Przedsiębiorcy skwapliwie konsumują tarczę antykryzysową, ale wciąż narzekają, że firmom grozi bankructwo. Tymczasem na ich kontach bankowych nadal szokuje imponująca kwota – ponad 250 mld zł. Łatwiej – jak widać – oczekiwać pomocy państwa, niż sięgnąć po zaskórniaki, czy ograniczyć poziom luksusowego życia. Niemniej jednak, skoro rośnie produkcja i zarobki, a bezrobocie jest najniższe w historii, to z tego wynika, że na pandemii (i tarczy antykryzysowej – w końcu to ponad 150 mld zł) można się dorabiać.
Tymczasem wyrozumiały rząd przekazał 300 mln zł na sfinansowanie tzw. kosztów informatycznych, poniesionych przez nauczycieli, pracujących w trybie nauki zdalnej. Aż trudno uwierzyć, że po wielokrotnych podwyżkach nie stać nauczycieli na zakup myszki czy klawiatury. No, ale trafiła się okazja na modernizację sprzętu.
Chociaż kulturę zawłaszczyła lewica, prześcigając się w antyrządowych wypracowaniach, to też wyciąga ręce po państwowe wspomożenie, w dodatku utyskując, że oczekiwała na pomoc już od początku pandemii (po pierwszym lockdownie). Bo teraz – podobno – tysiące ludzi kultury walczy o życie, nie ma na chleb, szeregowi pracownicy branży kulturalnej pozostali bez środków do życia.
Podobno kultura znalazła się w szczególnie dramatycznej sytuacji – co tam gospodarka, służba zdrowia, szkolnictwo czy przeciętni obywatele. Tymczasem – nie zaglądając nikomu do kieszeni – „biedni artyści” mają programy telewizyjne (po kilkanaście tysięcy złotych), tantiemy z ZAIKS (nawet milion złotych rocznie), nie mówiąc o kontach bankowych, rezydencjach, samochodach, jachtach. I jakoś nikt nie zastawia nieruchomości, nie sprzedaje jednego z flotylli samochodów – by przeżyć.
Chociaż kwiaty doniczkowe można sprzedawać tygodniami, to przycmentarni handlarze skrzętnie zainkasowali 80 mln zł rządowej rekompensaty. Szacuje się, że w branży artystycznej pracuje ok. 300 tys. twórców, którzy ryzyko wykonywania wolnego zawodu chętnie scedowaliby na budżet (podatnika). Wielu z nich to barbarzyńcy, prowokatorzy, terroryści polityczni (nie mówiąc o chałturnikach), ale wszyscy chcieliby uprawiać toksyczne pasożytnictwo. Nawet teraz, gdy można przecież dorabiać na protestach feministek (chamskie hasła przejdą zapewne do historii).
Widzimy coraz więcej przykładów artystycznej ekspresji. Fotoreporterka performuje – kopiąc i oślepiając fleszem policjanta, manifestanci prześcigają się w obrażaniu i poniżaniu stróżów porządku publicznego, wykazując niezwykłą pomysłowość i wyobraźnię. Jak widać, w niemałym stopniu do rozwoju ulicznej sztuki krytycznej przyczyniły się antyrządowe proaborcyjne feministki. Być może bojówkarskie dziennikarstwo, tak jak poczynania strajkujących feministek, zyskają status działalności artystycznej. Ambitni antyrządowi performerzy mogliby wówczas starać się o resortowe wsparcie.
Pieszczochy ponadsystemowe
Znany reżyser dekoruje się w czasach PRL orderem Sztandaru Pracy I klasy. Znany kompozytor w mrocznych czasach po stanie wojennym przyjmuje wysokie odznaczenie od sprawcy tego stanu. Znany aktor deklamuje klasyka pod Gdańskimi Krzyżami podczas „karnawału Solidarności”, by teraz postponować prawicowy rząd, wyłoniony w demokratycznych wyborach, z trudem realizujący niegdysiejsze postulaty związkowców.
