Komu wyrastają skrzydła – Michał Mońko

Własność jest kluczem do wyłonienia się gwarancji wolności. „Im więcej własności, tym więcej wolności” – pisał Richard Pipes, amerykański historyk, syn legionisty Józefa Piłsudskiego, autor książki „Własność a wolność”. A zatem uszczuplenie własności, zabór ziemi bądź przemysłu, a także albo przede wszystkim korupcja, to nie tylko zamach na prawa rzeczowe, to nade wszystko zamach na wolność i na moralność.

0
1918
Premier RP i prezes NBP sprzedają zakłady Ursus spółce Art B.

Niezależnie od semantycznych dywagacji na temat złodziejstwa, można dla uproszczenia nazwać złodziejami wszystkich oszustów, łajdaków, nędzników, jeśli nawet ludzie widzą w złodziejach aniołów, którym z ramion wyrastają skrzydła. Przykazanie: „Nie kradnij” jest zarazem normą moralną, rzadziej jest prawem wolnych ludzi, najrzadziej grzechem. W ostatnich trzydziestu latach kradzież stała się czymś zwyczajnym i bezkarnym. Kradzież brzmi paskudnie, lepiej brzmi „afera motywowana politycznie”.

Ludzie majętni, powiązani z władzą, a więc właściciele instytucji finansowych, prezesi banków, ministrowie i podlegli im dyrektorzy wielkich przedsiębiorstw, rzadko kradną portfele. Prezesi, ministrowie, dyrektorzy najczęściej kradną miliony i miliardy. Poważną kradzież nazywa się u nas aferą, a nie złodziejstwem.

Funkcjonują rynki, na których korupcyjne usługi mają swoje ceny. Pieniądze wręcza się za dostęp do rzadkich dóbr lub za uniknięcie kosztów. Wręcza się nie za konkretną korzyść, ale za usługi powiązane z otrzymaniem korzyści. Wręcza się po to, by uniemożliwić innym korzystanie z korzyści albo by nałożyć na kogoś innego koszt. I wcale nie nazywa się tego łapówką.

Płaci się za to, żeby ktoś nie porysował samochodu na płatnym niestrzeżonym parkingu (!). Żeby ktoś nie wybił szyby w oknie wystawowym sklepu. Żeby nie okradł letniskowego domku. Żeby nie ukradł krowy z pastwiska. Żeby nie podpalił stodoły. Czasem płaci się tylko po to, żeby żyć.

Ze słabości prawa i wymiaru sprawiedliwości, wyrasta potęga zorganizowanej „opieki”. Z rozpadu wzorców i wartości moralnych – rodzi się powszechna uległość dla ekstremalnych działań „opiekunów” osiedli, supermarketów, gospodarstw rolnych, domków turystycznych etc. Wszystko w imię ładu, spokoju, bezpieczeństwa i…wolności obywateli. Na południu Włoch to się nazywa mafią.

Korupcyjny rynek bezlitośnie eliminuje tych, którzy nie uczestniczą lub sprzeciwiają się korupcyjnej wymianie. Ludzie nieskorumpowani albo świadkowie korupcji, spychani są na margines, eksmituje się ich z pracy, z zawodu, a nawet z tego świata.

Stosunki korupcyjne oparte są na powiązaniach i tajemnicy. Strony bezwzględnie zwalczają „nonsensowne pomówienia” o przyjęcie milionów dolarów za „korzystną” ustawę. Sejmowe korytarze i restauracja pełne są lobbystów, reprezentujących biznesy krajowe i zagraniczne. Kiedy trwa praca w komisjach sejmowych nad konkretną ustawą, lobbyści przyprowadzają doradców, ekspertów, pracowników PR.

Ostateczny kształt ustawy jest najczęściej wypadkową różnych interesów, nacisków, grzeczności, zaangażowanych środków. Ale udowodnienie posłowi, urzędnikowi, nadawcy telewizyjnemu, prokuratorowi, że otrzymał jakąś korzyść jest faktycznie niemożliwe.

