-0,4 C
Warszawa
wtorek, 19 marca, 2024

KULMHOF – wstęp do zagłady (2) – Aleksandra Polewska – Wianecka

26,463FaniLubię

Dziś druga część opowieści o obozie zagłady w Chełmnie nad Nerem, znanym też jako Kulmhof. Historycy mówią, że wielkopolski Kulmhof to zapomniany wstęp do zagłady, zapomniany początek ludobójstwa. A wszystko zaczęło się tam 80 lat temu.

Jedna śmierć to tragediamilion to statystyka – powtarzał Stalin. Mówienie o obozach zagłady w kategoriach ściśle historycznych, choć niewątpliwie nie do przecenienia, brzmi niestety równie sucho co statystyka. Dopiero relacje pojedynczych osób oddają istotę prawdy tamtych wydarzeń. Z Michałem P., Żydem, który uciekł z obozu w Chełmnie, wkrótce po zakończeniu wojny rozmawiała Zofia Nałkowska. Jego wstrząsającą relację o pobycie tam, zawarła później w swoim słynnym zbiorze „Medaliony”, w opowiadaniu pt. „Człowiek jest mocny”. Oto jego fragment „Mieszkałem w Ugaju, pracowałem u Niemców. Zaprowadziłem do samochodu mojego ojca i moją matkę, później zaprowadziłem moją siostrę i jej pięcioro dzieci. I mojego brata z żoną i z trojgiem dzieci. Chciałem pojechać ochotniczo z rodzicami, ale mi nie pozwolili. Mieli do tego powody. Pracowałem wtedy przy rozłożeniu starej stodoły z polecenia komitetu żydowskiego w Ugaju, więc nie byłem w spisie kiedy wywozili Żydów z Koła. Niektórzy się bali. Wtedy Siuda, żandarm wojskowy z polskich volksdeutscheów powiedział im: Nie bójcie się, zawiozą was na stację Barłogi, a stamtąd pojedziecie dalej na roboty. Więc się nie bali. Niektórzy nawet sami chcieli jechać. Żydów z Koła wywozili przez pięć dni. Na końcu wywieźli Żydów chorych, ale szoferom kazali jechać z nimi wolno i ostrożnie.”

