6,8 C
Warszawa
czwartek, 25 kwietnia, 2024

Tak zwane autorytety…. – Andrzej Manasterski

26,463FaniLubię

Tak zwane AUTORYTETY. Jakże nasze życie w III RP byłoby bez nich skromne. To tzw. autorytety uczą, bawią i wychowują. Każą wierzyć albo nie wierzyć. Mówią nam, co dobre, a co złe.

Dobry był Balcerowicz, a zły „polaczek-prostaczek”, któremu w wyniku reform tego guru, miesiąc okazywał się za długi na tak krótką pensję. Wielość tematów na jakie się wypowiadali, nawet niezwiązane z ich specjalnościami, sprawiła, że w powszechnej opinii stali się intelektualistami, współczesnymi mentorami, otoczonymi gronem wyznawców, gotowych na ich skinienie. Ich naczelnym organem została „Gazeta Wyborcza”, kierowana przez jednego z nieomylnych, stawiających siebie ponad innymi. Do niego i jemu podobnych pasują słowa Paula Johnsona: „W wieku osiemnastym pojawił się nowy typ mentora, chcący wypełnić pustkę i zdobyć posłuch społeczeństwa. Świecki intelektualista mógł być deistą, sceptykiem, ateistą (…). Od samego początku głosił, że poświęca się dla dobra ludzkiego i ma ewangeliczny obowiązek ulepszania świata […]. Skoro decydował zdrowy rozsądek, zbiorowa mądrość przeszłości, tradycja lub uświęcone kodeksy, doświadczenia przodków miały obowiązywać jedynie w części albo być w całości odrzucone”.

- Autopromocja - KLIKNIJ NA GRAFIKĘ-

Nieomylni, jedynie słuszni, arystokraci demokracji, wylewający się każdego dnia ze szklanego ekranu czy szpalt prasy. To „besserwisserzy” III RP, przekonani o swojej wszechwiedzy. Na początku lat 90. takim guru we Wrocławiu był pewien profesor socjologii. W dość luźnej pozie, z założoną nogą na nodze wypowiadał się na szklanym ekranie na różne tematy, od aborcji po żywienie zbiorowe, czyli od a do z. Dopiero później okazało się, ze ten szacowny profesor dręczył swoją starą matkę, emerytowaną pedagog szkoły, w której wtedy pracowałem. Maska opadła.

Aleksander de Tocqueville, autor „O demokracji w Ameryce”, pozycji uznawanej za klasykę poznania systemu demokratycznego, kiedy w wyniku Wiosny Ludów został w 1849 roku ministrem spraw zagranicznych Francji, nakazywał ambasadorom w państwach Europy Środkowej i Wschodniej, aby „nie mieszali się do tego, co się dzieje na drugim krańcu Europy, w Polsce czy na Węgrzech”. Wielbiony na świecie Goethe, będąc na usługach księcia Weimaru, wielokrotnie wypowiadał się przeciwko Polsce. Poparł m.in. konfiskatę prac Friedricha Raumera, w których autor piętnował zdradziecką politykę Prus wobec Polski w okresie rozbiorów. Goethe tłumaczył swoją postawę wymogami niemieckiej racji stanu. Według niego wydanie prac byłoby szkodliwym wizerunkiem Niemiec w Europie. No tak, interes Niemiec ponad wszystko, bez rozliczenia z przeszłością. Czy zatem słowa: „Jam jest częścią tej siły, która wiecznie zła pragnąc, wiecznie czyni dobro…”, ten „odwrócony diabeł” to niemiecki sen, marzenia o przewodnictwie w budowaniu nowej Europy za wszelką cenę? Skąd my to znamy?

