5,9 C
Warszawa
piątek, 19 kwietnia, 2024

POKÓJ I WOJNA – Michał Mońko

26,463FaniLubię

Na skrzyżowaniach ulic, na wiejskich gościńcach, na placach i targowiskach słychać wściekły okrzyk: „Dość!” W całym kraju dniem i nocą trwa nieprzerwany wiec. Tłumy debatują, strajkują, krzyczą, modlą się i śpiewają.

W ciągu półtora roku, od pierwszego lipca osiemdziesiątego roku do trzynastego grudnia osiemdziesiątego pierwszego, Polska wykrzyczała to wszystko, czego nie mogła wypowiedzieć przez ostatnie trzydzieści sześć lat.

- Autopromocja - KLIKNIJ NA GRAFIKĘ-

Jestem uczestnikiem tej rewolucji bez rewolucji, wciąż w rozjazdach. Podróżuję autobusem, pociągiem, gazikiem, chłopskim wozem, a nierzadko pieszo. Za dnia i nocą jestem w miasteczkach i na wsi, w fabrykach, w kopalniach i w stoczniach. Patrzę, rozmawiam, notuję, piszę reportaże.

O świcie jadę z Łap wojskowym gazikiem w stronę Białegostoku do wsi Zalesiany. Jest wczesny ranek, czwartek dziesiątego grudnia osiemdziesiątego pierwszego roku. Po drodze migocą światła wiosek, jakie widnieją tylko na mapach sztabowych: Gziki, Skórki, Juraszki, Niecki. Za wsiami pojedyncze chałupy w śniegu.

W radiu rozmowa z Zofią Dudzińską, nauczycielką ze wsi Czarnocin koło Piątnicy. „Komitety kolejkowe”. Z całego serca popieram działalność komitetów kolejkowych – mówi Dudzińska. – komitety rozwiążą wreszcie nasze sprawy i ludziom będzie żyło się lepiej”.

Obok mnie, na tylnym siedzeniu, drzemie kapitan Piotr Łapiński. Z przodu, obok kierowcy, siedzi major Józef Bauer. Obydwaj reprezentują Terenową Grupę Operacyjną Miasta i Gminy Łapy.

Oficerowie wiedzą, że jestem dziennikarzem tygodnika „Kultura”. Traktują mnie jako przedstawiciela reżimu. Nie wiedzą, że jestem założycielem Solidarności Dziennikarzy, Pisarzy i Wydawców. Że kieruję Ośrodkiem Solidarności i przewodniczę Komisji ds. Cenzury oraz Komisji ds. Informacji przy Zarządzie Mazowsze „Solidarności”.

Kiedy wjeżdżamy do Zalesian, jest już dzień, chłopi wiozą półkoszkami bańki mleka do Turośni Kościelnej. Zatrzymujemy się opodal walącej się chałupy. Tu mieszka dwoje staruszków, którym major Bauer obiecywał pomoc w remoncie dachu.

Starzy są w domu, ale nie cieszą się z naszego przyjazdu. Krzątają się po izbie, składają na kupkę ciepłe ubrania. Major ogląda pożółkły od zacieków sufit, narzeka na naczelnika, który miał dopilnować remontu. Staruszka, z twarzą suszonej gruszki, chwyta mnie nagle za rękę, próbuje całować.

– A na Sybir to co dacie zabrać? – pyta. – Pierzynkę chcemy wziąć, słoninę, chleba bym jeszcze upiekła…

Major tłumaczy, że wojsko nikogo nie zabiera na Syberię. Staruszka patrzy na majora, to znowu na mnie, jakby chciała powiedzieć, że jest oszukiwana.

– No… zawsze tu wywozili… – mówi. – Najpierw przychodziło wojsko i dawało dzieciom cukierki… A potem wywozili.

Spod pieca, kaszląc, odzywa się staruszek.

