Pandemia Covid 19 jest oczywiście najważniejszym tematem we wszystkich analizach i komentarzach na świecie – jak przyznają politycy i dziennikarze – ale również lekarze z dużą dozą bezradności. Jak dotychczas to wirus wyznacza i kontroluje agendę działań wszystkich rządów, wpływając znacząco na efekty wydarzeń politycznych, jak choćby w przypadku amerykańskich wyborów.
Po wiosennej pierwszej fali epidemii, w której strach przed nieznanym wymusił dyscyplinę i solidarność, wydawało się, że spodziewana na jesień druga fala zachorowań będzie miała przebieg mniej dramatyczny bez konieczności narzucania szkodliwego ekonomicznie lockdownu. Nadzieje międzynarodowej społeczności opierały się na – jak się okazało – błędnych założeniach wirusologów, że wskutek letnich temperatur wirus znacznie osłabnie i będzie mniej mobilny. Optymizm był powszechny, zwłaszcza w takich krajach jak Grecja, która w pierwszej fazie radziła sobie z pandemią bardzo dobrze w przeciwieństwie paradoksalnie do niektórych krajów zachodniej Europy (Hiszpania, Włochy). Jednak październikowy rozwój wypadków zaprzeczył oczekiwaniom ujarzmienia wirusa i liczba zachorowań w krótkim czasie przekroczyła w niektórych krajach nawet kilkunastokrotnie liczby z wiosny.
Obecnie lekarze twierdzą, że wirus przekształcił się w bardziej agresywny. Pomimo świadomości ogromnych strat ekonomicznych rządy głównie krajów europejskich ponownie sięgnęły po wypróbowaną metodę izolacji, co w wielu przypadkach spotkało się z protestami i mniejszym posłuchem zmęczonego i podatnego na wszelkiego rodzaju teorie spiskowe społeczeństwa.
Grecja zdecydowała się, podobnie jak inne kraje, na powtórny lockdown z obawy przed zapaścią systemu zdrowia z powodu szybkiego zapełniania się łóżek szpitalnych, w tym też intensywnej terapii. Różnica między wiosenną a obecną reakcją władz na sytuację dotyczy stopniowego narzucania restrykcji. Po dziesięciu dniach doszło jednak do całkowitego lockdownu, w którym nawet wyjście z domu do supermarketu, lekarza lub apteki wyłączonych z lockdownu musi być poprzedzone wysłaniem odpowiedniego SMS-a na podany przez rząd telefon lub posiadaniem wypełnionego formularzu zawierającego dane osobiste, czas i powód opuszczenia domu. Wszyscy pracujący mają odpowiednie przepustki. Wprowadzono również godzinę policyjną od godz. 21.00 do 05.00 oraz ostatecznie zamknięto przedszkola i szkoły podstawowe dla klas I-III. Oczywiście nauka wszystkich stopni jest prowadzona zdalnie. Gdzie tylko jest to możliwe, pracuje się zdalnie. Codzienne dane dotyczące covid-19 w Grecji są o wiele mniej przerażające niż w innych krajach europejskich. Najwyższa liczba zachorowań sprzed kilku dni wynosiła ok. 3300, obecnie waha się w granicach 2 tysięcy, przy około 40 osobach zmarłych dziennie z powodu wirusa. Dla porównania dziesięciomilionowa Belgia (podobnie jak Grecja) ma dziennie kilkanaście tysięcy przypadków i razem z Holandią i Francją została zmuszona do wysyłania pacjentów do szpitali niemieckich. A przecież infrastruktura szpitalna w tych krajach i zasoby personalne są dużo lepsze niż w niedofinansowanej i ledwo co dopiero wychodzącej z kryzysu Grecji.
Istnieje też inny aspekt wprowadzenia pośpiesznie obecnych restrykcji. Przyczyna jest czysto ekonomiczna. Gwałtowny rozwój wirusa groził zamknięciem handlu w najbardziej efektywnym dla niego miesiącu przedświątecznym. Grudzień dla handlu, tak jak sierpień dla turystyki, jest najważniejszy dla osiągania zysku. Na przykład tylko sprzedaż zabawek to ponad 50 proc. całorocznej sprzedaży. Stąd lockdown zaplanowano do 30 listopada z nadzieją dużego spadku zarażeń i otwarcia handlu i usług. Listopadowa „tarcza osłonowa” tylko częściowo może ochronić przedsiębiorczość i miejsca pracy. Kontynuacja lockdownu w grudniu to zbliżanie się do katastrofy gospodarczej, a trzeba pamiętać, że Grecja od dziesięciu lat balansowała na skraju bankructwa. Już w zeszłym roku pokazały się pierwsze „jaskółki” gospodarczej odnowy docenione przez rynki zwieńczone napływającymi inwestycjami (np. amerykańskie kolosy Microsoft czy głośna w ostatnim czasie farmaceutyczna potęga Pfizer),oraz pozytywnymi ocenami ze strony MFW i agencji ratingowych.
