12 C
Warszawa
czwartek, 25 kwietnia, 2024

Skąd oni się wzięli? – Artur Adamski

26,463FaniLubię

Realia, w których żyjemy od kilkudziesięciu lat, są w ogromnej mierze anormalne. Jak to jest możliwe, że za elity państwa mogą uchodzić kręgi konsekwentnie działające na jego szkodę? Jak możliwe było to, że środowiska stanowiące antypolski margines polskiego społeczeństwa mogły przez pół wieku sprawować władzę i do dziś nie utracić uprzywilejowanej pozycji?

Przypomnijmy o elementarnych faktach

Organy postkomunistycznej propagandy, kuriozalnie nazywane „mediami głównego nurtu” niezliczoną ilość razy publikowały łzawe opowiastki o przedwojennych komunistach, przedstawianych jako romantyczni idealiści, rzekomo pragnący lepszej Polski i lepszego świata. W tych opowiastkach nie ma ani źdźbła prawdy. Komunistyczna Partia Polski (podobnie jak Komunistyczna Partia Zachodniej Ukrainy i inne podobne im bandy) w swym programie miała rozbiór Rzeczpospolitej. De facto – unicestwienie naszej państwowości. Większość jej członków wywodziła się z mniejszości narodowych, pozostali rekrutowali się z szumowin kierujących się wyłącznie interesem osobistym. A zarządzana z Moskwy KPP była przez Sowietów finansowana bardzo hojnie, każdy członek tej bolszewickiej sitwy z tytułu uczestnictwa nie mógł żyć na dobrym poziomie. Był też przekonany przekonany, że jeśli za sprawą Armii Czerwonej program KPP zostanie zrealizowany, osobista przyszłość będzie miała standardy książęce.

- Autopromocja - KLIKNIJ NA GRAFIKĘ-

Perspektywy te zachwiały się po opublikowaniu książki Jana Alfreda Reguły „Historia KPP”. Ukrywający się pod pseudonimem autor bez wątpienia był oficerem polskich służb specjalnych, rozpoznającym od środka działalność KPP. Moskiewscy szefowie polskich komunistów, po przeczytaniu książki Reguły, doszli do wniosku, że ich agenturalna partia w Polsce jest całkowicie rozpracowana przez polskie władze i w ogromnym stopniu składa się z funkcjonariuszy polskiego kontrwywiadu. Zapewne w dużej mierze była to prawda. Zdaniem prof. Pawła Wieczorkiewicza polskim agentem był np. jeden z liderów KPP Marian Buczek, który we wrześniu 1939 zginął bardzo nietypową dla komunistów śmiercią – po zwolnieniu z więzienia stanął do walki z najeźdźcami i poległ pod Ożarowem.

Komintern (czyli po prostu – Stalin) uznał za konieczne rozwiązanie KPP. A w języku bolszewików rozwiązanie – oznaczało zarazem rozstrzelanie wszystkich członków. Tak się też stało z wszystkimi członkami KPP, którzy przyjęli od Kominternu zaproszenie i przyjechali do Moskwy. Przeżyli członkowie partii mający mniej zaufania do swych szefów oraz ci, którzy za działalność, mającą na celu likwidację państwa polskiego, siedzieli w polskich więzieniach.

Nowa rekrutacja komunistów

Dekretem prezydenta Mościckiego z 2 września 1939 z więzień i aresztów śledczych wyszło na wolność ponad 80 tys. więźniów, w tym wiele tysięcy bardzo groźnych przestępców. Wielka ich część natychmiast powróciła do swojego bandyckiego rzemiosła, do czego w okupacyjnych realiach mieli idealne warunki. Niesłusznie zapomnianym faktem jest dziś to, że do najważniejszych celów utworzonej w 1939 roku Narodowej Organizacji Wojskowej, tak jak formowanych od 1940 Batalionów Chłopskich należała ochrona polskiej ludności nie tylko przed okupantami, ale i przed bandami. Wypuszczonych z więzień kryminalistów, poza polską konspiracją niepodległościową, nie ścigał bowiem nikt.

