Kpiny z tzw. „spiskowych teorii dziejów” to prastary zwyczaj wszelkiego rodzaju agentury wpływu oraz politycznych czy historycznych ignorantów. Zastanawiam się czasem, co mają w głowach ludzie szydzący z „teorii spiskowych”. Trudno sobie przecież wyobrazić, by nigdy nie spotkali się ze zjawiskiem załatwiania czegoś drogą nie do końca oficjalną. W PRL-u załatwiało się tak wszystko. Od komunalnego mieszkania czy awansu zawodowego po zakup kilku litrów benzyny, pary opon czy choćby papierosów. Dziś nie ma to już może niegdysiejszej skali, ale kto mógł nie słyszeć o tym, że ten lub ów załatwił komuś posadę, inny miejsce w szpitalu a zamierzający kogoś u siebie zatrudnić dyrektor nie tylko dał ogłoszenie, ale też rozejrzał się w tej sprawie wśród swoich własnych znajomych. I mógł to być tylko dyrektor wiejskiej szkoły czy zakładu usług wulkanizacyjnych. Jeśli więc kwestie kalibru tak drobnego jakże często załatwia się bez rozgłosu lub niemal poufnie to ileż naiwności mieć trzeba by przypuszczać, że sprawy z kategorii międzynarodowej polityki dokonują się zawsze i wyłącznie w pełnym świetle oraz przy obecności kamer i mikrofonów? A co dopiero, gdy chodzi o sprawy strategiczne, arcyważne, o rozgrywki między mocarstwami?
Nikt przy zdrowych zmysłach nie twierdzi, że wyłącznie spiski rządzą światem. I trzeba być niespełna rozumu, by żyć w przekonaniu o istnieniu jakiegoś omnipotentnego „rządu światowego”. Wystarczy jednak czytać zwykłe książki odrobinę mądrzejsze od „Harlequinów” i choć odrobinkę przy tym myśleć, by przekonać się, że próby konstruowania najprzeróżniejszych intryg, zakulisowe dążenia do osiągania jakichś celów – to zjawiska permanentne. Towarzyszą ludzkości od początku jej dziejów na wszystkich szerokościach geograficznych i prawdopodobnie tak będzie już zawsze. Powinien to wiedzieć każdy, kto przeczytał choćby „W pustyni i w puszczy” Sienkiewicza. W powieści tej przecież krewna Mahdiego werbuje do pewnego zadania jednego z Arabów, służących w domu ojca Stasia Tarkowskiego. Klasyczny motyw niepostrzeżonego przejścia na drugą stronę jednostki znajdującej się w strategicznym miejscu. Bez pozyskania tego człowieka, co tysiące razy w dziejach miało analogie w postaci „odwrócenia szpiega” czy „przebudzenia agenta – śpiocha”, cała narracja Sienkiewiczowskiej powieści w ogóle nie zostałaby uruchomiona. Nasz wielki pisarz wielu składników swej fabuły sam nie wymyślił. Wydarzenia sudańskiej wojny, wraz ze śmiercią generała Gordona pod murami Hartumu, znał z własnego pobytu w Afryce. Osobiście poznał wtedy bezlik spisków, intryg, podstępów poprzedzających i towarzyszących wielkim, spektakularnym wydarzeniom.
Większe i mniejsze, bardziej czy mniej tajne polityczne przedsięwzięcia, dążenie do obsadzania kluczowych miejsc swoimi ludźmi, permanentne gromadzenie najprzeróżniejszych informacji – to nie spiskowa teoria dziejów. To odwieczna praktyka dziejów. Każdy, kto czyta jakiekolwiek historyczne książki (wykluczywszy jedynie te skrajnie trywialne) a przy tym stara się zrozumieć choć elementarne ich sensy – ten tę praktykę dostrzeże zawsze. Nawet w opowiastce takiej, jaką Tadeusz Boy – Żeleński poświęcił kiedyś Marysieńce Sobieskiej. Dowiadujemy się z tej książki bezliku faktów o charakterze obyczajowo – towarzyskim a przede wszystkim – miłosnym. Zwrócić jednak należy uwagę choćby na sam moment, w którym Marysieńka pojawia się w Polsce. Skąd się u nas wzięła? Przybyła wraz z orszakiem Marii Ludwiki Gonzagi, francuskiej księżniczki per procura poślubionej z naszym królem Władysławem IV. Pojawiła się ona w Polsce wraz z dziesiątkami prześlicznych francuskich dziewcząt. Wszystkie one były, jak to się wówczas mówiło, dobrze urodzone. Żadna jednak nie była dziedziczką wielkiej fortuny, żadna nie wywodziła się z rodów we Francji najznaczniejszych. O co w tym chodziło? Otóż zamierzano wydać je wszystkie za przedstawicieli elity polskiego państwa. Jeśli by więc były nazbyt ważne i nazbyt bogate – mogłyby czasem kaprysić. Tak mogło przecież być, jeśli zamierzano by je wydać za kogoś zbyt starego lub zbyt mało atrakcyjnego. A dobierając śliczne, ale majątkowo i społecznie „z półki nie najwyższej” każda nie tylko zdobyła serce kogoś w Polsce ważnego, ale też żadnej nie przyszło do głowy protestować czy choćby „mieć muchy w nosie”. Maria Ludwika Gonzaga była nawet tak zapobiegliwa, że w korowodzie swych dwórek miała dziewczątka naprawdę bardzo młode, dosłownie kilkuletnie. Plany miała bowiem zakrojone na wiele lat do przodu. Nie zamierzała wszystkich swoich dwórek powydawać za mąż „hurtem od razu”. Wiedziała, że najbardziej strategiczne partie pojawiać się będą wraz z upływem lat. Czasem trzeba przecież poczekać aż np. hetman owdowieje a syn podskarbiego podrośnie. Cóż mogło być celem tego wielkiego matrymonialnego przedsięwzięcia? A cóż by innego, jak nie zbudowanie wielkiej bazy francuskich wpływów w naszej Rzeczpospolitej? Paryż w interes ten zainwestował zresztą nie tylko gromadkę pięknych i nieźle urodzonych dziewcząt. Atrakcyjność nie jednej trzeba było podrasować, z kasy państwa dodając złota do ich posagu. Równocześnie kuci na cztery nogi towarzysze Marii Ludwiki płci męskiej złotem kupowali milczenie tych przedstawicieli polskich elit, którzy skłonni byli zbyt głośno wyrażać wątpliwość w bezinteresowność francuskich „dostawców uroczego daru”.