Wiadomo, ile kosztuje prawo jazdy, ile postawienie budy na dzikim targowisku, ile wyciek informacji niejawnych, ile operacja w państwowym szpitalu, ile biznesowy news w dzienniku telewizyjnym, ile wynajęcie zawodowego mordercy, ile korzystna ustawa o mediach. Ceny są umowne, jak to na wolnym rynku: od kilku złotych dla portiera do kilku milionów dolarów dla posła, ministra, dyrektora generalnego czy przedstawiciela grupy trzymającej władzę.

Stosunki korupcyjne można zaobserwować na każdym szczeblu życia społecznego: między posłem i obywatelem, miedzy pacjentem i lekarzem, między petentem i urzędnikiem, miedzy dziennikarzem i politykiem, między posłem i biznesmenem. Korupcja występuje zarówno w sferze publicznej, jak i sferze prywatnej. Zawsze jest dobry czas na dobry interes: przy świątecznym śledziku, przy poświątecznym jajeczku, przy wyborczym piwie.

Oswoiliśmy się ze złodziejstwem, z oszustwem, z draństwem, które w mediach nosi różne przewrotne imiona. No więc była afera Art B. Była afera FOZ. Była afera Rywina i afera grupy trzymającej władzę. Żadna z tych złodziejskich spraw nie została wyjaśniona. Afera Art B jest niemiłym wspomnieniem. W przypadku sprawy Amber Gold nikt nie wie, czyja ręka naprawdę kierowała przestępczą firmą pod znakiem Krzyża Cholerycznego.

Najgłośniejsza kradzież, zwana „aferą motywowaną politycznie”, to oszustwo pod nazwą Art B (Artystyczny Biznes). Możemy być pewni, że nie wymyślili Art B dwaj marni oszuści: stroiciel fortepianów Baksik i laryngolog Gąsiorowski. Obydwaj musieli mieć na początek nie 10 zł, ale kilka miliardów. Skąd te pieniądze wzięli? Kto dał kilka miliardów stroicielowi fortepianów i laryngologowi na rozruch tzw. oscylatora?

Znamy dziś tego, który za łapówkę pracował dla Art. B. To ówczesny anioł prawdy i dobra, człowiek tak szlachetny, że aż Stach. To sekretarz Komitetu Obrony Kraju, szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego, przewodniczący Komisji Obrony Narodowej, minister w Kancelarii prezydenta Wałęsy, a wcześniej zastępca redaktora naczelnego Tygodnika Solidarność, członek Rady Programowej Duszpasterstwa, członek Klubu Myśli Politycznej Dziekania, współzałożyciel PC i Fundacji Prasowej Solidarność, czyli oszust.

Człowiek odpowiedzialny za bezpieczeństwo kraju pracował dla oszustów, właścicieli Art B. Obroty spółki Art B dorównywały obrotom kraju. Potęga pieniędzy. W końcu lipca 1991 mam telefon z NBP. „Jutro Art B kupuje Zakłady Ursus”. Następnego dnia jestem w Ursusie. Podjeżdżają rządowe limuzyny. Jedna, druga, jedenasta, siedemnasta, dwudziesta siódma, trzydziesta dziewiąta, czterdziesta ósma!

Dyrektorzy zakładów w nerwach, bo oto zjawia się premier Jan Krzysztof Bielecki. Jest też prezes NBP, Grzegorz Wójtowicz. Wchodzą, a jakby frunęli na anielskich skrzydłach, głowy lekko opuszczone, w rękach czarne teczki. A więc coś poważnego.

Po jednej stronie długiego stołu siada strona rządowa: ministrowie, wiceministrowie, dyrektorzy banków, a w środku premier Bielecki, po jego lewej ręce prezes Wójtowicz. Po drugiej stronie widzę dyrektorów Ursusa, kierowników, przedstawicieli Solidarności. Jest Zygmunt Wrzodak, jest Janusz Ściskalski, przewodniczący Komisji Solidarności Zakładów Ursus. Twarze poważne.