Szowinizm wielkoruski, któremu ulegali twórcy w Rosji XIX wieku, miał usprawiedliwiać politykę carską wobec uciemiężonych narodów. Aleksander Puszkin, który w młodości sympatyzował z Polakami, zostawszy urzędnikiem na dworze cara Mikołaja I, po wybuchu powstania listopadowego w 1830 roku, napisał kilka antypolskich utworów poetyckich, np.: „Przed świętym grobowcem”, „Oszczercom Rosji”, „Rocznica Borodina”. W listach poety do Jelizawiety Michajłownej, pisał: „Trzeba, aby wojna z Polakami była wojną na wyniszczenie”. Nic więc dziwnego, że Adam Mickiewicz, dając odpór wielkoruskiemu szowinistycznemu nastawieniu Puszkina, w utworze „Do Przyjaciół Moskali”, pisał: „Może kto z was urzędem, orderem zhańbiony, duszę wolną na wieki sprzedał w służbę cara, i dziś na progach jego wybija pokłony”. Nie tylko Puszkin był wyrazicielem antypolskich dążeń niepodległościowych. Fiodor Tiutczew, poeta i dyplomata podczas Kongresu Panslawistycznego w Moskwie w 1867 roku nazwał Polaków „Judaszem Słowiańszczyzny”. Tak, moc „inżynierów dusz” jest wielka. Mieczysław Jastrun, uratowany od zagłady w czasie wojny dzięki aryjskim papierom wyrobionym przez księży, po wojnie gorliwie pisał o polskim antysemityzmie. Oto w jednym z numerów „Odrodzenia” w 1945 roku poeta stawiał na równi z Niemcami całe polskie społeczeństwo, współodpowiedzialne za wymordowanie Żydów podczas wojny. A kiedy zmarł Stalin, „Słoneczko Narodów”, pisał: „Umarł człowiek, ale każda nasza myśl o nim związana jest z życiem. Imię jego poniosą rozwinięte sztandary klasy robotniczej, Partii, dalej, w przyszłość.”

Inny poeta, Konstanty Ildefons Gałczyński, sekowany przez komunistyczną władzę, prosił ją „teraz i jutro dajcie mi pisać”. Po latach dodawał: „aby zarobić ździebełko – na bułeczkę i masełko”. No i napisał „Poemat dla zdrajcy” o Miłoszu, któremu znudziła się sprawiedliwość społeczna rodem Polski Ludowej i wybrał „zgniły Zachód”:

A ty jesteś dezerter. / A ty jesteś zdrajca. / Okiem zdrajcy patrzysz na Rawennę, / na mozaik kamyczki promienne, / potem piórem, ręką dezertera / chciałbyś myślom swym kształt nadać trwały – / ale oto litery powstały / i splunęły ci w pysk.

Zresztą, sam Miłosz, zanim wybrał wolność na Zachodzie, aktywnie oddawał swoje usługi komunistom. Sam uzasadniał wybór w dzienniku „Rok myśliwego”: „ Ci, którzy stali się komunistami w 1945 roku, mieli wszelkie logiczne argumenty za sobą. A co do młodych literatów, to nawet ich inna opcja była mało prawdopodobna. Kraj był włączony w nowe imperium na stałe: wystarczyło spojrzeć na mapę. Któż mógł się opierać? Nie rozumiejący, stawiający na nową wojnę, na cud, itd.” A jednak tacy w Polsce byli, kiedy w 1951 roku Miłosz wybierał „fiołki w Neapolu”, kilka tysięcy żołnierzy, najczęściej synów chłopskich, którzy na co dzień nie stykali się z poezją, a prozą życia i walki o byt, nadal walczyło, by dochować wierności żołnierskiej przysiędze. To o nich Miłosz pisał w dzienniku: „Tylko ci, co nie chcieli rozumować trzeźwo, marzyli o niepodległości Polski”. Paweł Jasienica (Leon Lech Beynar) o zaangażowaniu Miłosza w komunizm pisał: „ Z goryczą myślę o historii Miłosza. Ludzie, którzy już w 1945 roku mieli sławę pisarską jak on, mogli swoją postawą wywrzeć wpływ na rzeczywistość. Czesław nie jest wolny od osobistej odpowiedzialności za wytworzenie się stanu rzeczy, który później jego samego skłoni do ucieczki. Niejeden sławny pisarz polski od samego początku bronił wolności. Bronili jej też mali nikomu przedtem nieznani ludzie”. Miłosz wielokrotnie atakował Polskę i Polaków, sarkastycznie określając mianem Lechitów. W jednym z wywiadów napisał wprost: „Norwid jest dla mnie zanadto lechicki. To Lechita. Ja nie lubię Lechitów”. Znamienne było stanowisko noblisty dotyczące przyszłości Polski, wyrażone w rozmowie ze Zbigniewem Herbertem. Herbert: „Był to 1968 czy 1969 rok. Powiedział mi – na trzeźwo – że trzeba przyłączyć Polskę do Związku Radzieckiego. Ja na to: „Czesiu, weźmy lepiej zimny tusz i chodźmy na drinka”. Myślałem, że to żart czy prowokacja. Lecz gdy powtórzył to na kolacji, gdzie byli Amerykanie, którym się to nawet spodobało – wstałem i wygarnąłem. Takich rzeczy nie można mówić, nawet żartem”. Aby zrozumieć kruchość moralnych postaw Miłosza, należy przypomnieć jego wczesny wiersz „Biedny poeta”: „Siedzę, poeta posępny i gniewny, / Z przymrużonymi złośliwie oczami, / I ważąc w dłoni pióro / Obmyślam zemstę”.

