tym, że poleci Jakiem razem z innymi generałami. Jednak niedługo przed wylotem dostał polecenie od przełożonych, by lecieć tupolewem.
 

Jest ranek, 10 kwietnia 2010…

Bardzo spokojny i godny. Zwykle gdy mąż wybierał się w podróż, a na przykład pogoda była niesprzyjająca, otrzymywał telefony z informacjami na ten temat. Tym razem było wszystko w porządku. Mąż, jako najwyższy stopniem lotnik, powitał prezydenta Kaczyńskiego na płycie wojskowego lotniska i złożył meldunek zgodny z ceremoniałem. Personel, który obsługiwał wtedy uczestników lotu, wspominał, że wszyscy czekali na wylot w atmosferze bardzo uroczystej, byli wręcz wzruszeni. Wiele osób jechało, by pomodlić się za zmarłych, zamordowanych z rodziny. Mój mąż chciał przyjąć Komunię św. w intencji oficerów zamordowanych przez NKWD. Wylecieli. Potem nie miałam już od męża żadnego sygnału, nie dzwonił do mnie. To ja, gdy z telewizji zaczynały docierać straszliwe informacje, zaczęłam gorączkowo do niego dzwonić. Telefon był cały czas zajęty…
 

Czy Pani zdaniem możliwe jest ustalenie prawdy o Smoleńsku?

Wierzę, że kiedyś prawda na temat Smoleńska ujrzy światło dzienne. Może będzie to możliwe, jeśli zmieni się władza w Rosji? Cieszy, że już teraz Polacy krytyczniej patrzą na polskie śledztwo, nie mówiąc już o śledztwie rosyjskim. Myślę, że przyczyniły się do tego sytuacja na Ukrainie oraz katastrofa samolotu malezyjskiego. Być może ludzie zaczęli łączyć fakty, zastanawiać się. Oby to była stała tendencja…

Boi się Pani czasem?

Na początku byłam zastraszana. Tuż po katastrofie, gdy zaczęłam rozmawiać z mediami, bronić bezpodstawnie oskarżanego męża, podczas każdej takiej rozmowy telefonicznej aparat w tajemniczy sposób po dwóch zdaniach przerywał rozmowę. Dopiero gdy zaczęłam o tym mówić publicznie, to się skończyło. Nieustannie domagam się prawdy. W jakimś stopniu podporządkowałam temu swoje życie. Staram się jednak funkcjonować normalnie, zdając sobie sprawę, że wszystkiego nie da się przewidzieć. A ja mówię głośno o sprawach najwyższej rangi.
 

Skąd czerpie Pani siłę?

Z modlitwy. Modliłam się od początku tej tragedii. Już wtedy, 10 kwietnia, gdy wraz z dziećmi dowiedzieliśmy się o śmierci męża. Modlitwa dodaje mi sił do walki o prawdę i uspokaja. Duchowo bardzo wzmocniła mnie też podróż do Ziemi Świętej po katastrofie. Chodząc ścieżkami Chrystusa, modliłam się za polskich dziennikarzy, żeby w zgodzie z sumieniem i bez strachu przekazywali prawdę rodakom. Prosiłam też o wstawiennictwo Jana Pawła II, który do końca dźwigał swój krzyż. Dobrze wiem, że ludzie są czasem zdolni do okrutnych rzeczy. Ale Bóg jest większy. Wiem też, że całego świata nie zmienię, jednak trzeba robić swoje. Mimo że czasem po ludzku opadają ręce.

Źródło: Gość Niedzielny https://www.gosc.pl/doc/2422489.Sily-czerpie-z-modlitwy

1 KOMENTARZ

  1. Pani GEnerałowo – generał który wie o planowanym zamachu na ważna osobistość w kraju, wsiada do samolotu z elitą kraju ,dlA mnie to kosmiczny błąd, kosmiczny nie tragiczny i Pani twierdzi, że jest nie winien ?

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz swój komentarz!
Proszę wpisać tutaj swoje imię

Powiązane artykuły

Pozostańmy w kontakcie

26,463FaniLubię
274SubskrybującySubskrybuj
- Reklama -spot_img

Najnowsze Artykuły

Skip to content