3,4 C
Warszawa
środa, 24 kwietnia, 2024

Smak dobrej zmiany, czyli kto manipuluje? – Prof. dr hab. Jan Wawrzyńczyk

26,463FaniLubię

Jego potęga – i jej potęga, a między nimi dość długi, z konieczności, cytat: „Ta fascynująca książka pokazuje, jak poprzez manipulowanie słowami, formułami, idiomami partia rządząca nie tylko zmienia arbitralnie ich znaczenia, ale też buduje fałszywe światy, usiłując narzucić odbiorcom  czytelnikom, widzom, entuzjastom Internetu, swoje poglądy. Brońmy się przed ofensywą manipulatorów! Ta książka nie tylko ujawnia metody ich postępowania, także przed nimi ostrzega”.

Jest to informacja wydrukowana na czwartej stronie ładnie wydanej w 2019 r., książki, zachęcająca klienta księgarni, aby kupił ową niemal 400-stronicową publikację w solidnej, twardej oprawie. Rekomendacja nie jest anonimowa, podpisana została bardzo (już w czasach PRL) znanym nazwiskiem, do dziś głośnym. Owo nazwisko ma przyciągać i zachęcać – pomysł wydawcy trafiony, niewątpliwie skuteczny.

- Autopromocja - KLIKNIJ NA GRAFIKĘ-

Nie piszę tutaj recenzji kolejnej, okazałej zewnętrznie, książki poświęconej tzw. dobrej zmianie (którą zainicjowało Prawo i Sprawiedliwość po podwójnie zwycięskich wyborach w 2015 r.), książki powstałej w środowisku autorsko-wydawniczym zdecydowanie niechętnym tej zmianie i walczącym – walczącym, o czym ostatnio świadczy m.in. strajk kobiet na ulicach, już nie tylko Warszawy – o to, „żeby było, tak jak było”.

Pragnę wyrazić wielkie uznanie autorowi cytatu, przytoczonego na samym początku mojej wypowiedzi. Podziwiam mistrzowską formę i uniwersalność tego cytatu, tego trzyzdaniowego miniutworu. Gdyby nie było w nim wzmianki o Internecie, to w przeszłości mógł się tym tekstem reklamowo-agitacyjnym posłużyć w dowolnym kraju każdy wydawca, który by odrzucał język władzy, język partii aktualnie rządzącej.

Przenieśmy się na chwilę w czas niezbyt odległy, do roku 2015; czy można by sobie wyobrazić pojawienie się innej książki tych samych autorów, opartej na innym materiale faktograficznym, ale z tą samą laudacją wybitnego humanisty na czwartej stronie okładki, książki podsumowującej „wyczyny” językowe ludzi władzy i mediów okresu 2007-2015? I tak, i nie, raczej na pewno nie. Uniwersalność, ponadczasowość owej laudacji musiałaby być sprzężona z wolą wszystkich, którzy sprawili, że omawiana przeze mnie tutaj (w sposób niekonwencjonalny) „fascynująca książka” jest dostępna na rynku księgarskim od zeszłego roku.

Sprawcy zdarzenia edytorskiego z 2019 r. w okresie 2007-2015 na pewno nie obserwowali i nie zarejestrowali żadnych zjawisk językowych, które by ich niepokoiły, oburzały na tyle, aby ująć je naukowo i przedstawić w postaci naukowej monografii na temat słownictwa polskiego mającego jedyny właściwie  tyle że przeciwny  cel: totalną dyskredytację władzy PiS.

Autorzy tej pracy, obojętni na problemy z kulturą języka, jakie miała opozycja antyrządowa lat 2005-2007, byliby w pełni wiarygodni jako naukowcy, gdyby odnieśli się, choćby w przypisku, do dynamicznych zdarzeń językowych w życiu społecznym dłuższego okresu, lat 2007-2015, kiedy to z ust osób publicznych: posłów, senatorów, ministrów, innych przedstawicieli rządu, profesorów, celebrytów, dziennikarzy, społeczeństwo słyszało wielokrotnie, za pośrednictwem centralnych mediów, takie wyrażenia, jak bydło, dewianci, motłoch, mohery, dyplomatołki, wataha, którą trzeba dorżnąć, cham(to o prezydencie), mierzwa(to o przeciwnikach pornografii, zdarzenie onomazjologiczno-leksykalne sprzed 2007 r.) itp. popisy językowe; słyszało, przejmowało, „wzbogacało” swój język codzienny.

O ile wiem, żaden z naukowych autorytetów zobowiązanych z urzędu do ochrony języka polskiego nie zaprotestował, żaden z uniwersytetów, na których istnieje kierunek pod nazwą filologia polska, nie zaprotestował, nie zganił polityków, dziennikarzy, celebrytek i celebrytów za używanie tego rodzaju innowacji lingwistycznych, w szczególności tych konkretnych wyrażeń wymierzonych w PiS i jego zwolenników… Czy jedynie przypadkiem jeden z autorów fascynującej monografii był osobistym sekretarzem noblistki, tej, która w swoim dorobku zostawiła nam m.in. takie zdanie dyrektywne: „Imienia nie plam zdradą!” (rok 1954)?

Autor trzyzdaniowego cytatu, do którego znowu wracam, zasługującego  zupełnie serio  na miano cytatu złotego, uważany jest w środowisku naukowym za twórcę dosadnego określenia pisomowa. Wprawdzie z mojej kore­spondencji mejlowej z nim wynika, że nie jest on pewien, czy ktoś inny przed nim nie użył pierwszy tego słowa, niemniej jednak taki właśnie pogląd co do autorstwa pisomowy się utrwalił (sprawdziłem to, robiąc małą sondę w swoim kręgu towarzyskim). Uważam, że nie miało podstaw w faktach społecznych, społecznie, historycznie weryfikowalnych, ukucie takiego słowa, takiego terminu.

Nie było i nie ma pisomowy rozumianej jako działalność werbalna skierowana przeciwko PO i partiom współpracującym z PO. Słowo pisomowa zostało zaprojektowane, stworzone celowo, w ramach socjotechniki słownej, jako twór służący do bieżącej walki politycznej, dla odwrócenia uwagi i zamaskowania własnej, niegodnej praktyki komunikacyjnojęzykowej. To nie PiS, lecz Platforma Obywatelska uruchomiła, już w okresie 2005-2007, niebywały arsenał agresji językowej, który ja nazywam POmową, arsenał używany i rozbudowywany, także dzięki wsparciu z zagranicy, do dziś.

Prof. Jan Wawrzyńczyk, Warszawa

PS. W powyższym tekście nie posłużyłem się żadnym (poza swoim) nazwiskiem, uznając ten unik za kwestię smaku. Zrobię jednak jeden wyjątek: autorem „złotego cytatu” jest Michał Głowiński; podkreślam, że użyty cudzysłów nie ma nic wspólnego z ironią, dezaprobatą dla samej treści i brzmienia owego cytatu.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz swój komentarz!
Proszę wpisać tutaj swoje imię

Powiązane artykuły

Pozostańmy w kontakcie

26,463FaniLubię
274SubskrybującySubskrybuj
- Reklama -spot_img

Najnowsze Artykuły

Skip to content