„Wielka Dama Polskiej Literatury”, tak została nazwana inna noblistka Wisława Szymborska przez Adama Michnika w 1992 r. Jej wiersz „Nienawiść”, opublikowany następnego dnia po obaleniu rządu Jana Olszewskiego, to kolejny w kolekcji autorki utwór z serii tzw. zaangażowanych. Tym razem autorka postanowiła uderzyć w lustrację, która stała się powodem obalenia rządu. Nie mogła inaczej, wszak starała się, aby przy okazji wyjawienia agentów, jak najmniej mówiono o jej zaangażowaniu w czasach stalinowskich. Wszak to wówczas nazwała Lenina „nowym człowieczeństwa Adamem”, a po śmierci Stalina uderzała w żałobne nuty w utworze „Ten dzień”: „Nic nie pójdzie z jego życia w zapomnienie. / Jego partia rozgarnie mrok.” Partia, czyli PZPR, była celem życia – „Wstępującemu do Partii”: „Partia. Należeć do niej, / z nią działać, z nią marzyć, / z nią w planach nieulękłych, z nią w trosce bezsennej – / wierz mi, to najpiękniejsze / co się może zdarzyć / w czasie naszej młodości / gwiazdy dwuramiennej”.

Leszek Balcerowicz, z pozycji opozycyjnego ekonomisty, często wypowiada się na temat sytuacji gospodarczej Polski. Oczywiście krytykując, ile wlezie. Twórca „terapii szokowej”, w wyniku której po 1989 roku standard życia Polaków spadł o 25 proc. według wartości płacy realnej, przyczynił się do przejęcia przez kapitał zagraniczny 17 dzienników centralnych i regionalnych. Miało to dalekosiężne skutki nie tylko ekonomiczne, ale polityczne i społeczne, bowiem środki masowego przekazu kształtują obraz w społeczeństwie. A jaki był to obraz, widać po materiałach, w których autorzy bardziej martwili się o ocenę sytuacji w Polsce w oczach czytelnika niemieckiego czy francuskiego niż polskiego. O tym, że plan Balcerowicza był w istocie planem Sorosa, pisze doradca Tadeusza Mazowieckiego, Waldemar Kuczyński w książce „Zwierzenia zausznika”: „Soros przyjechał z planem reformy gospodarki polskiej, zwanej planem Sorosa; była to kombinacja szokowej operacji antyinflacyjnej z restrukturyzacją naszych firm”. W środkach masowego przekazu nie eksponowano krytycznych wypowiedzi pod adresem planu Balcerowicza. To nie znaczy, że ich nie było. Jednym z nich był Rafał Krawczyk: „Program gospodarczy rządu jest ciągle dzieckiem realnego socjalizmu. […] Co więcej, żaden dotychczasowy rząd od 1956 roku nie był tak surowy dla rolnictwa indywidualnego i sektora prywatnego jak obecny”. A także: „Z powodów czysto psychologicznych ekipa premiera Mazowieckiego nie jest w stanie pójść naprzód. Ona mnie zadziwia. Jest głucha na krytykę. Im bardziej jest krytykowana, tym bardziej chce udowodnić, iż wszystko jest w porządku”. W maju 1991 roku w Belwederze odbyła się narada ekonomistów, podczas której na planie Balcerowicza nie pozostawiono suchej nitki. Jednym z organizatorów spotkania był prof. Stefan Kurowski, który pisał w 1992 roku: „Społeczeństwo polskie spotkało się z gospodarką rynkową, widząc ją od najgorszej strony: od kryzysu zbytu, bankructw, afer i bezrobocia. Nie zobaczyliśmy jeszcze blasków kapitalizmu, z jego ciągłą restrukturyzacja, innowacyjnością, otwarciem możliwości rozwoju, a już mamy wszystkie plagi kapitalizmu, i to w wersji malowniczo opisywanej w podręcznikach bolszewickich”. Niestety, ten i inne głosy krytyczne pod adresem planu Balcerowicza były „głosami wołającymi na puszczy”.

