8,6 C
Warszawa
czwartek, 25 kwietnia, 2024

Niemcy i Polacy w odwróconych rolach – Artur Adamski

26,463FaniLubię

O niemieckich zbrodniach na Polakach w Niemczech prawie nikt nic nie wie. Temat niemal nie istnieje w mediach, podręcznikach historii, programach nauczania. Za to w Polsce mamy wysyp publikacji o rzekomych zbrodniach Polaków na Niemcach.

W większości są to publikacje podłe i głupie. Książka Piotra Pytlakowskiego „Ich matki, nasi ojcowie. Niewygodna historia powojennej Polski” w pełni zasługuje na obydwa te określenia. Pierwszym akordem łajdackich opowiastek, czasem wręcz krańcowo bzdurnych, jest już sam tytuł, jakże nikczemny. Ma znaczyć ma ni mniej ni więcej, że matki Niemców to ofiary katów – naszych polskich ojców. Pytlakowski utkał swą książkę, której podtytuł brzmi „Niewygodna historia powojennej Polski”, właśnie ze zbrodni Polaków na Niemcach. Fakty takie oczywiście się zdarzały. Nawet dziś się zdarzy, że jakiś Polak zabije Niemca. Czy to jednak uprawnia do nazwania takich przypadków „historią Polski”? To tak, jakby za istotę dziejów narodu przyjąć opisy społecznego marginesu czy ekscesy zboczeńców, a jako główną arenę historii państwa wskazać cele ze stłoczonymi w nich wykolejeńcami. Takimi chwytami można spotwarzyć absolutnie każdy naród. Inne nawet łatwiej od polskiego, bo na tle Europy mamy statystycznie niską liczbę mordów, gwałtów czy rozbojów.

- Autopromocja - KLIKNIJ NA GRAFIKĘ-

Moralista Pytlakowski stwierdza: „karać należy winnych”. Banał tak oczywisty, że aż dziw bierze, że ktoś uznaje go za wart wyartykułowania. Szczególnie po miliony razy powtórzonym frazesie: „Ja tylko wykonywałem rozkazy”. Od 1945 roku wiemy też, że Niemcy to najbardziej muzykalny naród świata. Bo każdy Niemiec, który służył w czasie wojny, grał w orkiestrze. A bardziej serio – nikt nie zaprzecza, że zdarzali się także niewinni Niemcy. Nie sposób jednak podważyć faktu, że ogromna część tego narodu przez całe międzywojenne dwudziestolecie wprost kipiała straszliwą nienawiścią, a ludobójczy reżim, pod rozkazami którego jakże ochoczo ruszył on nieść innym ostateczną zagładę, cieszył się wśród Niemców powszechnym, konsekwentnym i bardzo czynnym poparciem. Oczywiście chwała wszystkim Niemcom, którzy go nie udzielali, ale wszystkich aktów sprzeciwu było przecież żałośnie mało. Nie było za to w latach wojny choćby jednego sklepiku, warsztaciku, o gospodarstwach rolnych czy fabrykach nie wspominając, które nie korzystałyby z niewolniczej pracy więźniów Rzeszy. Nie było też niemieckiej rodziny, która nie czerpałaby korzyści z wojennych rabunków. Bajanie o wielu tysiącach Niemców nie mających świadomości osobistego uczestnictwa w zbrodniach jest albo przypisywaniem temu narodowi poważnych deficytów intelektualnych, albo obrażaniem inteligencji odbiorców takich bredni. A jeśli nawet skupimy się na rzeczywiście niewinnych, to trzeba zapytać, czego się spodziewali? Że kiedy wraz z frontem dotrą do nich ludzie mający w oczach obrazy pełne ludzkich popiołów, zgliszcza wiosek i miast, to w pierwszej kolejności zaopiekują się niewinnymi Niemcami? Liczba mieszkańców Polski od roku 1939 do 1945 spadła z 35 milionów do 23. Samosądów czy aktów ślepego odwetu nikt nie usprawiedliwia, ale czy po sześciu latach rozpętanego przez Niemców piekła można było mieć pewność, że do nich nie dojdzie? A dochodziło wcale nie tak często, skoro tym najbardziej eksponowanym aktem odwetu było wrzucenie do Wisły w Nieszawie (według relacji niemieckich) 38 osób. Poświęcony im pomnik i msza ekspiacyjna stały się wydarzeniami głośnymi w całej Europie. Informacja, że wśród zabitych byli gestapowcy, na których sądy Polskiego Państwa Podziemnego wydały wyroki śmierci, już nie była tak nagłośniona. Mało kto wie o bombardowaniach Nieszawy w 1939 roku, o dokonanej tam przez Luftwaffe rzezi na polskich uciekinierach, o straszliwym okupacyjnym terrorze w tym miasteczku. Głównym skojarzeniem z Nieszawą stali się Niemcy pomordowani przez Polaków. W „Ich matkach, naszych ojcach” pada nawet stwierdzenie, że „Niemcy byli mordowani za samą narodowość”. I to jest już całkowite odwrócenie historycznej prawdy. Wraz z takim postawieniem sprawy mamy już do czynienia nie z opisem aktów odwetu, ale z zarzutem zbrodni według kryterium narodowego czyli – ludobójstwem. Tego kalibru czyny przypisuje się już więc Polakom, wyczarowując nową narrację II wojny światowej.