– W dwudziestym to przyszli tu bolszewicy. To, panie, w Łapach urzędował taki Nowotko… Tak, urzędował. A jak spod Warszawy wróciło polskie wojsko, to ten Nowotko uciekł. Ale zapowiedział, że wróci. No i wrócił w trzydziestym dziewiątym. Tak…

Staruszek milknie, kiwa palcem, żebym podszedł do niego, i półgłosem opowiada:

– Kogo nie zakatrupił w dwudziestym, to wywiózł na Sybir w czterdziestym. Tak… Najpierw przyjechała do wsi grupa wojskowa, ot, operatiwnaja gruppa… O, jak wasza. A potem przychodzili nocą, o świcie. Trzech wojskowych, jeden cywil z opaską na rękawie. No i zabierali na Sybir… Jak wy teraz. Ale tu jeszcze wróci polskie wojsko i będziecie uciekać!

– My nikogo nie zabieramy – stara się uspokoić staruszków kapitan Łapiński.

Ale oni mają w oczach strach i Sybir. Nie słuchają, nie chcą słuchać. Wypada czym prędzej wychodzić z chałupy i odjeżdżać.

Jedziemy w kierunku Uhowa. Najpierw odwiedzamy wieś Mince, następnie Baciuty Kolonię, Wólkę Waniewską i Stare Łupianki. Tu czeka na Grupę Operacyjną gromada chłopów z okolicznych wsi. Ledwo oficerowie wyszli z gazika, a już sypią się pytania, oskarżenia. Nikt nie czeka na odpowiedź, każdy chce się wygadać, wykrzyczeć.

– To już wojsko bierze się za rządzenie, a?!

– A zapałki gdzie !?

– Zapałek, kurza noga, nie ma!

– Papierosów nie ma, a ludzie tyle tabaki sadzą!

– Towary chowacie, a?

Nie ma odpowiedzi na te pytania. Czym prędzej odjeżdżamy, bo chłopi gotowi do rękoczynów. Jedziemy przez Nową Łopiankę, Kozły i Płonkę Kościelną. Wiatr przepędził mgły i zaczyna świecić zimne słońce.

Z podróży po wioskach wokół Łap wracam do Warszawy z reportażem: „Sierpem bez młota. Tytuł zapowiada opowieść o ludziach, którzy zamiast zapałek, używają krzesiwa. Mielą mąkę w domowych żarnach. W przydomowych warsztatach robią traktory. Wyrabiają cukier z buraków. Skręcają papierosy z tytoniu na strychu.

Wieczorem wpada do mnie Jerzy Zieleński. Jest wyraźnie zmęczony, ale pogodny. Siadamy na kanapie, moja żona podaje herbatę.

– Jerzy – mówię. – Będzie stan wyjątkowy.

Zieleński uśmiecha się, spogląda na mnie tak, jakby chciał powiedzieć: człowieku, co ty wygadujesz!? Wyciąga do przodu prawą rękę, powoli zaciska palce w pięść.

– Mamy ich… – mówi – Mamy ich i już nie wypuścimy… Tworzymy rząd, bracie.

– Rząd ?

– A myślałeś, że co? Rząd!

– Z premierem, z ministrami?

– Najzwyczajniejszy rząd! Premier… no to wiesz… A ministra zdrowia będziesz miał tu obok… No wiesz, to Piotrek…

Na papierowej serwetce Jerzy zapisuje nazwiska członków rządu. Są wśród nich ludzie, z którymi od trzeciego września osiemdziesiątego spotykałem się w mieszkaniu Jerzego przy Nowolipkach podczas organizowania „Tygodnika Solidarność”.

Mam dyżur w drukarni „Życia Warszawy”, gdzie się drukuje „Kultura”. Jest piątek, jedenastego grudnia. Robię korektę numeru, w którym jest mój duży reportaż pod tytułem „Kronika przypadków woźnawiejskich”. Tekst zaczyna się zdjęciem Jałosińskiego na pierwszej stronie.