To z nich rekrutowała się większość szmalcowników oraz gangi codziennie napadające na mieszkańców Warszawy i wszystkich innych miast. Bandy kryminalistów były największym zagrożeniem na terenach wiejskich, sąsiadujących z większymi kompleksami leśnymi. Banda braci Bielskich stworzyła sobie istne Eldorado w Puszczy Nalibockiej. Nie wchodziła w drogę Niemcom, więc w żaden sposób przez nich nienękana żyła luksusowo, dokonując w wioskach na wielką skalę mordów, rabunków i masowych gwałtów do roku 1944. Miliony polskich rodzin przez lata okupacji żyły w zagrożeniu nie tylko ze strony Niemców, ale i bandytów. Co najmniej do roku 1942 najważniejszym zadaniem, realizowanym przez Bataliony Chłopskie, wcale nie była walka z Niemcami. Podejmowano ją tylko w ostateczności, gdyż odwetem było najczęściej mordowanie całych miejscowości, włącznie z kobietami i dziećmi. W pierwszych latach okupacji Bechowcy zajmowali się przede wszystkim pilnowaniem bezpieczeństwa wiosek. Wiele tysięcy Polaków zawdzięcza im ocalenie od śmierci, gwałtu i rabunku.

Nowy etap w historii ruchu komunistycznego w Polsce rozpoczął się po wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej. Głównym celem Stalina po pokonaniu Hitlera było całkowite podporządkowanie sobie Polski. Niezbędne było do tego sformowanie na terenie okupowanego kraju jednostek, mających dokładnie „oczyścić” teren ze struktur Polskiego Państwa Podziemnego i wszelkiego rodzaju konspiracyjnych sił zbrojnych, polskich patriotów i państwowców. W tym celu do polskich lasów sowieckie samoloty zrzucały spadochroniarzy, mających przede wszystkim wykonać jedno zasadnicze zadanie. Było nim dotarcie do hersztów band leśnych i złożenie propozycji nie do odrzucenia. Przywódców band informowano, że wkrótce Polska zostanie zajęta przez Armię Czerwoną, która dokona eksterminacji wszystkich, którzy się jej nie podporządkują. Zarazem podporządkowanie się jej już w okresie okupacji niemieckiej i wykonywanie jej poleceń oznaczało będzie nie tylko brak kary i zachowanie łupów z wszystkich zbrodni, ale też gwarancję uprzywilejowanej pozycji i kariery w „wyzwolonej” Polsce. Tym sposobem bandy kryminalistów zaczęły przeobrażać się w Polską Partię Robotniczą i związane z nią formacje zbrojne. Ich rzeczywistym celem nie była walka z Niemcami, ale wyrządzenie maksymalnych szkód Armii Krajowej. Jedną z metod było wysyłanie donosów na Gestapo. A z powodu ogromnej ilości wysyłanych donosów dochodziło do pomyłek. Omyłkowe zadenuncjowanie lokalu PPR zamiast AK (adresy były podobne) doprowadziło do porachunków w łonie samego PPR-u (bracia Mołojcowie zamordowali wtedy sekretarza PPR Nowotkę).

Typowym przykładem przekształcania band leśnych w komunistyczne szwadrony śmierci jest działalność sowieckiego agenta Stefana Kilanowicza, który już w PRL-u, jako Grzegorz Korczyński, jeden z paru najwyższych rangą generałów Ludowego Wojska Polskiego, był głównodowodzącym masakrą robotników Wybrzeża. W roku 1942 został przerzucony do okupowanej Polski, zjednoczył pod swoją komendą kilka band i do końca wojny prowadził wieloraką działalność. Walkę z AK i pacyfikowanie sprzyjających jej wiosek łączył z tropieniem, rabowaniem i mordowaniem ukrywających się zamożnych Żydów. W związku ze skalą podporządkowanych sobie, uzbrojonych sowieckimi zrzutami oddziałów, wchodził też jednak w zbrojne konfrontacje z Niemcami. Starcia te, odpowiednio wyolbrzymione, do dziś są eksploatowane przez komunistyczną propagandę.