Bardzo niepokojące jest natomiast w obecnym czasie zachowanie lewicowej opozycji parlamentarnej. Trzy partie, największa Syriza oraz Komunistyczna Partia Grecji i MeRa25 Janina Warufakisa, jakby rekompensując sobie wiosenną wstrzemięźliwość i ugodę wynikające raczej z bezradności niż z dobrej woli, skoncentrowały się od jakiegoś czasu na totalnej krytyce rządu, podejmującego działania związane z pandemią. Według opozycji za wzrost zarażeń, małą liczbę łóżek w szpitalach, społeczne rozprzężenie, zbyt szybkie otwarcie się na turystykę itd. jest odpowiedzialny rząd. Lewica często sama sobie zaprzecza. Na przykład w czerwcu krytykowano rząd, bo zwlekał z otwarciem się na sezon turystyczny. Rząd Nowej Demokracji oczywiście nie pozostaje dłużny, a ponieważ ma w swoich szeregach dobrych i inteligentnych interlokutorów, odpowiada rzeczowo na te „zaczepki”. Warto w tym miejscu przedstawić ministra Rozwoju i Inwestycji człowieka o nieprzeciętnej inteligencji, znienawidzonego przez lewicę, Adonisa Jorjadisa, niemal codziennie zapraszanego do programów publicystycznych we wszystkich kanałach telewizyjnych ze względu na jego elokwencję i zdolność „punktowania” hipokryzji lewicy ale też pewną zdolność profetyczną. Kiedy na wiosnę opozycja żądała, aby rząd w ramach „tarczy osłonowej” przeznaczył prawie wszystkie rezerwy finansowe na pomoc socjalną, uprzedzał, że kryzys covidowy nie ma charakteru biegu krótkodystansowego, ale maratonu w którym trzeba zachować siły i środki dla jego pomyślnego ukończenia. I miał rację. Ma rację i teraz, gdy w konfrontacji z wymienionymi wyżej partiami wykazuje irracjonalność ich działań czy wręcz obłudę. Chodzi o tzw. święto 17 Listopada. W tym dniu czci się rocznicę ragedii, jaka się rozegrała w 1973 r. na Politechnice Ateńskiej podczas rządów junty pułkowników, w której zginęło od kilkunastu do kilkudziesięciu (zależnie od źródła ) studentów i mieszkańców Aten. Obchody tego dnia, oficjalnie nieświątecznego, zostały już od wielu lat zawłaszczone przez lewicę, która w tym dniu po złożeniu kwiatów organizuje marsz pod ambasadę amerykańską z powielanymi antyamerykańskimi hasłami. Prym wiodą oczywiście różne grupy i organizacje anarchistyczne i ogólnie komunistycznej proweniencji. Często dochodzi też do starć z policją. W związku z lockdownem i zakazem zgromadzeń rząd zwrócił się do wszystkich sił politycznych o zrezygnowanie w tym roku z marszu i ograniczeniu się do wysłania delegacji do złożenia kwiatów pod pomnikiem poległych. Opozycja „poczuła krew” i sprzeciwiła się temu oświadczając, że zakaz zgromadzenia i manifestacji w tym dniu jest sprzeczny z grecką konstytucją. A nawet wysłano do greckiego odpowiednika Trybunału Konstytucyjnego specjalne zapytanie. Jednak odpowiedź była dla nich rozczarowująca, gdyż sąd stwierdził zgodność z Konstytucją rozporządzenia rządu. Nieoceniony Adonis Jorjadis przypomniał jednocześnie że grecki rząd jeszcze przed ogłoszeniem lockdownu odpowiednim rozporządzeniem zrezygnował z obchodów 28 października – święta narodowego, odbywanych corocznie w tym dniu parad wojskowych i szkolnych oraz mieszkańców. I wtedy lewica nie protestowała, choć jest to święto zwycięstwa nad faszyzmem. Przypomniał też jak to w 2016 r. rządząca Syriza na czele z premierem Ciprasem w tym samym czasie zamknęła pół miasta i zakazała zgromadzeń ze względu na przyjazd Baracka Obamy. I na końcu zadał pytanie, czy opozycja weźmie odpowiedzialność, gdy na skutek tego wielotysięcznego zgromadzenia przypuszczalny wzrost epidemii uniemożliwi otwarcie gospodarcze w grudniu i być może wiele firm z tego powodu zbankrutuje, a inni stracą pracę.
Pytanie jest retoryczne.