Szefowie Art B stoją, to znowu chodzą za plecami strony rządowej. Gąsiorowski wciąż za plecami prezesa Wójtowicza, Baksik jest z szefem Biura Bezpieczeństwa. Zastanawiam się, co tu jest grane? Premier otwiera teczkę w ten sposób, że tylko on widzi, co w tej teczce się znajduje. Coś przewraca, coś czyta i w końcu mówi: – Sprawa prosta, szybko się załatwimy.

Ministrowie, dyrektorzy w dobrych nastrojach, a tu ze strony Solidarności kierowane jest do Art B proste, a przez to trudne pytanie: – Skąd macie pieniądze? – Gąsiorowski śmieje się. Baksik sprowadza rozmowę o pieniądzach na poziom żartu. Mówi, że pieniądze to dla szefów Art B zbyt zawiła sprawa. Strona rządowa wybucha śmiechem.

Ale ci z Solidarności się nie śmieją. Pytają, skąd Art B ma pieniądze. Kiedy Gąsiorowski znowu próbuje wymigać się z odpowiedzi, Ściskaliski zwraca się do premiera Bieleckiego: – Panie premierze! Proszę spytać tych panów, skąd mają pieniądze. – Zmieszany premier Bielecki pyta Gąsiorowskiego, skąd Art B ma pieniądze. Gąsiorowski żartuje, mówi znowu o grze na gitarze, o malarstwie.

Przerywa mu Ściskalski: „Panie premierze, niech UOP natychmiast sprawdzi, skąd ci panowie mają pieniądze. Gdy będziemy wiedzieli, skąd mają pieniądze, będziemy rozmawiać o sprzedaży Ursusa”. Premier kompletnie zbity z tropu, proponuje przerwę w spotkaniu. Nagle znika Baksik. Znikają niektórzy dyrektorzy i ministrowie. Znika szef Biura Bezpieczeństwa.

Po przerwie znowu jest przerwa i luźne rozmowy w gruncie rzeczy o niczym. Rząd odjeżdża, bankowcy odjeżdżają. Zakłady Ursus zostają. Nocą z 31 lipca na 1 sierpnia 1991 roku Baksik i Gąsiorowski uciekają z Polski do Izraela. Samolotem wywożą pieniądze w walizach, dostarczonych na lotnisko przez służby. Samochodami wywożą pieniądze w workach z plombami NBP.

Gdzie w tym czasie są służby, gdzie prokuratura, gdzie sądy? Dopiero 6 sierpnia UOP dokonuje przeszukania siedziby Art B w Pęcicach. Dopiero 13 listopada (!) wystawiony jest list gończy za szefami Art B. Dopiero w 1996 odnaleziono 620 czeków wielokrotnie oprocentowanych, chociaż inspektor nadzoru finansowego już w 1990 roku informował o tych czekach Prezesa NBP.

Aresztowany w 1996 roku Baksik, zostaje skazany na 9 lat w… 2000 roku. A zgłasza się do aresztu w 2002 roku. Nie siedzi. Prowadził piramidę finansową Forex. Powoduje straty u 170 inwestorów na kwotę 32 milionów. W roku 2014 wyprał 11 milionów. Aresztowany, ponownie skazany w 2015 roku na 5 lat więzienia. I znowu faktycznie nie siedzi, robi interesy, bawi się.

Zupełnie inaczej odbywało się postępowanie z Romanem Kluską, założycielem firmy Optimus, produkującą niemalże chałupniczo laptopy. Wystarczyło samo podejrzenie malwersacji, żeby Kluska został brutalnie aresztowany, poturbowany, skuty, rzucony do samochodu. Siedział w areszcie kilka miesięcy. Uniewinniony, dostał 5 tysięcy złotych odszkodowania za straty fizyczne i moralne.

