W „Żywocie człowieka poczciwego” Mikołaj Rej zalecał, by zdobywać wykształcenie poznając świat. Ten pisarz doby renesansu proponował nawet, by w młodym wieku aż około dziesięciu lat spędzić za granicą studiując, podróżując, jak najdokładniej poznając wiele krajów i wielu ludzi. Mikołaj z Nagłowic apelował, by każdego spędzonego za granicą dnia przyglądać się możliwie wszystkim zagranicznym zwyczajom, rozwiązaniom ustrojowym, kunsztowi cudzoziemskich polityków i dyplomatów, wynalazkom z różnych dziedzin rzemiosła, rybołówstwa, transportu, rolnictwa a także prawom, samorządom itd. itp. W czasie tej dekady, poświęconej na poznawanie obcych krain, każdy przyzwoity człowiek powinien gromadzić wiedzę, możliwą potem do spożytkowania w swojej ojczyźnie. Mikołaj Rej stwierdzał, że w różnych krajach bardzo wiele jest tego, co można by z pożytkiem dla Polski wdrożyć także u nas. Uważał jednak, że zarazem mnóstwo jest na obczyźnie tego, czego się należy wystrzegać. Może się przecież zdarzyć, że zechcemy u siebie wprowadzić jakąś innowację. Warto więc wiedzieć, czy ktoś już czegoś podobnego nie robił u siebie. I może już wiadomo, jakie skutki innym to przyniosło. I jeśli złe – lepiej w swoim państwie tego samego błędu nie powtarzać.
Od lat boleśnie odczuwamy zarzuty krzywdzące nasz kraj, zakłamujące naszą historię, plugawiące pamięć naszych przodków. Premier Icchak Szamir publicznie stwierdził, że „Polacy wyssali antysemityzm z mlekiem matki”, przed rokiem powtórzył to minister z rządu Benjamina Netanjahu Israel Katz, podobne obelgi padają z ust innych izraelskich polityków. Z antypolskimi oszczerstwami mamy do czynienia w żydowskich mediach a niemała część żydowskich historyków dawno rozstała się z praktykowaniem jakichkolwiek naukowych standardów. Nie ustalanie historycznych faktów jest ich celem, stąd naukowa rzetelność to dla nich nie elementarna norma, lecz przeszkoda. Ostatnio Masha Gessen posunęła się do zasugerowania polskiego sprawstwa mordu na trzech milionach Żydów. Jedni interpretują to jako „przedwczesne przestrzelenie”. Inni uważają, że stopień obsobaczenia Polski, zakłamania naszej historii na arenie międzynarodowej, przypisania naszym ojcom cudzych win jest już taki, że można nam zarzucić nawet dokonanie ludobójstwa i to o takiej skali. Oczywiście permanentny krzyk o strasznych krzywdach, wyrządzanych w Polsce takim „strażnikom prawdy”, jak Tomasz Gross czy Barbara Engelking to już standard codzienności.
Wracając do rad Mikołaja Reja chciałbym zauważyć, że oczywiście od Żydów (przez Mickiewicza zwanych „naszymi braćmi starszymi”) wiele możemy się nauczyć. Bo i w swoich długich dziejach dokonali naprawdę wiele. Kochamy ich książki, uwielbiamy ich muzyków, podziwiamy ich naukowych geniuszy, z podziwem i wdzięcznością korzystamy z ich wynalazków. Jednak są takie dziedziny żydowskiej aktywności, które powinny nam uświadamiać, że nigdy nie powinniśmy podążać ich drogą. Są takie obszary, na których dzieje Żydów to wielowiekowa historia totalnej klęski. Ich niewyuczalność w niektórych dziedzinach ma skalę zdumiewającą. I jeśli cokolwiek w pewnych zakresach udało im się osiągnąć, to nie w efekcie zastosowania jakichś swoich umiejętności, ale na zasadzie wyjątku, potwierdzającego funkcjonującą przez tysiąclecia regułę. Tym odwiecznym, niepojętym wielkim deficytem żydowskiej zbiorowości jest jej niezdolność do układania trwałych pokojowych relacji z innymi narodami, na sąsiedztwo z którymi są oni skazani. Pomimo obecnej bardzo prężnej pozycji państwa izraelskiego i żydowskiej diaspory prawda jest taka, że ich zdolności polityczne – są zdumiewająco żadne. Jeszcze bardziej zdumiewająca jest niezdolność wyciągania wniosków ze swoich własnych, straszliwych przecież doświadczeń.