Można się było spodziewać, że autor książki z taką tezą zepnie przykłady mordów na Niemcach z mordem w Jedwabnem, oczywiście ujętym przez niego tak, jakby od początku do końca polskie sprawstwo najbardziej oczywiste. Jako analogię Pytlakowski dodaje do tego całą listę miejsc innych pogromów, w których udział Polaków jest wyolbrzymiony do granic możliwości. Ten zabieg jest użyteczny i pasuje do malowanego przez Pytlakowskiego ogólnego, czyli skrajnie odrażającego obrazu Polski i Polaków. Książka ukazuje nas jako nację pałającą żądzą mordu, więc spleciona jest z obrazków przedstawiających rzekome dowody takiej naszej skłonności wzięte zarówno z początku, jak też końca wojny oraz okresu powojennego. Pytlakowski zarzuca nawet Polakom wymordowanie kilkuset Cyganów. Do ich zabijania nasi rodacy mieli się rzucić w Aleksandrowie Kujawskim zaraz po opuszczeniu tej miejscowości przez Niemców. Autor najwyraźniej liczy na to, że atrofia historycznej wiedzy jest już tak posunięta, że nikt nie będzie wiedział, że ta bzdura wyssana z palca przeczy najbardziej elementarnym faktom. Takim, że nigdzie pod niemiecką okupacją nie mogła przetrwać nawet wielokrotnie mniejsza zbiorowość osób tej narodowości. Romów skazano na całkowitą zagładę jeszcze wcześniej niż Żydów. Dla Niemców byli łatwiejsi do wytropienia i rozpoznania, więc ginęli szybko, prawie bez szans ocalenia. Jakim cudem w ostatnich miesiącach wojny w tak małym miasteczku miałoby się ich znaleźć aż kilkuset?

Obawiam się jednak, że im więcej lat minie od wojny oraz im bardziej będzie się zaniedbywać edukację historyczną – tym więcej podobnych „odkryć” się pojawi.

Znamienne jest to, jakie zbrodnie są przypisywane Polakom i z jakimi zbrodniarzami się nas utożsamia. Jednym z nich jest Salomon Morel – antypolski oprawca, całkowicie przecież niepolskiej narodowości, kat patriotycznej polskiej młodzieży!

Dowiadujemy się też, że Polacy bogacili się na rabowaniu Niemców. Przypadki takie oczywiście były – głównie wtedy, gdy rabunkami zajmowali się funkcjonariusze UB, wśród których byli też Polacy. Jeśli jednak nie zaznacza się, że to były wyjątkowe incydenty, to taka informacja staje się oszczerstwem wołającym o pomstę do Nieba. „Polacy w wyniku II wojny światowej wzbogaceni rabunkiem na Niemcach” – głoszenie takich łgarstw jest dzisiaj możliwe. To, że część Niemców przed wysiedleniem znalazła się w obozach, jest prawdą dość powszechnie znaną. Kiedy jednak autor stwierdza, że „w takich samych jak nazistowskie”, to należałoby dopytać, czy też z komorami gazowymi, krematoriami, codziennymi egzekucjami?