Dwie frakcje właścicieli Polski Ludowej

Związek Sowiecki, od 1944 roku konstruujący niby państwowy, całkowicie od siebie uzależniony byt, zwany Polską Ludową, mógł pozyskiwać jego zarządców głównie z dwóch zasobów. Pierwszym był społeczny margines polskiej narodowości, niziny złożone z podatnych na propagandę, pragnących wzbogacenia się i awansu analfabetów i półanalfabetów. Z nich została sformowana ta część partii komunistycznej, którą przez dziesięciolecia po cichu nazywano „chamami”. Drugi zasób sformowany był z mniejszości narodowych, w większości przywiezionych ze Związku Sowieckiego, Polskę postrzegających jako byt całkowicie obcy. Ponieważ tym komunistom nasz kraj kojarzył się z niegdysiejszą (czyli – także potencjalną) potęgą, z bastionem chrześcijaństwa i zatrzymującym ich pochód zwycięstwem nad bolszewikami w roku 1920 – często odczuwali do Polski i Polaków głęboką nienawiść. Z powodu przeważającego składu etnicznego tę frakcję powszechnie nazywano „żydami”.

Jako główne narzędzie swej władzy w Polsce w roku 1944 Sowieci wybrali komunistyczną frakcję „żydów”. Powszechne nazywanie ich rządów „żydokomuną” było trafne i uzasadnione. To w tej części PPR -u (a potem PZPR-u) było niewspółmiernie więcej ludzi o umysłowym potencjale, umożliwiającym sformowanie komunistycznego aparatu propagandy i służb dyplomatycznych, skomunizowanie polskich szkół i uczelni czy ośrodków kultury. Nade wszystko jednak Sowieci uznali, że powierzenie głównego steru rządów ludziom Polakom narodowo obcym, a nawet Polsce wrogim, dawało im namiestników najbardziej posłusznych, a zarazem w stosunku do narodu polskiego skrajnie bezwzględnych. Nie oznaczało to krzywdy zepchniętej do drugiego szeregu frakcji „chamów”, z której rekrutowało się wielu mniej ważnych ministrów, wojewodów, dygnitarzy partyjnego aparatu.