Wracając z drukarni, wstępuję do Domu Chłopa, gdzie jestem umówiony na rozmowę z Janem Kułajem, przewodniczącym NSZZ „Solidarność” Rolników Indywidualnych. Czekam na niego na parterze Domu. Czas płynie, a Kułaja jak nie było, tak nie ma. Podchodzę do portiera i pytam, czy coś wie o Kułaju.

– Czy wiem? – śmieje się portier. – Pewno, że wiem! On tak co dnia i co nocy. Wciąż w pijackim tangu! Jak wyjdzie nad wieczorem, to wróci o świcie. Jak wyjdzie nocą, to już nie ma go przed południem. A ostatnio wyszedł nocą…

– To kiedy wróci ?

– Wróci. A ja znowu zarobię brudasa.

– Jakiego znowu brudasa?

– Pięćset z górnikiem. Kułaj wchodzi, pluje na pięćsetkę i przykleja mi do czoła. Zawsze tak.

Tymczasem w drzwiach Domu Chłopa zjawia się Lubek Zając, reżyser i scenarzysta filmowy, artysta niekonwencjonalny, autor licznych dokumentów filmowych, zrealizowanych w Zespołach Filmowych. Lubek proponuje, żebyśmy poszli do barku na wysokie stołki. Idziemy. Przy barku niebywały tłum mężczyzn i kobiet.

Próbujemy zamówić coś do picia. Między mnie i Lubka wciska się nagle pułkownik WP. Twarz okrągła, pokryta nocnym zmęczeniem. Jakaś kobieta, widząc na mojej klapie znaczek Solidarności i biało-czerwoną kokardkę, woła:

– No, panowie z Solidarności, wstyd! Wstyd! Jak możecie stać obok tego tu… wojskowego?!

Przykładam rękę do klapy na sercu, tak że palec wskazujący dotykał znaczka Solidarności, i mówię głośno, żeby wszyscy słyszeli:

– Proszę państwa, armia jest naszą nadzieją!

Kiedy robi się cisza, powtarzam:

Armia jest naszą nadzieją!!

Pułkownik wybucha płaczem. Płacze jak dziecko, całym sobą. Łzy ciekną mu po policzkach. Lubek wyciąga chusteczkę, wyciera pułkownikowi twarz i szepcze:

– Niech pan nie płacze, pułkowniku. Po co płakać? Niech pan nie płacze… Cholera… bo ja też zacznę płakać…

Pułkownik opanowuje płacz, zamawia dziesięć pięćdziesiątek i szepcze do nas:

– Panowie, ja swoje wiem, panowie… wiem.

– Wypijamy z Lubkiem po pięćdziesiątce, żeby nie obrazić pułkownika, i odchodzimy z baru.

Wracam do domu, a po drodze kupuję gruby sznur.

– Po co ten sznur? – pyta żona.

Opowiadam o pułkowniku, który chyba chciał powiedzieć, że przygotowywany jest stan wyjątkowy i on w tych przygotowaniach bierze udział.

– Jak przyjdą po mnie – mówię – to chwilę zatrzymasz ich za drzwiami, a ja z okna spuszczę się po sznurze na parking.

O szóstej trzynastego grudnia włącza się radio, słychać głos spikera:

„Tu Polskie Radio, Warszawa. Mamy dziś niedzielę, 13 grudnia 1981 roku. Rozpoczyna się szczególny dzień w historii naszego państwa i naszego narodu. Za chwilę przed mikrofonami Polskiego Radia przemówi generał armii, Wojciech Jaruzelski”.

cdn.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz swój komentarz!
Proszę wpisać tutaj swoje imię

Powiązane artykuły

Pozostańmy w kontakcie

26,463FaniLubię
274SubskrybującySubskrybuj
- Reklama -spot_img

Najnowsze Artykuły

Skip to content