Zawsze powinniśmy pamiętać o Żydach w stosunku do Polski zachowujących się przyzwoicie. Byli i tacy, którzy przyczynili się do odzyskiwania i umacniania naszej państwowości, rozwijania polskiej kultury. Niektórych nawet zaliczamy do naszych narodowych bohaterów. Tym większa należy się im pamięć i wdzięczność, że należąc wśród polskich Żydów do mniejszości za lojalną postawę w stosunku do Polski bywali odrzucani przez swych współplemieńców. Poległemu w 1809 pod Kockiem Berkowi Joselewiczowi odmówiono prawa do pochowania na żydowskim cmentarzu. Podobnie w dramatycznych, rozstrzygających o polskiej przyszłości latach 1918 – 1920, głos Żydów w stosunku do Polski lojalnych był wielokroć słabszy od roztrąbionej wtedy na cały świat antypolskiej histerii. Na decydującym o granicach Kongresie Wersalskim to Roman Dmowski swym wystąpieniem (przez najzacieklejszych z naszych wrogów odnotowanym jako – fascynujące) zdołał przekonać wielkich ówczesnego świata, że Polska musi być państwem znacznie większym od nie mającego szans utrzymania suwerenności kadłubka rozmiarów Księstwa Warszawskiego. Najbardziej wtedy wpływowy reprezentant Żydów, Maurycy Rothschield groził, że jeśli Polaków reprezentować będą tacy, jak Dmowski, to Izrael zastąpi drogę wszystkim naszym celom: „Staniemy na waszej drodze do Gdańska, do Śląska pruskiego i cieszyńskiego, na waszej drodze do Lwowa i Wilna. I na drodze do wszystkich waszych projektów”. Na Polsce okrojonej i słabej łatwiej byłoby bowiem wymusić żądanie, już w maju 1919 postawione w polskim sejmie przez Izraela Grunbauma i Samuela Hirschorna. Reprezentując Związek Posłów Narodowości Żydowskiej zażądali on, by do polskiej konstytucji dodać art. 113 oznaczający wykrojenie z terenu państwa polskiego autonomicznych żydowskich prowincji. Zewnętrznemu naciskowi na kraj walczący o swoje istnienie sprzyjać miała antypolska kampania, rozpętana głównie w Europie zachodniej i USA. Na Kongresie Wersalskim zdołano jednak narzucić Polsce tzw. traktat mniejszościowy, przyznający Żydom kuriozalne przywileje. Jak pisał Hipolit Korwin – Milewski: „Jeśli by się trzymać tych ustaleń to wszystkie polskie sądy i urzędy musiałyby stosować się do szabasu i używać języka hebrajskiego, czy też żydowskiego żargonu, na równi z polskim”. Podobnie upokarzający dyktat próbowano w Wersalu narzucić Rumunii. Nacisk skupił się jednak na Polsce, stąd premier Bratianu zdołał swój kraj obronić stanowczo twierdząc, że nigdy się nie zgodzi na tak bezprzykładne upokorzenie jego państwa. Na walczącą o granice Polskę wywarto jednak presję, która wymusiła przyjęcie traktatu natychmiast wykorzystywanego jako maszynka produkująca nieustanne skargi i pretensje. Traktat dawał możliwość stawiania każdej na najwyższych międzynarodowych forach. W Lidze Narodów stawianie Polski pod pręgierzem miało więc skalę większą od antypolskich histerii, z jakimi mamy dziś do czynienia w Parlamencie Europejskim. Walka o autonomiczne prowincje nadal trwała – żądanie wykrojenia terytoriów autonomicznych ponawiane było np. w dramatycznym roku 1920. Z czasem część kłamstw, publikowanych w największych amerykańskich czy brytyjskich gazetach, zaczęli weryfikować sami ich korespondencji. Okazywało się bowiem, że to, co nazywano pogromem, czasem nie miało nawet skali sąsiedzkiej sprzeczki czy awantury na jarmarku. Zasypywanie świata informacjami o rzekomych straszliwych prześladowaniach, jakie miały spotykać Żydów w Polsce, okrutnie się na tym narodzie zemściło w latach II wojny światowej. Kiedy bowiem po zniszczeniu II Rzeczpospolitej niepodzielnie rządzić w Polsce zaczęli Niemcy – nikt już w świecie nie wierzył informacjom o prześladowanych Żydach. Politycy i opinia publiczna Zachodu przekonana była, że „Żydzi zawsze przesadzają”. Żadna z działających w USA organizacji żydowskich do ostatnich dni wojny w obronie swych rodaków nie wykonała najmniejszego nawet ruchu palcem w bucie. Światowy Kongres Żydów był nawet adresatem oferty Adolfa Eichmanna, proponującego ocalenie konkretnej liczby Żydów za konkretną liczbę dolarów. Światowy Kongres Żydów nie podjął jednak nawet próby wysupłania jednego centa zapewne uważając, że Niemcy zamierzają wyłudzić pieniądze korzystając ze skłonności polskich Żydów do wymyślania i wyolbrzymiania cierpiętniczych narracji, w których generowaniu sami Żydzi amerykańscy przez całe międzywojenne dwudziestolecie brali czynny udział. I chyba nikomu nie przyszło do głowy, że tym razem nie dzieje się znane od dziesięcioleci „robienie z igły widły”, ale że dokonuje się – prawdziwa Zagłada.