Porażka frakcji „żydów” i narodziny postkomunistycznych dysydentów

W rywalizacji o rządzenie „chamy” permanentnie ścierały się z „żydami”. Do jednego z większych starć doszło w kryzysowym roku 1956. Porażka „żydów” wydarzyła się dekadę później. Kiedy Związek Sowiecki ostatecznie przekonał się o przejściu Izraela na stronę państw świata zachodniego, w całym obozie socjalistycznym dygnitarze narodowości żydowskiej popadli w niełaskę. Po dwudziestu latach sowieccy nadzorcy mieli też już alternatywę – frakcje „chamów” dorobiły się już kadr, jakimi można było zastąpić „żydów”. Sygnałem do wewnątrzpartyjnej rozprawy była wojna sześciodniowa z 1967 roku. Wielu polskich komunistów żydowskiego pochodzenia zachowało jednak stanowiska. Część nie chciała żyć w Polsce po utracie przywilejów. Często wyjeżdżali jednak wraz z towarowymi wagonami pełnymi cennych ruchomości. Część pozostała w kraju, licząc na powrót koniunktury, która znów przyniesie przywileje ich środowiskom i wyniesie je do władzy. Wielu ludzi, którzy z aparatem władzy rozstali się w okolicach roku 1967, zaczęli formować dysydenckie środowiska, zwane „lewicą laicką”. W roku 1980 włączyły się one w ruch Solidarności. Kręgi, nawet jeśli miały za sobą przeszłość opozycyjną, ale wywodziły się z komunistycznej nomenklatury, były ruchowi Solidarności organicznie obce. Klimat panujący w polskim społeczeństwie po triumfie Sierpnia sprawił jednak, że niegdysiejszych stalinowskich fundamentalistów czy funkcjonariuszy wysokiego szczebla, odtrąconych przez swych partyjnych towarzyszy – Solidarność przyjmowała z otwartymi ramionami. Powszechnie uważano, że „nieważne, że kiedyś służyli interesom sowieckim – dziś są po naszej stronie!” Ich pozyskiwanie Solidarność poczytywała sobie za przejaw własnego sukcesu, historycznego przełomu, owoc narodowego pojednania. Zaprawionym we frakcyjnych rozgrywkach, przebiegłym aparatczykom taka dobroduszność umożliwiła zdobycie dość znaczącej pozycji w rodzącym się niezależnym ruchu społecznym. A komunistyczna propaganda kreowała swych niedawnych komunistycznych towarzyszy na rzekomych radykałów. To oczywiście zwielokrotniało sympatię dla „solidarnościowców z odzysku” i umacniało ich pozycję w związku. W rzeczywistości byli to ludzie często rodzinnie i towarzysko bardzo blisko związani z osobami ciągle sprawującymi władzę z sowieckiego nadania. Kiedy więc pozostająca przy władzy konkurencyjna frakcja komunistów doszła do wniosku, że nie jest w stanie zapobiec ostatecznej katastrofie gospodarki – partnerów do porozumienia znalazła przede wszystkim w swoich niegdysiejszych towarzyszach. Dzielącym się władzą zapewniło to bezpieczeństwo przed odpowiedzialnością za niezliczone zbrodnie, przywilej uwłaszczenia się na narodowym majątku, a także perspektywę powrotu do pełni władzy już z mandatem demokratycznego wyboru.

To co najważniejsze zostało po staremu

Porozumienie swoich ze swoimi, dzięki przytłaczającej przewadze medialnej wykreowane na rzekomy historyczny przełom, pozostawiło nietkniętymi najbardziej strategiczne obszary życia państwa i społeczeństwa. Finansową elitą kraju stali się komunistyczni funkcjonariusze. Bezkarność zbrodniarzy i grabieżców narodowego majątku zagwarantowały sądy od czasów komunistycznych nie muśnięte choćby śladową zmianą. Nietknięty lustracją i dekomunizacją pozostał świat mediów, kultury, wyższych uczelni. Nawet w służbach, „zasłużonych” tylko i wyłącznie terroryzowaniem narodu, przez kilkanaście lat, poza nazwą, nie zmieniło się prawie nic.

Eksterminacja prawdziwych polskich elit w latach czterdziestych i pięćdziesiątych oraz kilkadziesiąt lat propagandy nie pozostały bez skutków w świadomości milionów Polaków. Od zainstalowania w Polsce obcego jej reżimu minęły pokolenia, ale kolejne generacje właścicieli Polski Ludowej miały przecież następców, dziedziczących majątki, wpływy, miejsce w sitwie gwarantującej przywileje. Dzieci i wnuki odziedziczyły nie tylko zasoby, ale też mentalność kasty, do której przynależą.

Dzisiejszą sytuację polityczną definiuje się często jako „walkę trzeciego pokolenia UB z trzecim pokoleniem AK”. Rzadko jakieś uproszczenie tak trafnie oddaje prawdę, równie dokładnie definiuje istotę rzeczywistości.

Artur Adamski

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz swój komentarz!
Proszę wpisać tutaj swoje imię

Powiązane artykuły

Pozostańmy w kontakcie

26,463FaniLubię
274SubskrybującySubskrybuj
- Reklama -spot_img

Najnowsze Artykuły

Skip to content