„Rycerze” Wehrmachtu – Andrzej Manasterski

„Niemieccy sąsiedzi! Sprawdźcie w pamiętnikach Waszych ojców i dziadków. Sprawdźcie, czy ktoś z nich służył w 41. pułku piechoty Wehrmachtu Gollwitzera. Sprawdźcie. I przyjedźcie do Torzeńca, do Wyszanowa, do tysięcy polskich miejsc, jak te. Pokłońcie się ofiarom, które dla niemieckiego wymiaru sprawiedliwości znaczyły mniej niż bezpieczeństwo i dobre samopoczucie ich katów.”

0
1719

Wpis premiera Mateusza Morawieckiego na FB przypomniał o zbrodniach dokonanych na Polakach w pierwszych dniach września 39 roku przez niemiecki Wehrmacht. Te zbrodnie powinny obalić obraz „rycerskości” niemieckiej armii już wiele lat temu. Jeżeli tak się nie stało, było„zasługą” wielu czynników.

W nowej rzeczywistości w Polsce po 1989 roku, elity polityczne oraz część badaczy podjęli się trudu zasypywania okopów pomiędzy Polakami i Niemcami. Przy okazji próbowalizasypać prawdę, pamięć i sprawiedliwość. Odwoływali się przy tym do naszego chrześcijańskiego dziedzictwa kulturowego, które mówi, że nie ma większego zwycięstwa ofiary nad oprawcą niż przebaczenie. Kiedy prezydent Izraela Chaim Herzog podczas wizyty w RFN w 1987 roku powiedział: „Nie przywiozłem ze sobą przebaczenia i zapomnienia. Tylko umarli mają prawo przebaczać, a żywym nie wolno zapomnieć”, przekaz był jednoznaczny: „nie będziemy przebaczać wam waszych zbrodni”. Na zakończenie zaś dodał: „Nie sądzę, żeby kiedykolwiek w przyszłości kontakty między oboma naszymi narodami były normalne w zwykłym znaczeniu tego słowa”. Tymczasem w Polsce przyjęto niemiecką retorykę, by „złych” Niemców z SS przeciwstawić „dobrymi” z Wehrmachtu, którzy przecież musieli służyć w wojsku, bowiem był to obowiązek, w odróżnieniu od Waffen SS, do której trafiali ochotnicy, przynajmniej w początkowym okresie. Ponadto, od wielu dziesięcioleci Niemcy karmieni są ideologią, według której Wehrmacht był środowiskiem dystansującym się nazizmu. Ten ostatni przekaz nie ma żadnego uzasadnienia. W kręgach dowództwa wojskowego wpływy nazistowskie miały zasadnicze znaczenie, gdyż w warunkach państwa totalitarnego, jakim była III Rzesza, nie była możliwa jakakolwiek forma opozycji. Kiedy w Niemczech w 1999 roku zaprezentowano wystawę „Zbrodnie Wehrmachtu 1941-1945”, spotkała się ona z protestami byłych żołnierzy i części środowisk politycznych. Należy przy tym zwrócić uwagę, że wystawa nie dotyczyła okresu wojny w 1939 roku. To kolejny mit, jaki przez wiele lat funkcjonował, że dopiero po ataku na Związek Sowiecki można (jeśli oczywiście „można”) było mówić o przypadkach zbrodni dokonywanych przez Wehrmacht. Typowym, przekazem niemieckim o braku wpływu Wehrmachtu na dokonywanie zbrodni i obarczanie jedynie Waffen SS był film „Nasze matki, nasi ojcowie” wyprodukowany w 2013 roku przez telewizję publiczną ZDF. Zafałszowany obraz, w którym „dobrzy Niemcy” przeciwstawieni są „złym” z SS i Gestapo. Do tego Polacy, ogarnięci antysemityzmem, pielęgnujący dzikie instynkty rodem z „Malowanego ptaka” Jerzego Kosińskiego.

Od 1 września do 25 października 1939 roku, a więc w czasie prowadzonej wojnie przeciwko Polsce oraz sprawowania administracji wojskowej na ziemiach polskich, Wehrmacht dopuścił się ponad 700 mordów, których ofiarami było ok. 16 tysięcy Polaków. Potwierdzone są przypadki stosowania tortur przed śmiercią wobec żołnierzy polskich wziętych do niewoli. 3 września w okolicach Rybnika, niemieccy żołnierze, rozjechali czołgami, wziętych do niewoli Polaków. Tego samego dnia zamordowano w bestialski sposób polskiego lotnika – przed śmiercią wycięto mu uszy, język i nos. Pod Opatowcem żołnierze 2 Dywizji Lekkiej XV Korpusu 10 Armii rozstrzelali 45 żołnierzy polskich. Następnego dnia niedaleko Świecia, niemieccy żołnierze zamordowali 66 polskich bezbronnych jeńców. W Zambrowie w nocy z 13 na 14 września, Niemcy wpuścili konie taborowe na zgromadzonych na placu jeńców. Kiedy Polacy próbowali uciekać przed zwierzętami, Niemcy zaczęli strzelać w tłum. Zginęło ok. 200 polskich jeńców, ponad stu zostało rannych. W Majdanie Wielkim k. Tomaszowa Lubelskiego, 20 września Niemcy zamordowali 42 polskich jeńców z 20 Pułku Piechoty. Następnego dnia w Ćwiklicach koło Pszczyny żołnierze niemieccy zamordowali ponad dwustu jeńców – niektórych zastrzelono, rannych rozjechano czołgami.