Korupcja może przybierać różne formy. Burmistrz handluje przydziałem mieszkań kwaterunkowych. Oficerowie handlują umowami na zakup uzbrojenia dla wojska. Urzędnicy ministerialni biorą procent od rządowych kontraktów. Prezesi spółdzielni mieszkaniowych handlują, czym się da: mieszkaniami, remontami budynków, zleceniami na usługi etc. Największe możliwości korupcyjne są w mediach elektronicznych.

Wyższe formy korupcji dotyczą wyłącznie tzw. sfer wyższych: polityków, dużego biznesu, sądów, prokuratury. Korupcją jest obsadzanie swoimi ludźmi stanowisk w administracji państwowej, w spółkach skarbu państwa, w dyplomacji, a przede wszystkim w mediach, gdzie są całe tzw. telewizyjne rodziny. Zdobycie władzy przez partię oznacza tyle, co zdobycie łupu: dzieli się stanowiska, fotele, samochody.

Nawet półgłówki, jeśli mają znajomości, zostają posłami, doradcami, szefami placówek, członkami rad nadzorczych, szefami rad konsultacyjnych i programowych. Ten układ eliminuje ludzi zdolnych, prawych, wybitnych, którzy są zagrożeniem dla miernot i cymbałów. Liderzy partii, ministrowie, posłowie, właściciele i szefowie mediów rządzą i dzielą, rozdzielają, czerpią zyski tylko dlatego, że mają stanowiska i wpływy.

Tymczasem, aby zostać np. kierownikiem sprzedaży w firmie handlującej proszkiem do prania – kandydat bez „pleców”, zazwyczaj jeden z kilkuset, którzy zgłosili się do konkursu, musi przejść drobiazgową procedurę kwalifikacyjną.

Mało kto wie, że najbardziej skorumpowanymi sferami państwa jest sfera informacji. Ludźmi naprawdę bogatymi są nie tylko różnej maści szefowie i właściciele mediów, powiewający znakami dobra i prawdy. Ludźmi bogatymi są przede wszystkim ci, którzy mają dostęp do ważnych informacji i przekazuje te informacje odpowiednim agendom w Europie.

Najpoważniejsza korupcja rzadko ma wymiar czysto finansowy. Nomenklatura, cronizm, nepotyzm, koneksje, znajomości, wszechobecne w strukturach władzy układy, prowadzą do dezorganizacji, demontażu instytucji państwa, tworzenia złego i nieskutecznego prawa, braku profesjonalizmu w zarządzaniu instytucjami publicznymi ze szkodą dla obywateli. Wobec takiej korupcji drobiazgiem jest wręczanie lekarzowi prezentu, bezpłatny bilet samolotowy dla dziennikarza czy korzystny kredyt prywatnego banku dla posła.

To, w jaki sposób korupcyjne stosunki są określane i wykorzystywane przez strony, zależy przede wszystkim od kulturowych reguł rywalizacji i ścierania się sprzecznych interesów politycznych, gospodarczych i społecznych. Na ogół przyjmuje się, że przyczynami korupcji są nieprzejrzyste prawa i nieefektywny wymiar sprawiedliwości, czyli źle funkcjonująca sfera strachu i przymusu, ale także, a może przede wszystkim, zachwiana hierarchia wartości elit, czyli sfera honoru i wstydu.

Tam, gdzie korupcja jest wyłącznie kwestią strachu i przymusu, a nie moralności, tam zwalczanie korupcji jest nieskuteczne, często jedynie pozorne, najczęściej w ogóle niemożliwe. Etyka jest skuteczniejsza od prawa, wstyd skuteczniejszy od strachu.

Zarówno prawa wewnętrzne, jak i konwencje, np. Konwencja Narodów Zjednoczonych Przeciw Korupcji z dnia 31 października 2003 roku, popierają rozwój wszelkich norm, procedur i tworzenie kodeksów etycznych w celu prawidłowego, honorowego i uczciwego prowadzenia działalności społecznej, gospodarczej i politycznej, a także w celu uniknięcia konfliktu interesów. Niemal wszystkie kodeksy etyczne odnoszą się w jakiś sposób do korupcji.