Jedną z ofiar szokowej terapii był Krzysztof Bross, który w latach 80. osiedlił się nad Soliną w Bieszczadach. Przez kilka lat prowadził boje z władzą komunistyczną o zakup ziemi pod gospodarstwo i dom. Kiedy pod koniec dekady miał wymarzony grunt, posłuchał wieści ze świata, że o to „znów jesteśmy we własnym domu” oraz „łatwy kredyt – czysty zysk”. Zakupił kilkadziesiąt sztuk owiec i wtedy okazało się, że nikt nie potrzebuje ani wełny na swetry ani mięsa. Widmo klęski wisiało nad nim przez kilka lat. Bank domagał się spłaty kredytu i odsetek. Bross opowiada, że wtedy wielu osadników w Bieszczadach, których nie zmogła komuna, porzuciło marzenia o własnych gospodarstwach. Józef Kuśmierek, który od wypowiadał się na tematy gospodarcze, w 1991 roku pisał min: „Zapewnienia premiera Mazowieckiego z 18 stycznia, że rząd „nie prowadzi antyrolniczej polityki” są przecież, grzecznie mówiąc, hasłem bez pokrycia. Co o tej polityce i takich gołosłownych zapewnieniach ma powiedzieć rolnik, który zawierzył rządowi w październiku i zakupił 50 cielaków, aby za 18-20 miesięcy dostarczyć społeczeństwu 25 ton wołowiny, skór dla przemysłu garbarskiego i kości do przerobu byłemu ministrowi Wilczkowi? Styczniowy procent od pożyczki zaciągniętej w listopadzie pożre mu już nie zysk, ale cały dochód. Nie będzie w maju, czerwcu 1991 r. 25 ton wołowiny z tego gospodarstwa i obawiam się, że nie będzie już nawet gospodarstwa”.

A co do obaw tzw. autorytetów o wolność słowa w Polsce…. We wrześniu 1989 roku redakcja Gazety Wyborczej zamówiła artykuł na tematy gospodarcze, w tym dotyczące planu Balcerowicza, u czechosłowackiego ekonomisty Vaclava Klausa. Klaus bezpardonowo odsłonił mankamenty polskiego kolegi po fachu. Krytyczna opinia nie była w smak redakcji i artykułu nie dopuszczono do druku. Ot i wolność słowa…

Andrzej Manasterski

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz swój komentarz!
Proszę wpisać tutaj swoje imię

Powiązane artykuły

Pozostańmy w kontakcie

26,463FaniLubię
274SubskrybującySubskrybuj
- Reklama -spot_img

Najnowsze Artykuły

Skip to content