Podobne bzdury Pytlakowski wypisuje o rzekomym utrudnianiu niemieckojęzycznym Ślązakom kształcenia się. A wystarczy zajrzeć do ksiąg rocznicowych wrocławskiej Politechniki. Tak się składa, że redagowałem takie na zlecenie sędziwych absolwentów z pierwszej połowy lat pięćdziesiątych. Stąd wiem, jak wielka masa młodzieży o takiej tożsamości studiowała w latach czterdziestych i pięćdziesiątych, korzystając z identycznych udogodnień w rodzaju roku zerowego (dawał możliwość rozpoczynania studiów bez matury).

Jest smutną prawdą, że Mazurzy, Ślązacy i nawet żyjący na terytorium niemieckiego państwa Polacy często byli po wojnie potraktowani źle. Nie jest jednak prawdą to, że kiedykolwiek był to jakiś „temat tabu”. Przez dziesięciolecia lekturą obowiązkową w polskich szkołach była przecież „Plama na złotej puszczy” Bolesława Mrówczyńskiego – książka najściślej na ten właśnie temat. Z tej książki wszyscy polscy uczniowie dowiadywali się gorzkiej prawdy, że każda wojna niesie krzywdę niewinnym ludziom oraz że na wojnie ludzie giną także od ciosów nawet własnych braci. Każdy kto za dużo nie wagarował, musiał mieć lekcje na ten temat.

Mamy w Polsce wolność słowa, każdy ma prawo pisać, co mu w duszy gra. I może warto znać tę upiorną prawdę, że spreparowanie tak krańcowo odrażającego obrazu Polski, jak to zrobił Pytlakowski, jest możliwe. Dla mnie jedyna korzyść z tej ohydnej lektury – to wiedza, że podłość aż takiego kalibru jest możliwa. Warto by może jeszcze wiedzieć, w jakim celu takie wytwory powstają. Zakładając, że nie zaspokajają wciąż dużego zapotrzebowania na jak najgorsze obrazy naszego kraju. Można założyć, że zamysłem autora jest to, by w takich majakach czytelnik przeglądał się jak w lustrze. Jeśli jednak czytelnik dysponuje elementarną wiedzą, to dowie się tylko, jaki może mieć stosunek do Polski ktoś piszący po polsku. Straszna to wiedza, że tacy są, no ale nie wszyscy piszą „ku pokrzepieniu serc”. Niektórzy robią to ku ich pognębieniu. Na motywację autora może rzucać światło zawarta w książce wypowiedź śląskiego Niemca Gerharda Bartodzieja, nazywającego polską tradycję walki o naszą i waszą wolność „dyrdymałami” i kpiącego z „potwornie zakłamanej polskiej niepokalaności”. Bartodziej najpierw zarzuca Polakom fałszowanie historii, a zaraz potem, odwołując się do polskiej historii Śląska, popisuje się wręcz niepojętą skalą historycznej ignorancji. Jego zdaniem polskość ziemi, z której on pochodzi to „epizod trwający ledwie 70 lat”. Co godnego wysłuchania może powiedzieć osobnik zakłamany w tak niesłychanym stopniu? Pełne złych emocji Bartodziejowe wyszydzanie „rzekomej polskiej niewinności” ujawnia jednak to, co wielu Niemców boli. Wielką częścią ich dziedzictwa jest przecież bezmiar straszliwej podłości i kolosalne rozmiary zbrodni. Pod tym względem Polska należy do świata krańcowo innych celów, innych zasad, do etyki z przeciwległego bieguna. Państwo niemieckie niosło innym narodom totalną eksterminację. Państwo stworzone przez Polaków było pierwsze, które pomimo szczupłości swych sił, wyraziło swój czynny sprzeciw. Z ludobójczym niemieckim walcem stawało do walki nie tylko we własnej obronie. Prawda jest odwrotna do tytułu książki Pytlakowskiego – Polacy są dziedzicami bohaterstwa, a Niemcy – ludobójstwa. To dlatego przynajmniej niektórym Niemcom tak bardzo potrzebne jest zakłamywanie, splugawienie, spotwarzanie polskiej historii.

Artur Adamski

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz swój komentarz!
Proszę wpisać tutaj swoje imię

Powiązane artykuły

Pozostańmy w kontakcie

26,463FaniLubię
274SubskrybującySubskrybuj
- Reklama -spot_img

Najnowsze Artykuły

Skip to content