Kiedyś mówiło się o sztuce dworskiej. Aktorzy-komedianci grali tak, jak im płacono. Teraz mówi się o artystach zaangażowanych, postępowych – też dobrze opłacanych. Ich produkcja, często niewybredna i nie przyciągająca publiczności, a zawsze antytradycyjna, antypaństwowa – jest finansowana z budżetu (nie można przecież nikogo dyskryminować). Wystarczy wspomnieć choćby ambitne rozgrywki roszczeniowe Krystyny Jandy.
Mijają dziesięciolecia, zmieniają się ustroje, a żywe pomniki estradowe wciąż tłuką kasę. Serialowym aktorom też dobrze się powodzi, a jeszcze dorabiają krocie w reklamie. Dlatego 400 mln Fundusz Wsparcia Kultury wzbudził takie kontrowersje – dotować gwiazdy muzyki pop i disco, czy wypłacać zasiłki dla bezrobotnych. Popierać subkulturę celebrycko-roszczeniową czy pomagać rzeczywiście poszkodowanym przez pandemijne zamrożenie życia kulturalnego?
Pojawiły się więc pytania – dlaczego podatnicy (również dotknięci dolegliwością korona-kryzysu) mieliby finansować artystów, o zamożności których krążą legendy. Czy w tej sytuacji nie wystarczyłoby im wsparcie w postaci minimalnej płacy – jeżeli w ogóle. A tak dostaną na Mikołaja budżetowe prezenty.
Podziały i nieporozumienia
Ogłoszenie listy beneficjentów Funduszu Wsparcia Kultury (ponad 2 tys. podmiotów z branży artystycznej, ewentowej i rozrywkowej) wzburzyło środowisko, jak nigdy przedtem. Protesty i wzajemne oskarżenia (lewica, że prawica prorządowa, prawica, że lewica antyrządowa), zarzuty nieobiektywnego rozdziału, spowodowały, że resort wstrzymał wypłaty do czasu wyjaśnienia wszelkich wątpliwości. Sporządzony przez niego algorytm dystrybucji środków pomocowych – zdaniem protestujących – nie sprostał realiom rzeczywistości, która okazała się bardziej skomplikowana, niż wyobraźnia urzędników.
Bo jak tu dotować znane kapele, które dobrze zarabiały, więc chyba pandemia nie wyczerpała ich zasobnej kasy. Jak wspierać prowadzących sady oliwkowe czy winnice, bądź piosenkarzy znanych na zagranicznych rynkach. W tej sytuacji niektórzy estradowcy odcięli się – „nie chcą ukradzionych pieniędzy”. Inni twórcy – pracujący na umowę o dzieło lub zlecenie – poczuli się niedocenieni i pokrzywdzeni.
Rozgorzała więc ogólna kłótnia środowiskowa. Trzeba jednak przyznać, że powszechnie krytykowany ministerialny algorytm nie mógł przecież zadowolić wszystkich – twórców, wykonawców i personel pomocniczy (w końcu każdy ma swoje interesy). Nie mógł też zastępować ludzkiej wrażliwości czy wyobraźni – czego oczekiwali po nim niektórzy artyści – bo one są niemierzalne, nieprzeliczalne na pieniądze. Choć nie brakuje też propozycji kompromisowych – wprowadzenia mechanizmu solidarnościowego. Bogaci otrzymaliby proporcjonalnie mniej, biedni więcej. Taka osobliwa sprawiedliwość społeczna.
Z drugiej strony – podobno cwaniacy, prowadzący szeroko pojmowaną artystyczną działalność gospodarczą – wykorzystali już tarczę antykryzysową. Resortowe wsparcie może więc być okazją do łatwego zarobku. To nie będzie rekompensata za poniesione straty, za utracone zyski. Tymczasem zapomniano o patologicznych okolicznościach – przecież artystów wyzyskują różnego rodzaju operatorzy, pośrednicy, załatwiacze, technicy. Kto więc jest bardziej stratny z powodu pandemii.
Poza tym niektóre firmy niewiele wspólnego mają z działalnością kulturalną, pełniąc funkcje usługowe, techniczne, doradcze, marketingowe. Co więcej, jeżeli dotować celebrytów, to co z pracownikami obsługi i ich rodzinami. Zresztą, czy celebryci powinni sięgać po wsparcie – przecież to demoralizujące. Ostatecznie pozostaje już tylko oskarżenie – resort nie wie, kto potrzebuje pieniędzy.