Jest czymś zdumiewającym, że po zebraniu tak straszliwych skutków zapędzenia się w uprawianiu krzywdzącej propagandy duża część żydowskich polityków i ludzi mediów nadal podąża tymi samymi koleinami. Czy znów są oni aż tak pewni skuteczności swego przekazu, że nie pamiętają potwornej ceny, jaką przyszło im zapłacić, kiedy wiarygodność ich doniesień zaczęła być podważana i w końcu osłabła? I jeśli nawet polityka oczerniania innych nie dolega ich sumieniom to czy nadal nie są w stanie dostrzec wiążącego się z tym ryzyka dla ich samych?
W okresie międzywojennym jedynym krajem, znacząco wspierającym Żydów w dążeniach do utworzenia ich państwa na terenie antycznego Izraela, była Polska. Dla II Rzeczpospolitej oznaczało to duże ryzyko polityczne, w szczególności narażanie się na kłopoty ze strony Imperium Brytyjskiego, sprawującego na Bliskim Wschodzie kontrolę z mandatu Ligi Narodów i nie życzącego tam sobie żydowsko – arabskich konfliktów. Pomimo tego Polska zbroiła i szkoliła utworzoną w 1923 r. organizację Betar, stanowiącą zaczyn późniejszej izraelskiej armii. Wśród 50 tysięcy betarowców, do 1939 r. intensywnie przygotowywanych w Polsce do budowy swego państwa w Palestynie, był m.in. późniejszy jego premier Mieczysław Biegun (Menachem Begin). O utworzeniu państwa izraelskiego przesądzili jednak nie Żydzi, lecz wielkie mocarstwa, które po II wojnie światowej uznały, że własna państwowość stanowić może jedyny względny gwarant bezpieczeństwa narodu dotkniętego Holokaustem.
Nie tylko wyżej wspomniany Mickiewicz dostrzegał podobieństwa losów Żydów i Polaków. Obydwa te narody mają w swej historii stulecia niewoli, podobnie też zaznawały trudnego sąsiedztwa. Z faktów tych wyciągały jednak zupełnie różne wnioski, prowadząc do realizowania całkowicie innej polityki. Zawierając w grudniu 1919 układ z Ukraińską Republiką Ludową Polska rezygnowała na rzecz swojego sąsiada z ogromnych obszarów, przed rozbiorami należących do Rzeczpospolitej i zamieszkiwanych także przez miliony Polaków. Bolesny dla wielu kompromis dyktowany był nie tylko przekonaniem o prawie Ukrainy do samostanowienia. Bardziej może przekonaniem, że lepiej mieć za sąsiada nie wroga, lecz przyjaciela, który też nie naruszał będzie praw polskiej mniejszości. W roku 1920 Polska pomogła Łotwie w wyzwoleniu Dyneburga i zawarła nawet porozumienie, pozwalające Łotyszom kontrolować pograniczne terytorium, które potem miało wrócić w granice Polski. Późniejszy opór Łotwy, uchylającej się od zwrotu tymczasowo powierzonych obszarów, mógł być złamany bez większego trudu. Zwyciężyła jednak zasada nie mnożenia konfliktów i wrogów. Ważniejsze od „racji” uznano „relacje”, otwierające perspektywę budowy zgodnego ładu środkowej Europy oraz ochrony interesów zamieszkującej Łotwę polskiej mniejszości. O utracie Lwowa, przez pokolenia stanowiącego najważniejsze centrum polskiej kultury, prof. Paweł Wieczorkiewicz mówił „trudno jest żyć nie mając połowy serca”. Publikując program Solidarności Walczącej Kornel Morawiecki jednak pisał: „Jesteśmy za nienaruszalnością obecnych granic – w imię nie mnożenia nieszczęść”. Biskupi Polski, państwa które z niemieckich rąk ucierpiało najbardziej, w liście do biskupów niemieckich napisali: „wybaczamy i prosimy o wybaczenie”. Ten sposób prowadzenia polityki wynika z przekonania, że obowiązek pamięci o tragicznej przeszłości czy troski o własne interesy nie zwalnia z ludzkiego obowiązku szanowania elementarnych potrzeb innych. Z zasady szacunku nie tylko do zbiorowości własnej, ale i każdej innej. Z dostrzegania, że także inni pragną bezpiecznego, godnego życia, cieszenia się swoją wolnością, korzystania z szans rozwoju. Takie minimum empatii daje nadzieję zabliźnienia najboleśniejszych ran, zażegnania wrogości, budowania relacji pokojowych a nawet przyjaznych.