- Autopromocja - KLIKNIJ NA GRAFIKĘ-
Szymon Srebrnik

Człowiek jest mocny, może jeszcze dobrze popracować

„Na początku stycznia 1942 roku zabrali mnie w Ugaju, razem z czternastoma innymi Żydami na posterunek żandarmerii – kontynuował Michał P. – Na drugi dzień zajechał samochód ciężarowy z Izbicy i w tym samochodzie było piętnastu Żydów z Izbicy. Załadowali nas razem z nimi i zawieźli do Chełmna. Wszyscy w tym samochodzie to byli ludzie silni, zdolni do najcięższej pracy. Pałac wtedy jeszcze tam stał. [Później Niemcy wysadzili go w powietrze razem z dwoma krematoriami – przypis autorki.] Byłem ciekawy, jak to wygląda, ale nam patrzeć nie dali. Kiedy samochód wjechał w drugi dziedziniec, odsunąłem płachtę i zobaczyłem, że na ziemi leżą używane ludzkie łachmany. Już wiedziałem, co się dzieje. Z samochodu przepędzili nas do piwnicy, poganiali kolbami. Na ścianie było napisane po żydowsku: Kto tu przychodzi, każdy ma śmierć. Na drugi dzień zawołali mnie na górę, żeby wynosić z innymi ubrania. W dużym pokoju były rzucone na podłogę różne łachy mężczyzn i kobiet, palta i buty. To trzeba było przenosić do drugiego pokoju, a tam już leżało tego!… Buty układaliśmy w osobną stertę. W tym pierwszym pokoju, gdzie rozbierali się Żydzi stały dwa piece, dobrze napalone. Było ciepło, żeby się chcieli łatwo rozbierać. W piwnicy okna były zabite deskami, ale jak jeden drugiego podsadził, można było przez szparę coś widzieć. Niemcy wyganiali ludzi przez ganek tylko w bieliźnie, to oni nie chcieli wychodzić na mróz bez ubrania. Zobaczyli już co jest, zaczęli się cofać, wtedy Niemcy ich bili i wpędzali do auta. Ci, co przychodzili do piwnicy z pracy na noc, powiedzieli, że w lesie zakopują ludzi uduszonych. Wtedy się podałem do pracy w lesie, myślałem, że z lasu można uciec. Zabrali nas trzydziestu do samochodu, zawieźli do lasu Żuchowskiego, dali łopaty i kilofy. O ósmej rano przyjechał pierwszy samochód z Chełmna. Kto pracował w rowie, nie wolno było obrócić się do samochodów, nie dali patrzeć. Ale widziałem. Niemcy jak otworzyli drzwi, odskoczyli od auta. Ze środka szedł ciemny dym. W miejscu gdzieśmy stali nie czuć było żadnego zapachu. Potem weszło do auta trzech Żydów i oni wyrzucali trupy na ziemię. W aucie leżały one jedne na drugich, prawie do połowy wysokości. Niektóre trzymały się w objęciu. Takim, co jeszcze żyły, Niemcy strzelali w tył głowy. Po wyrzuceniu trupów auto odjeżdżało do Chełmna. Potem dwóch Żydów podawało trupy dwóm Ukraińcom. Oni byli w ubraniu cywilnym. Wyrywali obcęgami złote zęby trupom, z szyi im ściągali woreczki z pieniędzmi, z rąk zegarki, obrączki z palców. Obszukiwali trupy bardzo, aż do obrzydliwości. Do tego czasu robili to we trzech, ale akurat tego dnia jednego z nich przy ładowaniu wepchnęli razem z Żydami do gazowego auta. Krzyczał, ale inni także krzyczeli, tak, że się Niemcy nie połapali. I tak udusił się z tymi Żydami co ich miał rewidować. Jak auto przyszło do lasu, to tego Ukraińca rozpoznali i bardzo go chcieli odratować, robili mu sztuczne oddychanie, ale już nie pomogło. Niemcy sami nie rewidowali trupów, ale zawsze dobrze patrzyli Ukraińcom na ręce, a co tamci znaleźli, Niemcy wkładali do osobnej walizki. Bielizny trupom nie kazali już zdjąć. Po obszukaniu trupów kładliśmy je do rowów, na przemian, jeden głową przy nogach drugiego, bardzo ciasno, żeby się dużo zmieściło. Wszystkie zwrócone twarzą do dołu. Im wyżej tym rów był szerszy. […] W trzech, czterech metrach rowu mieścił się tysiąc trupów. Do lasu przyjeżdżał transport uduszonych dziennie trzynaście razy. W jednym samochodzie szło na raz do dziewięćdziesięciu. […] Od początku namawiałem się z drugimi aby uciec, ale ludzie byli za bardzo przygnębieni. Praca nasza trwała cały dzień, póki się nie ściemniło. Przy pracy bili nas, żeby to szło prędzej. Jak który za wolno pracował, to kazali mu się położyć twarzą do dołu na trupach i strzelali mu z rewolweru w tył głowy. (…) Jednego dnia, to był wtorek, z trzeciego samochodu, który przyjechał tego dnia z Chełmna, wyrzucili na ziemię zwłoki mojej żony i moich dzieci. Chłopiec miał siedem lat, dziewczynka cztery. Wtedy położyłem się na zwłokach mojej żony i powiedziałem żeby mnie zastrzelili. Nie chcieli. Niemiec powiedział: Człowiek jest mocny, może jeszcze dobrze popracować! I bił mnie drągiem dopóki nie wstałem. Tego wieczora powiesiło się w piwnicy dwóch Żydów. Chciałem się też powiesić, ale odwiódł mnie człowiek pobożny”.