I rzeczywiście, grupy zawodowe nazywane służbami publicznymi – lekarze, funkcjonariusze państwowi, dziennikarze, nauczyciele – tworzą własne kodeksy etyczne. Ale takie kodeksy jedynie porządkują i skupiają w jednym dokumencie zasady, które wynikają ze specyfiki danego środowiska.

Główną przyczyną niebywałego rozprzestrzeniania się korupcji jest upadek morale ludzi zaufania publicznego, cynicznych, wypranych z myślenia kategoriami państwa i narodu, gardzących ludźmi ulicy, tzw. stonką, która z rana pędzi do roboty, po południu pędzi z roboty, żeby ugotować zupę. Ludzie uchodzący za ludzi zaufania są mistrzami kreacji, manipulacji, obracania rekwizytami dobra, miłości. Ludzie ci kreują swoje wizerunki i poprzez media kreują odbiór swoich wizerunków, każąc przyjmować opinie mediów jako opinię publiczną.

„Nie ma sądu publicznego, opartego na kryterium etyki i faktów, a to, co powszednio nazywamy opinią publiczną, jest niczym innym jak etykietą poszczególnych grup – etykietą nalepioną na zjawiska nie w celu określania go zgodnie z prawdą, ale aby wyzyskać go na własna korzyść – pisał w 1903 roku Bronisław Dobek w »Przeglądzie Zakopiańskim« – Toteż brak tego sądu społecznego daje się nam okropnie we znaki: ludzie z kieszeniami zamiast serca, a żołądkami zamiast mózgu, chodzą w jasny dzień ulicami miast, a przechodnie widzą wyrastające z ich ramion skrzydła i na ustach uśmiech anielski”.

Na salonach nowej Polski można spotkać byłego sekretarza PRON, kierującego w czasie stanu wojennego propagandą WRON. Można spotkać byłego sekretarza PZPR, odznaczającego się w czasach PRL bezpardonową walką z Kościołem. Można spotkać dziennikarskie wróble, które dzięki stanowi wojennemu obsiadły i zapaskudziły wysokie stanowiska w gazetach i w telewizji.

Można wreszcie spotkać dwu dowódców czołgów: ten starszy w grudniu 1970 bronił gmachu Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Gdańsku; ten młodszy 16 grudnia 1981 roku jako drugi wjechał przez bramę nr 2 do Stoczni Gdańskiej. A wszystkim im wyrastają dzisiaj z pleców skrzydła, piersi zdobią im święte krzyże, na ustach maluje się uśmiech aniołów, a ich nazwiska wykuwane są na posadzkach w alejach wolności.

Ludzie z kieszeniami zamiast serca żyją dziś godnie, kupują – raczej przejmują – majątki ziemskie, przydzielają sobie pałace i zamki, osadzają siebie i swoich bliskich na posadach rządowych, dają intratne zlecenia tylko swoim, budują rezydencje w Wilanowie i na Costa del Sol, grają w golfa na własnych polach i kategoryzują te zdarzenia jako coś, co w eleganckim towarzystwie jest normalne.

Kiedy o korupcji w mediach mówię człowiekowi, który w jasny dzień chodzi ulicą Wiejską, a ludziom się zdaje, że chodzi piętnaście centymetrów nad ziemią i wyrastają mu z ramion skrzydła, to człowiek, do którego mówię, uśmiecha się anielsko jakby był porządnie naćpany. „Mnie interesuje tylko Bóg i poezja” – szczebiocze do mnie po anielsku. Pytam, czy nie ma wrażenia, że brodzi w gównie i nurza w gównie swoje anielskie skrzydła. Znowu uśmiecha się anielsko i odpowiada: „Powtarzam, mnie interesuje tylko Bóg i poezja”.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz swój komentarz!
Proszę wpisać tutaj swoje imię