Obydwaj moi dziadkowie byli przed wojną działaczami Stronnictwa Narodowego. Pomimo tego, co się tym partiom przypisuje, nigdy nie usłyszałem od nich jednego słowa nieprzyjaznego Żydom. Zbrodnie Niemców, których osobiście zaznali, oczywiście były tematem wojenno – okupacyjnych wspomnień. Z najdawniejszego dzieciństwa (dokładnie wtedy wyprowadzaliśmy się do bloku na Legnickiej) pamiętam serdeczne słowa o „naszych Żydach”, którzy „dokopali kumplom Sowietów”. Byłem już uczniem podstawówki, kiedy w czasie kolejnej izraelskiej wojny wielu z troską się zastanawiało „czy teraz też dadzą radę”. Jedną z ukochanych lektur były „Dzieci Warszawy” Marii Zarębińskiej. Każdy uczeń naszej klasy czytał na głos własną wersję dalszego ciągu tej niedokończonej przez autorkę powieści. I w każdej z naszych wersji zakończenia Szymek nie tylko przeżył wojnę, ale też spotkał się z uratowaną z getta mamą. W pierwszych dziesięcioleciach mojego życia wszystkie zasłyszane a w jakikolwiek sposób niechętne wypowiedzi o Żydach były niezwykłą rzadkością. Przeciwnie – tłumy waliły na klezmerskie koncerty, na wycieczki po żydowskim cmentarzu, na spektakle wg Izaaka Singera, powszechnie zaczytywano się w izraelskiej literaturze. Wraz z moją późniejszą żoną, wtedy studiującą historię sztuki, szmat czasu poświęciliśmy gromadzeniu materiałów do wyróżnionej potem pracy seminaryjnej na temat dziejów wrocławskich synagog. Zanim macierzyństwo i ojcostwo nie nakazały nam skupić się głównie na obowiązkach rodzicielskich, wraz z kilkorgiem przyjaciół zaczęliśmy tworzyć na uczelni krąg, mający działać jako towarzystwo przyjaźni polsko – izraelskiej. Profesor Woronczak uczył podstaw hebrajskiego, prof. Kolbuszewski wykładał o żydowskich pisarzach dawnego Wrocławia…
Nieprzyjazne wypowiedzi żydowskich polityków najpierw były dla nas niezrozumiałe, kolejne bolesne fakty zaczęły budzić wątpliwość w dobre intencje strony żydowskiej. A hektolitry wylewanych każdego dnia na Polskę pomyj, jakie Izrael uruchomił w styczniu 2018 uświadomiły, że żadnych ludzkich relacji z Polską państwo to sobie po prostu nie życzy. Grzegorz Górny głośno wtedy ubolewał, że po tak totalnej i skrajnej antypolskiej kampanii niezliczone polsko – żydowskie projekty będą już niemożliwe do zrealizowania. Licznym rzecznikom przyjaźni z Izraelem żydowska furia uzmysłowiła, że kawał życia poświęcili oni czemuś, co uważali za wielką wartość a druga strona – oceniła to jako śmieci. Piotr Skwieciński stwierdził wtedy, że „Izrael z jakichś przyczyn postanowił rozjechać Polskę walcem i zachowuje się tak, jakby nie zamierzał spocząć, póki nie przejedzie nim Polski w całości – od końca do końca”.