Racje resortowe
Ujawniła się struktura organizacyjno-biznesowa branży artystycznej, czy szerzej – przemysłu kulturalnego, rozbudowana i skomplikowana, bo też twórcom nie brakuje wyobraźni, tak jak inwencji w pozyskiwaniu państwowych funduszy. Resort musiał to uwzględnić. Stąd w głośno krytykowanym algorytmie, precyzyjnie określił warunki pandemijnego wsparcia.
Straty firm czy artystów oblicza się w stosunku do przychodów w 2019 roku. Brane są pod uwagę wyłącznie pieniądze wydatkowane na działalność artystyczną, udokumentowane fakturami. Rekompensata będzie obejmowała 40-50 proc. poniesionych strat i pomniejszonych o otrzymane wsparcie antycowidowe. Wnioski o pomoc – po burzy środowiskowej i medialnej – będą weryfikowane. Trzeba wykluczyć nierzetelne szacunki, zawyżone straty.
Fundusz Wsparcia Kultury jest fragmentem tarczy antykryzysowej. Jego podstawowy cel to utrzymanie zatrudnienia. Jak wiadomo, zlikwidowane firmy trudno odbudować. Artyści często są swoistymi przedsiębiorcami (zatrudniają pracowników scenotechnicznych, menedżerów, marketingowców). Jednak – wbrew obawom – to nie oni zgarną wsparcie, lecz muszą je rozdzielić pomiędzy współpracowników. Oskarżanie resortu, że preferuje celebrytów, okazało się bezpodstawne.
Resortowe wsparcie nie jest pomocą socjalną. Jego celem jest aktywizacja rynku kulturalnego, stymulacja branży artystycznej. Pomoc należy się szczególnie takim dziedzinom produkcji artystycznej, jak muzyka, teatr, taniec. Imprezy nie mogły się przecież odbywać z powodu pandemii. Środowiskowe zarzuty o brak transparentności są nieprzekonujące.
Tym bardziej, że korona kryzys nie dla wszystkich wydaje się równie dotkliwy. Piosenkarze mogą wydawać płyty (koncertować on line), literaci książki (audiobooki). Niektórzy artyści zatrudnieni w instytucjach kultury, prowadzą firmy (działalność kulturalna), a nawet nocne kluby czy dyskoteki. Gorzej mają organizatorzy wesel, ewentów firmowych i plenerowych, czy wynajmujący namioty plenerowe – ale przecież oni też mogą otrzymać wsparcie resortowe.
W stronę polityki kulturalnej
Krytykujący resortowe rozwiązania pomocowe wskazują na budzące wątpliwości umieszczenie teatrów i filharmonii w jednym worku z agencjami impresaryjnymi. Wypominają, że dla firmy piosenkarza disco-polo przewidywano 520 tys. zł wsparcia, a dla Warszawskiej Opery Kameralnej – ok. 720 tys. zł. Inni zwrócili uwagę na kształtowanie (a właściwie jego brak) odbiorców kultury wysokiej (architektura, teatr, opera, filharmonia, plastyka), które ustępuje masowej rozrywce (piosenki, seriale).
Tym bardziej, że dla rozrywki przewidywano więcej pieniędzy, niż na instytucje kultury wysokiej, zaś oferta kulturalna jest wciąż na niskim (estradowym) poziomie. Jak widać, korona kryzys może stać się impulsem do zmiany finansowania sfery kultury, weryfikacji polityki kulturalnej, do rewizji funkcjonowania mecenatu państwowego.
Nie od dziś wiadomo, że ten, kto zawiaduje (zarządza) dziedziną kultury, ten określa sferę wartości, pojęć i znaczeń, poprzez którą społeczeństwo widzi świat (politykę, ekonomię). I tak kształtowany elektorat w demokratycznych wyborach wskazuje władzę.
To ona decyduje o polityce kulturalnej, a nawet więcej, o modelu cywilizacji – tradycyjnym, bazującym na odwiecznych wartościach, takich jak wolność, prawda, dobro i piękno, bądź postępowym – realizującym neomarksistowskie totalniactwo.