Francuski plan stworzenia w Polsce silnego ośrodka własnych wpływów kosztował Paryż krocie i generalnie okazał się niewypałem. Skorzystali na tym głównie nasi magnaci. Jedni dostali ładne żony, innym Francuzi nasypali do kieszeni mnóstwo pieniędzy. Jan III Sobieski zyskał żonę, w której zakochał się bez pamięci, ale dla ojczyzny swojej małżonki za wiele nie zrobił. Czyli – nawet najhojniej sponsorowana polityczna operacja może czasem nie wypalić.
Z książki Boya – Żeleńskiego dowiadujemy się wielu intymnych szczegółów z życia siedemnastowiecznych Polaków. Stokroć ciekawcze jest jednak to, skąd się tego dowiadujemy. Tragiczna polska historia sprawiła, że większość wszelkiego rodzaju polskich archiwów spłonęła lub została rozkradziona. Piszący swą książkę długo przed II wojną światową nie znajdywał już w Polsce koniecznych do tej pracy dokumentów. A wiele przydatnych znalazł w… Królewcu. Okazało się bowiem, że dopiero co wówczas uniezależnione od Polski nawet jeszcze nie królestwo, lecz księstwo pruskie, miało na swoich usługach informatorów, dostarczających do swej stolicy przeróżne informacje. Jaka musiała być skala tego szpiegostwa świadczy to, że wśród doniesień były informacje także o romansie jednej z najmłodszych niegdysiejszych dwórek Marii Ludwiki Gonzagi z wcale jeszcze nie królem ani nawet nie hetmanem, ale jedną z „postaci średniego szczebla”, jaką był wówczas Sobieski. Jakże się więc szczegółowo interesowali władcy niewielkiego ościennego księstwa polskimi sprawami, jeśli śledzili je na poziomie tak pobocznych detali!
Przypomniało mi się to zainteresowanie polskimi sprawami nad lekturą odrobiny raportów enerdowskiej Stasi. Np. w dniu wyboru Karola Wojtyły na papieża do Berlina Wschodniego zostały wysłane raporty o reakcjach na to wydarzenie mieszkańców polskich miast. Ni mniej nie więcej – w latach rządów Gierka, na długo przed powstaniem Solidarności, Stasi prowadziło zakrojoną na poważną skalę działalność szpiegowską na terenie naszego kraju. Tak, jak karłowate państwo niemieckie w wieku XVII tak jeszcze bardziej karłowate i z tego samego obozu socjalistycznego interesowało się polskimi sprawami w dużej skali i na poziomie szczegółów.
Należałoby zadać pytanie, co robią inni. Ci więksi i poważniejsi od dawnego NRD i mający w różnych polskich sprawach interesy wprost milion razy większe od wszystkich interesów, jakie taka NRD mogła mieć w PRL-u. Jakieś ćwierć wieku temu któryś z polskich dziennikarzy Wiktorowi Suworowowi zadał pytanie: „Czy pana zdaniem Rosja ma w Polsce swoją agenturę?” Na dźwięk tego pytania Suworow zrobił minę taką, jakby ktoś właśnie wypowiedział zdanie najgłupsze z możliwych do wypowiedzenia. Wprost uszom swym nie wierzył, że dane mu było usłyszeć coś tak kuriozalnego. Dopiero po chwili, gdy zorientował się, że ktoś naprawdę czeka na odpowiedź, bardzo spoważniał. Po czym głosem bardzo poważnym i smutnym powiedział: „Ależ oczywiście, że macie tu agenturę. Aż strach pomyśleć, jak olbrzymią i jak potężnie u was zakorzenioną. A zarazem taką, której nigdy do końca nie wykryjecie”.