Izrael jest dzisiaj w apogeum swojej potęgi, w dużej mierze zawdzięczanej patronatowi Stanów Zjednoczonych. Z tej zapewne przyczyny realizuje arcy – trywailny styl uprawiania polityki, polegający na nie liczeniu się z nikim i z niczym, gdyż jego zdaniem absolutnie wszystkie racje leżą tylko i wyłącznie po jego stronie a wszyscy inni – mają ich zero. Czy jest jakikolwiek powód czy go nie ma – można na innych wylewać fekalia pomówień a na rzucenie kilku kamieni odpowiadać artyleryjskim ostrzałem. Mimo, że Izrael bez końca biadoli o zagrożeniu to zachowuje się tak, jakby już do końca świata miał być wszechpotężny. Ze wzgardą odrzuca oferty przyjaźni, od prób pokojowego uregulowania stosunków z sąsiadami – woli ich strach. Pojawiającą się tuż za granicą wrogość pożytkuje do mobilizowania własnych szeregów, bo „nienawidzą nas, musimy więc być gotowi i bezwzględni!” I jakby nie liczy się z bieżącymi kosztami takiego funkcjonowania. Zawsze nieproporcjonalny odwet, stosowany w przypadku najbardziej anemicznych ataków ze strony arabskich sąsiadów (często niemal nieuzbrojonych dzieciaków nie panujących nad emocjami) nakręca jednak spiralę nienawiści. Wyznawcy Allacha po aktach izraelskiej brutalności mszczą się często na Bogu ducha winnych Żydach z Francji czy Niemiec. Czyli krajów coraz bardziej islamskich. Jaka będzie w nich przyszłość Żydów? Wyjadą do Izraela, gdzie będą bezpieczni? Czy aby na pewno?
Izrael jest dzisiaj militarną potęgą. Państwem – bunkrem i państwem – arsenałem, uzbrojonym po zęby także w broń atomową. Sama flota powietrzna Izraela to dzisiaj około tysiąca samolotów bojowych, w połowie – bardzo nowoczesnych. Zaledwie parę krajów świata ma większe siły powietrzne. Jak dotąd ten militarny potencjał wystarcza. Czy jednak wystarczy na zawsze a choćby – na długo? Czy na wiele on się zda, kiedy pierwszy z sąsiadów wyposaży się w broń atomową? A założyć należy, że jeśli będzie miał jeden – to w bardzo krótkim czasie dysponować nią będzie kilka kolejnych, bliższych i dalszych. Czy Stany coś wtedy na to poradzą? Zresztą i same Stany – czy zawsze będą takie same? Amerykańska miłość do Żydów jest przecież dość świeżej daty. Porty i wszystkie granice przecież były dla Żydów zamknięte jeszcze wtedy, gdy Niemcy już zaczęli mordować. Niektórzy historycy są nawet zdania, że to dlatego utajniano informacje o prześladowaniach Żydów, żeby w Ameryce nie wzrosła popularność Hitlera. Jak dotąd procesy demograficzne w USA rozwijają się też w kierunku, który za jakiś czas spychać będzie na margines wyznawców tych kościołów protestanckich, które z samej swej istoty uwielbiają Izrael. Proporcje amerykańskich elit zmieniają się na korzyść obywateli pochodzenia azjatyckiego, hinduskiego, afroamerykańskiego. Czy za parę dekad Ameryka nadal będzie przyjazna Izraelowi? A jeśli, nie daj Boże, Stany zmuszone będą ustąpić z roli pierwszoplanowego mocarstwa i zastąpią je na tej pozycji Chiny? Kto wtedy pierwszy odczuje koniec obecnego Pax Americana?
Co jakiś czas spotykam się z pojęciem „wybitny izraelski polityk”. Różnych znawców tematu zapytuję wtedy, na czym owa „wybitność” ma polegać. Zawsze okazuje się, że cały ów polityczny geniusz sprowadza się jedynie do posiadania rewolweru wyjątkowo dużego kalibru. Rewolwerem tym jest własna broń oraz skłonność do robienia z niej użytku z miną niezmąconą jakąkolwiek refleksją nad dalszymi skutkami takiego postępowania. Izrael utracił kiedyś niepodległość, po czym przez dwa tysiące lat nie potrafił zbudować najmniejszego przyczółku swojej państwowości. Przez wieki trwonił wszystkie pojawiające się po temu okazje takie, jak stulecia wielkich odkryć geograficznych i kolonialnego dzielenia nowego świata. Miał do dyspozycji wielką część światowego handlu, finansów, linii żeglugowych i nie zdołał zagospodarować dla siebie nawet najmniejszej wysepki. Naprawdę są jakieś podstawy do przekonania, że przyjęty w Izraelu styl uprawiania polityki jest kolejnym z przejawów żydowskiego geniuszu? Może ktoś pomoże mi je dostrzec, bo ja istnienia takiego zjawiska nie stwierdzam. Wylewanie pomyj na potencjalnych przyjaciół, sięganie do przemocy ile się da i kiedy się da czy to jest potrzebne czy nie, generowanie wrogości wzdłuż całego biegu swoich granic – to nie jest absolutnie żadna polityka. Nie uczmy się polityki od Żydów.