Niemiecki Wehrmacht dopuszczał się także mordów na cywilach. Torzeniec i Wyszanów nie były jedynymi miejscami, w których upadł mit o „rycerskości” Wehrmachtu. Obrońcom Poczty Polskiej w Gdańsku niemiecki wojskowy sąd polowy pod przewodem Kurta Bodego urządził parodię procesu i skazał naśmierć 58 Polaków, na podstawie rozporządzenia o specjalnym wojennym prawie karnym. Wyrok został zatwierdzony przez gen. Fridericha Eberhardta i gen. Waltera von Brauchitscha. Warto przy tym dodać, że po wojnie przewodniczący Kurt Bodo oraz oskarżyciel Hans Giesecke przeszli pozytywnie proces denazyfikacji, dalej pracowali w niemieckim wymiarze sprawiedliwości.

W Ciepielowie żołnierze z 15 Zmotoryzowanego Pułku Piechoty zastrzelili kilkudziesięciu mieszkańców, w tym 10 letnią dziewczynkę. W Cecelówce niedaleko Kozienic żołnierze z XIV Korpusu spalili żywcem 54 mężczyzn w odwecie za opór, jaki stawiali w tym rejonie polscy żołnierze.

Przed atakiem Niemców na Związek Sowiecki gen. Wilhelm Keitel, szef Oberkomando der Wehrmacht (OKW) wydał rozkaz o komisarzach. Zgodnie z dyrektywą Hitlera, wojna z Sowietami miała być walką dwóch światopoglądów, w której należy stosować najbardziej radykalne środki. Wojskowe sądy polowe miały szerokie uprawnienia w zakresie wymierzania kar ludziom wrogo nastawionym wobec Niemców. Dotyczyło to przede wszystkim komisarzy sowieckich, oficerów politycznych, których należało niezwłocznie pod zatrzymaniu zlikwidować. W rzeczywistości niemieccy dowódcy wydali rozkaz zamordowania ok. pół miliona oficerów i żołnierzy sowieckich wziętych do niewoli. Niemcy wykorzystywali także fakt, że Sowiety nie ratyfikowały konwencji genewskiej, odmawiali więc jeńcom prawa humanitarnego traktowania. Według szacunków badaczy, śmierć poniosło ok 3,3 mln jeńców, co stanowiło 57 proc. czerwonoarmistów wziętych do niewoli. Gen. Keitel podczas procesu norymberskiego tłumaczył, że tak duża liczba zmarłych jeńców sowieckich (nie mówił o zamordowanych, a „zmarłych”) wynikała z niemożności zapewnienia odpowiednich warunków w obozach jenieckich.

Trudno dzisiaj oszacować, jaka liczba ludności cywilnej w Związku Sowieckim została zamordowana przez oddziały Wehrmachtu. Tym bardziej, że rozkazy dowództwa traktowały zdobyte terytoria jak wrogie, a więc poddane wszelkiemu „bezprawiu wojny”. Dyrektywa gen. Ericha von Mansteina z 20 listopada 1941 roku brzmiała: „Sytuacja zaopatrzeniowa naszej ojczyzny wymaga nie tylko, aby wojsko utrzymywało się w największym stopniu z miejscowych źródeł, ale także, by potrafiło przekazać do kraju znaczące ilości żywności. W miastach nieprzyjacielskich większa część ludności może cierpieć głód. Mimo to nic z tego, co z takim poświęceniem oddaje nam ojczyzna, nie może być przekazane ludności cywilnej ani jeńcom, z wyjątkiem tych, którzy są na usługach Wehrmachtu”.

„Wojna sama się wyżywi”, twierdził Albrecht von Wallenstein, jeden z wodzów cesarskich podczas wojny trzydziestoletniej 1618-1648. Dyrektywa gen. Mansteina wpisywała się w zasady sprzed trzystu lat.

Postawieni przed Międzynarodowym Trybunałem Wojskowym w Norymberdze niemieccy dygnitarze, marszałek Hermann Goering, Keitel, Karl Doenitz, Erich Raeder, Alfred Jodl, doczekali się wyroków skazujących. Natomiast większość sprawców w żołnierskich mundurach o niższych funkcjach, którzy wydawali rozkazy mordowania Polaków uniknęła kary. Zmowę milczenia wobec zbrodniarzy uznali alianci w zachodnich Niemczech, by pozyskać oficerów Abwehry do tworzenia służby wywiadowczej RFN.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz swój komentarz!
Proszę wpisać tutaj swoje imię