Śpiew i kości

Kiedy w obozach koncentracyjnych więźniowie szli do komór gazowych, słuchali jak przygrywa im orkiestra obozowa. A kiedy w Chełmnie, żydowski chłopiec Szymon Srebrnik, płynął łodzią po Nerze i wrzucał do wód rzeki kości ofiar, których nie udało się spalić, również śpiewał. Pilnujący go Niemcy uwielbiali jego głos i kazali mu śpiewać, by zabić nieco nudę swych rutynowych obowiązków. Głos Szymona miał piękną barwę i był na tyle donośny, że jego śpiew słyszeli polscy mieszkańcy Chełmna. Zapamiętali go zresztą na długo. Chłopiec śpiewał ludowe polskie piosenki i przedwojenne szlagiery typu „Mały biały domek”. Niemcy nauczyli go niemieckich piosenek, więc później śpiewał i polskie i niemieckie. A śpiewając, wrzucał ludzkie kości do rzeki. Ner to straszny grobowiec. Do dziś w Muzeum Kulmhof można zresztą zobaczyć zdjęcia ciężarówek – wywrotek, które wysypują ludzkie prochy z żuchowskiego lasu do jego wód. Podobne zdjęcia zrobiono również naa jednym z mostów na Warcie. Wróćmy jednak do Szymona. Trafił do Kulmhof jako trzynastolatek i pracował przy sortowaniu rzeczy po wysłanych na śmierć Żydach. Któregoś dnia kazano mu przejrzeć górę damskich torebek. W jednej z nich znalazł dokumenty swojej matki ze zdjęciem. Ogromnie się ucieszył. Nie miał pojęcia co naprawdę dzieje się w Chełmnie, więc uznał, że to dobry znak. Podszedł do Żyda, który pracował obok i powiedział radośnie: Znalazałem torebkę mamy! Są jej dokumenty, zdjęcie! A to znaczy, że mama tu jest! Żyd popatrzył na niego jakby obojętnie i rzekł: Mama jest w niebie. Szymon tego nie zrozumiał. Dalej oczy lśniły mu z radości. Mama jest w niebie – powtórzył wtedy więzień. Wkrótce potem do chłopca dotarło bardzo boleśnie co naprawdę oznaczało znalezienie tej torebki. W styczniu 1945 roku, obóz jeszcze działał, mimo że Niemcy już planowali ucieczkę. Szymon miał niespełna piętnaście lat. Widział za dużo. Musieli go zabić, jak wszystkich innych świadków zbrodni. Niemiec strzelił mu w tył głowy, jednak nieoczekiwanie kula wyszła ustami chłopca. Postrzelonego odnalazł chłop z pobliskich zabudowań, zabrał do siebie i uratował. Dziś mówi się o nim jako o jednej z trzech osób, która przeżyła obóz zagłady Kulmhof.

Dzieci z Lidic

Zamach na Reinharda Heydricha, byłego szefa Gestapo, a podówczas najpotężniejszej osoby Protektoratu Rzeszy Czech i Moraw, przeprowadzono 27 maja 1942 roku w Pradze. Mimo ogromnych wysiłków lekarzy, próbujących utrzymać go przy życiu i początkowych całkiem pomyślnych rokowaniach, Heydrich 4 czerwca zmarł. Władze niemieckie w odwecie nasiliły terror przeciw narodowi czeskiemu. 10 czerwca 1942 roku, Niemcy dokonali masowej eksterminacji ludności cywilnej we wsi Lidice i  Ležáky. 174 mężczyzn Lidic rozstrzelano, 184 kobiety wysłano do obozu koncentracyjnego w Ravensbrück. Lidickie dzieci badano przez trzy dni by sprawdzić, na ile są z „punktu widzenia rasowego” nadające się do „zachowania”. Troje wybrano od razu, kolejnych siedmioro w wieku do jednego roku życia oddano do niemieckiego sierocińca w Pradze Krči. Pozostałych 88 deportowano do Łodzi. Siedmioro z nich przeznaczono na zniemczenie, a resztę, czyli 81 dzieci, 2 lipca przewieziono do obozu Kulmhof. Prawdopodobnie jeszcze tego samego dnia je zagazowano. Dodatkowo na śmierć wysłano do Kulmhofu jeszcze jedno z trojga dzieci pierwotnie wybranych na zniemczenie. Po wojnie udało się odnaleźć i zwrócić krewnym tylko 17 dzieci. Jeśli zaś chodzi o same Lidice – zrównano je z ziemią. Resztki budynków wysadzano w powietrze, cmentarz zniszczono, drzewa zrąbano, staw zasypano gruzami. W niektórych miejscach przesunięto nawet koryto potoku, by nic nie zostało na swoim miejscu.

Miejsce, gdzie stały Lidice, miało zostać gołym polem i nazwa wsi miała zniknąć z map.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz swój komentarz!
Proszę wpisać tutaj swoje imię

Powiązane artykuły

Pozostańmy w kontakcie

26,463FaniLubię
273SubskrybującySubskrybuj
- Reklama -spot_img

Najnowsze Artykuły

Skip to content